Czym jest recenzja?

Dziś na chwilę odpocznijmy od tematyki husarskiej. Zajmijmy się czymś poważniejszym, a może nie tyle poważniejszym (bo i przecież wojskowość staropolska jest poważna) co pilniejszym. Niech dzisiejszy felieton stanie się moim kolejnym głosem w sporze, który nie do końca niechcący rozpętałem.

Zacznijmy od pytania z tytułu? Prozaiczne prawda? Nie jest to sprawa, której należałoby poświęcić cały artykuł. A jednak postanowiłem ten tekst napisać. Zatem po co?

Nakreślmy tło i kontekst, które pobudziły mnie do napisania dzisiejszego felietonu. Przed dosłownie tygodniem na łamach naszego portalu ukazała się recenzja książki „Bez pana i plebana” którą miałem przyjemność popełnić (recenzję nie książkę). Przypomnę tym, którzy nie mieli okazji jej czytać, że „Bez pana i plebana” to pozycja, która wpisuje się w tzw. „zwrot ludowy” w polskiej historiografii. Nie można o niej powiedzieć że jest to ludowa historia Polski, bo dotyczy Śląska, który przez większość swej historii polską dzielnicą nie był. Książka jednak zawiera w sobie te same wątki i rozwija tę samą tezę, w tak samo ujętej formie. W związku z tym jaka i o czym jest ta pozycja oceniłem ją bardzo negatywnie. I wtedy się zaczęło.

Po raz pierwszy pod tekstem mojego autorstwa na portalu pojawiło się aż tyle komentarzy. W większości negatywnych, o czym szerzej za chwilę. Publikacja rozpętała też ogromną burzę w mediach społecznościowych, gdzie została podlinkowana przez kilka podmiotów, między innymi samego autora książki. Zainteresowanych jej przebiegiem zachęcam do odwiedzenia portalu i facebookowego fanpagu portalu historykon.pl Ten tekst nie ma być tylko polemiką z komentującymi, ale też przypomnieniem tego czym powinna być recenzja. Bo niestety wielu – w tym sam autor „Bez pana i plebana – skutecznie o tym zapomniało, albo widzę ten wyparło.

Czymże, więc ma być recenzja? W ślad za Wikipedią (choć pewnie ten zabieg zwolennicy tzw. „ludowej historii Polski” bezlitośnie mi wypomną) możemy powiedzieć, iż tekst tego typu jest z nad wyraz subiektywną analizą i oceną dzieła artystycznego, publikacji naukowej, projektu, przewodnika, poradnika, wystawy, przedstawienia teatralnego, publikacji multimedialnej, filmu lub gry komputerowej. Pełni funkcję informacyjną, wartościującą i postulatywną, nakłaniającą lub zniechęcającą. Jest gatunkiem o schematycznej strukturze: zawiera elementy informacyjne, analityczno-krytyczne i oceniające. Kompozycja recenzji jest dostosowana do wymogów tematycznych dzieła, określonego odbiorcy, specyfiki medium, w którym recenzja jest publikowana. Krytyczne lub pozytywne omówienie utworu artystycznego lub naukowego, którego celem jest poddanie ocenie wartości tego dzieła w oparciu o kryteria czysto subiektywne.

Gdybyśmy zatem spróbowali przełożyć to na język najprostszy, który ma szansę dotrzeć do każdego. Recenzja ma być analizą do bólu krytyczną, bo taka jest jej specyfika. A dlaczego te fakty przytaczam?

Autor recenzji w swym komentarzu wytknął mi, że w tekście śmiem zaprezentować własne zdanie. No a czymże miałem się zająć pisząc recenzje? Ponadto w swej opinii nie omieszkał urządzić sobie wycieczki osobistej i wytknąć mi braki w warsztacie. I tu wcale się nie pomyli. Nie jestem filologiem ani literaturoznawcą, cały czas się uczę. Jednak w recenzji mam przecież prawo zaprezentować swoje zdanie. I zrobiłem to!

