K. Bem, Amerykańskie milionerki
Wyobraźcie sobie schyłek XIX stulecia, gdy Europa, choć bogata, coraz bardziej pogrążała się w marazmie. Wielkie mocarstwa kolonialne coraz wyraźniej zmierzały ku konfrontacji. Społeczeństwo na Starym Kontynencie coraz szybciej i głębiej dzieliło się. Co rusz powstawały nowe partie, ruchy społeczne, organizacje, stowarzyszenia, gangi, bojówki… słowem istny tygiel myśli, poglądów, żądań i wzajemnych oskarżeń. Wielkie majątki dawnych arystokratów, przez tyle stuleci trzymających władzę nad Europą, szybko chyliły się ku upadkowi. Pozostał im tylko dawny, nie poparty prawie niczym, splendor coraz mniej znaczących tytułów.
Po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego, tuż po wojnie secesyjnej, Stany Zjednoczone Ameryki zaczęły szybko rosnąć w potęgę i bogactwo. Terytorium całego kraju stało się miejscem zamieszkania dla wielu emigrantów, głównie z Europy, ale nie tylko. Tutaj nie liczyło się pochodzenie – no chyba, że było się Żydem, Chińczykiem bądź niewolnikiem – każdy mógł stać się kowalem swego losu, prężnie i solidnie wykuwając znany nam mit „amerykańskiego snu”. Oczywiście, w rzeczywistości nie bywało tak kolorowo, jakbyśmy tego chcieli, niemniej młode państwo amerykańskie z niezwykle szybkim tempie rozbudowywało swój potencjał. I to nie tylko ludnościowy, ale również intelektualny, militarny, polityczny, i co najważniejsze – z perspektywy naszej książki – gospodarczy. To właśnie wówczas zaczęli się pojawiać amerykańscy przemysłowcy, którzy tworzyli niewyobrażalne wcześniej fortuny. Co ciekawe – pierwszy miliarder na świecie, wzbogacił się właśnie w Stanach.
Wielkie majątki amerykańskich przemysłowców, pobudzały apetyty zmierzające ku nobilitacji. Niestety w Stanach nie było odpowiednich rodów, które mogłyby nadać wyższy status społeczny nowobogackim. Nic przeto dziwnego, że amerykańscy przemysłowcy zaczęli spoglądać pożądliwym wzrokiem ku Europie, gdzie nadal nie brakowało starych, nobliwych i ważnych rodów arystokratycznych. W zamian za pieniądze, którymi europejscy arystokraci próbowali ratować swoje upadające szlachectwo, Amerykanie zyskiwali tytuły szlacheckie, koneksje, które pozwalały również robić pieniądze w europejskich koloniach i w samych metropoliach. Dla pieniędzy europejscy arystokraci zapominali o nieokrzesaniu – ich zdaniem – amerykańskich kobiet, ich niezależności, inteligencji czy przedsiębiorczości.
Książka w naprawdę świetny sposób kreśli historie kilku Amerykanek, które w znaczący sposób wpłynęły na losy świata, choć Europa o tym dawno zapomniała – a może nie chciała pamiętać. Z wypiekami na twarzy przeczytacie losy Jennie Jerome, która uratowała upadający ród Churchillów-Spencerów. Poznacie Alice Heine, która przyczyniła się do przekształcenia biednego i zaściankowego Monako, w centrum rozrywki o światowym rozgłosie. To tylko kilka z nich (są jeszcze Caroline Astor, Consuelo Yznaga, Consuelo Vanderbilt…). Panteon wielkich kobiet, zdecydowanie niekompletny, ale i tak godny przeczytania. Niestety, ich losy wcale nie były wesołe. Wiele z nich żyło w pogardzie u swych mężów, którzy bez opamiętania wydawali ich majątki, żyjąc w rozpuście, pijaństwie i Bóg wie czym jeszcze. Pomimo wszystkich tych przykrości, dzielne Amerykanki nigdy się nie poddawały. Walczyły o swoje, nie bały się być sobą, nie bały się zmieniać świata.
