Z „końca świata” do Wojska Polskiego: ochotnicy z Harbinu, Teheranu i Rio de Janeiro

Z powodu stawianych przez władze japońskie w Harbinie trudności, ochotnicy w kilku lub pojedynczo wyjeżdżali do Szanghaju pod przykrywką „kontraktu do pracy”. Po szczęśliwym dotarciu, wszyscy 8 maja 1940 roku odpłynęli do Marsylii na statku francuskim „Felix Roussel”. Decyzją konsula Litewskiego ochotnicy od chwili załadowania się na statek mieli tworzyć zwartą grupę na wzór oddziału wojskowego; komendantem grupy został Jan Zanoziński. W dalszej drodze statek zawijał do portów w Hongkongu, Sajgonie, Singapurze, Colombo, Dżibuti, Adenie i Port Saidzie. W niektórych z tych portów ochotnicy byli gorąco witani przez miejscową Polonię, zwłaszcza w Hongkongu i Singapurze. W Port Saidzie Polaków zaskoczyła wiadomość, o wypowiedzeniu wojny Francji przez Włochy; o podróży do Marsylii nie mogło być już mowy, a kapitan powiadomił Zanozińskiego, że jego ludzie muszą zejść na ląd. Zanozińskiemu udało się z wielkim trudem załatwić u władz egipskich pozwolenie na wyjazd do Kairu, gdzie dzięki interwencji polskiego poselstwa wydano harbińczykom wizy na przejazd do Syrii – miejsca formowania Samodzielnej Brygady Karpackiej. Polacy włączeni zostali do francuskiego transportu wojskowego i przewiezieni do Bejrutu.

W dniu 17 czerwca 1940 w obozie polskim L4 w Homs Jan Zanoziński zgłosił wstąpienie w szeregi Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich czternastu ochotników przybyłych z Dalekiego Wschodu. Harbińczycy zostali przydzieleni do różnych oddziałów brygady, ale za specjalną zgodą jej dowódcy, generała Stanisława Kopańskiego, mogli organizować w jednostce własne zbiórki. W niedługim czasie, jak podkreśla w swych wspomnieniach Jan Zanoziński, „wykazali dużo serca i charakteru w pełnieniu swych żołnierskich obowiązków, a o wartości bojowej mogą świadczyć dwa Krzyże Virtuti Militari (śp. Bujnowicz i Tomaszewski), kilka Krzyżów Walecznych i szereg innych odznaczeń”.

Znaleźli się jednak w brygadzie karpackiej rekruci, którzy zdawali się jeszcze bardziej „egzotyczni” od harbińczyków – Polacy z Teheranu. Było ich w brygadzie kilku, a prawdziwą sławę żołnierską zdobył jeden z nich, o którym tak pisał Jan Erdman: kiedy przyszedł do naszego plutonu, więcej było śmiechu i żartów, niż poważnej rozmowy. Dryblas uparł się walczyć za Polskę, a po polsku gadać nie umiał! Jeszcze z komendą dawał sobie radę, w kuchni też się nie pozwolił wykiwać, a kiedy kończyła się służba, a zaczynały się najmilsze namiotowe pogwarki – «u nas w Sieradzu…» albo «u nas w Tyśmienicy…» – leżał jak worek i słowem się nie odzywał. «A ty skąd? – nie wytrzymał wreszcie Wacek – we Lwowie byłeś?». «Nie». «A Stanisławów znasz?». «Nie». Wśród leżących zapadła cisza. W pojęciu chłopców z Pokucia nieznajomość Stanisławowa świadczyła o zupełnym zacofaniu i zawstydzającym prowincjonalizmie. Władysław Kwaterajtis, nazywany „Persem” nie mógł znać ani Lwowa, ani Stanisławowa, nie widział też nigdy Krakowa, gdyż urodził się i wychował w Teheranie. Podstaw języka polskiego nauczył się dopiero w brygadzie. Jednocześnie okazał się jednym z lepszych żołnierzy w swej kompanii, między innymi wygrał organizowany w Ośrodku Zapasowym konkurs na rozbieranie i składanie na czas brena; na strzelnicy także był w czołówce.

Sikorski wizytuje polskich żołnierzy w Tobruku fot. Wikimedia Commons.
Sikorski wizytuje polskich żołnierzy w Tobruku fot. Wikimedia Commons.

Gdy na przełomie sierpnia i września 1941 roku Brygada Karpacka weszła do walki w oblężonym Tobruku, „Pers” szybko zyskał sobie uznanie i sympatię. Dowódca kompanii go cenił, bo potrafił bezszelestnie skradać się po pustyni i miał „kocie oczy”. Koledzy go lubili, ponieważ nie wymigiwał się od służby. A dodatkowo jeszcze razem ze swym przyjacielem Michałem, maturzystą z Nowego Targu, cały wolny czas spędzali na pożytecznym „majsterkowaniu”. Na przykład naprawili włoski cekaem – schwarzelosa, założyli sygnalizację między czujką a gniazdem cekaemu i – co najważniejsze – z baniek benzynowych przygotowali komplet naczyń dla kuchni. Niestety, temu sympatycznemu żołnierzowi nie dane było przeżyć oblężenia Tobruku. W listopadzie zgłosił się do grupy wypadowej słynnego „tobruckiego zagończyka” podchorążego Adolfa Bocheńskiego. W czasie jednego z nocnych patroli na włoskie pozycje, zginął zawadziwszy swym karabinem o minę sznaprelową. Władysław Kwaterajtis pogrzebany został na cmentarzu w Tobruku; w czasie sprawdzania jego dokumentów okazało się, że był najmłodszym żołnierzem batalionu: nie miał jeszcze osiemnastu lat. I wyszła na jaw rzecz druga: – kończy swe wspomnienie Jan Erdman – jak lubiany był «Pers» przez kolegów. Dowiedziawszy się, że był jedynakiem, baon sięgnął po radę do głowy. Z ziemianki do ziemianki krążyła lista. Z żołnierskiego żołdu zebrano sumę nie byle jaką: 350 funtów. Głupia to rzecz pieniądze w zestawieniu ze stratą syna, ale chodzi przecież o symbol. Symbol sympatii i koleżeństwa Brygady Karpackiej. Może staruszce będzie trochę lżej.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*