Oprócz powyżej wspomnianych uwag autor postanowił urządzić sobie reklamę i przytoczyć powszechnie znane fakty, którymi wydawca reklamował jego pracę. Bibliografia i przypisy! Racja, to zaleta. Jednak same w sobie nic nie znaczą, jeśli poprzedza je kiepska narracja. Ponadto autor przytacza recenzje naukowców. Niby świetnie, bo recenzje te są naprawdę pozytywny, jednak pochodzą one od antropologów, którym w metodologią badań historycznych naprawdę nie po drodze.

I cios, który chyba miał mnie pogrążyć! Literówka, którą popełniłem w recenzji. No dramat!

Cóż! Tak to już działa, że kiedy argumentów merytorycznych brak, uderz w technikalia!

Wniosek? Osobiście uważam, iż autor po prostu miał nadzieję, iż pisząc na bardzo chodliwy ostatnimi czasy temat, napotka wyłącznie „ochy i achy”. Otóż nie tym razem! Autor pomylił chyba recenzję z artykułem sponsorowanym.

Jednak tak jak już pisałem, ten felieton nie ma być wyłącznie polemiką z negatywnymi komentarzami. Komentarzami, które też wyrażały tylko opinię autorów, którzy tak jak i ja mają prawo do własnego zdania. Dlatego cieszy mnie, że ktoś zadał sobie trud i przeczytał tę recenzję. A komentarze? Każdy ma prawo wyrazić własne zdanie! I choć się z nim nie zgadzam, zawsze będę bronił prawa do jego wyrażania.

Mam tylko zastrzeżenia do oceniania innych po jednym li tylko zdaniu. Ja zadałem sobie trud i zapoznałem się z książką pana magistra Zalegi. Miło byłoby mi gdyby inni oceniali moje teksty po ich lekturze, a nie dyskwalifikowali ich po jednym zdaniu.

I na koniec jeszcze mała uwaga. W mojej ocenie książki i całego „ludowego zwrotu w polskiej historiografii” nie ma cienie sympatii politycznych. W grę wchodzi tylko historia!