„Amerykańskie milionerki” to przecudowna książka. Czyta się ją nie tylko szybko, ale i z wypiekami na twarzy. Autor opisuje losy naszych bohaterek z przejęciem, z pewnym namaszczeniem, co dodatkowo dodaje uroku lekturze. Zresztą, nie oszukujmy się, losy tych kobiet, same w sobie są czymś niezwykłym. Momentami brak słów, aby opisać nie tylko ich ponadprzeciętność, ale i hart ducha. Jestem pod ogromnym wrażeniem i z niecierpliwością czekam na kolejną książkę (bo nie wierzę, że mogłoby jej nie być). Ogrom wiedzy zawarty w lekturze wręcz poraża, fascynuje i onieśmiela. To była naprawdę niezapomniana przygoda! Nie tylko Autor zainteresował mnie losami samych Stanów Zjednoczonych, ale i kobiet przełomu XIX i XX wieku – nie były to zwykłe kobiety, raczej bohaterki, którym należy się poczesne miejsce w dziejach świata. A kto sądzi inaczej, ten się nie zna.
Kazimierz Bem pisząc o dziedziczkach amerykańskich fortun, w prosty i dosadny sposób opisuje również dzieje świata. Znajdziecie tutaj na przykład informacje o tym, w jaki sposób żyła europejska i przemysłowa arystokracja, o czym rozmawiano na salonach, jak się wzajemnie traktowano (a nie było to przyjemne współżycie towarzyskie). Zaintrygował mnie ukazany tutaj dwugłos opisywania ówczesnej Ameryki, tak odmienny wśród różnych grup społecznych emigrantów z Europy. Nie da się również przejść obok wobec tego, w jaki sposób „sprzedawano” kobiety w zamian za coś, co w danej chwili było pożądane. To straszne, że takie historie działy się tak stosunkowo niedawno. Autor świetnie oddał również narastające rozwarstwienie amerykańskiego społeczeństwa, nie tylko podzielonego na „etosy” narodowościowe, ale również coraz wyraźniej pogłębiającą się przepaść pomiędzy biednymi a bogatymi; i to, że opisał początki tego, jak współczesny świat funkcjonuje. Wielopoziomowość tematów jest przeogromna, nie wszystko da się łatwo wychwycić. Tak czy inaczej, „Amerykańskie milionerki” to świetna podstawa do zbudowania naszej wiedzy nie tylko o budowaniu potęgi Stanów Zjednoczonych, ale również o tym, w jaki sposób kształtowała się teraźniejszość.
Czytając tę książkę zauważyłem jeden bardzo ważny fakt – nasza wiedza o Stanach Zjednoczonych, ich historii, kulturze czy obywatelach jest naprawdę znikoma. Niby każdy zna Lincolna, Waszyngtona czy Adamsa. Ale coś więcej? Co poniektórzy mogliby dołożyć do tej listy jeszcze kilka nazwisk, może kilkanaście. Jednak to i tak bardzo, naprawdę bardzo mało. Trochę wstyd, gdyż w naszej świadomości panuje swoisty kult Ameryki. Jednak jak można czcić coś, czego się nie zna? Lektura tej naprawdę pasjonującej książki nasuwa wiele innych wniosków nad którymi warto byłoby się zastanowić. Dzięki niej uświadomiłem sobie, że nasza „miłość” jest nie tylko jednostronna, ale i bardzo płytka. Polacy, ale również i inni obywatele Starego Kontynentu, nie mają bladego pojęcia o tym kraju, i wpływu ich obywateli na dzieje naszego świata. Jeśli chcecie nadrobić, choć część tych zaległości, z czystym sercem polecam wam tę książkę.
Wydawnictwo Poznańskie
Ocena recenzenta: 6/6
Ryszard Hałas