Dawid Siuta

Z-ca redaktora naczelnego

historykon.pl

2 komentarze

  1. Historia żołnierzyków – i ludzi
    Nie powstałby ten tekst, gdyby nie to, że na portalu Historykon.pl ukazały się dwa teksty atakujące moją książkę. I uprzedzam – nie chodzi o miłość własną (bo ego mam podbudowane), ale o portal lubiony przez jednak 60 tysięcy osób i szersze zjawisko.
    Jeden z tych tekstów nosi tytuł „Czym jest recenzja?” – i jest autorstwa autora porażającej recenzji „Bez pana i plebana” (ocena 1 na 6 :). Czytamy więc, że recenzja jest „subiektywną analizą i oceną”. Rzecz w tym, że – jak pisze sam autor – recenzja winna zawierać „elementy informacyjne, analityczno-krytyczne i oceniające”. A tych dwóch pierwszych elementów recenzja mojej książki nie zawiera. Nic. Kompletnie. Nie ma zarzutu, że gdzieś błąd faktograficzny, że zła analiza, zły tok rozumowania. Recenzja bez recenzji. Jest natomiast odgórna ocena. Że źle. Trochę recenzji napisałem i wiem, żeby takowe napisać, trzeba przeczytać książkę i coś wynotować (z podaniem choćby numeru stron). A tu nie ma nic.
    Ogólna ocena jest sprawą osobistą, ale na portalu historycznym wymaga się więcej.
    Podniesiony zarzut: „totalne pominięcie źródeł”. Hmm, 350 przypisów. Jak na książkę popularno-naukową obejmującą okres od XVI wieku do 1945 to nie najgorzej. Tyle, że recenzent zupełnie się nie zna na tematyce. Ja zajmuję się historią Śląska, więc siedzę w śląskich archiwach i czytam autorów zajmujących się Śląskiem. Uczciwy recenzent powinien wiedzieć o czym pisze.
    Zarzut: „Kpię z metodologii”. Naprawdę? Jak? Bo zarzut nie rozwinięty. I myślę, że autor recenzji traktuje hasło metodologia jako słowo – wytrych, przed którym trzeba ino klękać. Ale wypadałoby to rozwinąć. Bo nie rozumiem, a świętych słów nie uznaję.
    W mojej pierwszej odpowiedzi na recenzji, gdzie cytowałem dwóch recenzentów, autor recenzji nawet nie zadał sobie trudu by sprawdzić kim są owi recenzenci. A jeden z nich jest historykiem, a nie antropologiem, „którym z metodologią badań historycznych naprawdę nie po drodze”. Ach ta metodologia – no i przemądrzali antropolodzy 🙂
    I tak na koniec: autor recenzji uważa, że nie ma w jego ocenie ani „cienia sympatii politycznych. W grę wchodzi tylko historia!”. Zazdroszczę. A może to jednak najstraszniejsze. Bo może tu by się przydała odrobina antropologii, dystansu do siebie – wychowujemy się w pewnym środowisku, przejmujemy nawet nieświadomie pewne wzorce i opinie. Ja nie kryję się ze swoimi poglądami. Bo uważam, że prawda nie leży pośrodku – między rządzącymi i rządzonymi. Wiem, jakie są moje sympatie i nie udaję sterylnego obiektywizmu. Ale też wiem co to rzetelność. Że nie można naginać faktów, wymyślać historii, pisać pod publikę, że dyskusja wzbogaca.
    Tak naprawdę ta dyskusja – lokalna, nieważna w gruncie rzeczy, wskazuje na problem polskiej historii. No bo po co istnieje? Żeby katować dzieci w szkole datami? Żeby pod naukowym przykryciem wzmacniać narodowe mity odpowiadające władzy? Albo, żeby pasjonować się 26. rodzajem pasa słuckiego – przynajmniej w stylu prawdziwej pasji. To nie historia Małowista, Chlebowczyka, Braudela. A może powinna być właśnie historią żywą, społeczną, ludową, wielodyscyplinarną? Taką, która wchodzi taranem w mity, która obala zbudowane posągi, która jest nie tylko dla towarzystwa wzajemnej adoracji, ale i dla kumpla z baru, która uczy pokory i szacunku? I to jest moja historia. Tym bardziej, że dzięki szczęśliwemu przypadkowi mieszkam na Śląsku, gdzie trudno o historię jednonarodową 🙂

    • Dawid Siuta

      Szanowny Panie magistrze

      Osobiście zatwierdziłem pański komentarz, bo uważam, że właśnie tego nam trzeba w dzisiejszym dyskursie nad tematami trudnymi. Miejsca na polemikę.
      I miejsce znajdujemy.
      Niestety z kulturą tej dyskusji jest źle. I to musimy sobie otwarcie powiedzieć.
      W obu swoich rozbudowanych komentarzach pod moimi tekstami usiłuje mnie Pan obrazić i sprowokować. W celu? Uczynienia tej dyskusji wulgarną? Ściągnięcia jej do rynsztok, znanego z dyskusji w mediach społecznościowych? Nie wiem.
      Jednak nie dam się wciągnąć w tak jarmarczną kłótnię.
      Może Pan próbować obrażać mnie dalej, ale pańskie słowa nijak mnie nie wzruszają. To też tylko opinie, tak jak i moja recenzja.
      A no właśnie… Recenzja. Zapomniał Pan tylko, że my tutaj piszemy popularnonaukowo, dla ludzi. Proszę więc nie wymagać od nas poziomu akademickich recenzji, które poziomem i stosowanym słownictwem nie przebiłyby się do szerszego grona odbiorców.

      Dodatkowo trochę rozumiem pańskie rozgoryczenie. Tak jak już kiedyś napisałem, każdy rodzić za wszelką cenę będzie bronił swojego dziecka, a autor zawsze – bez względu na okoliczności, jakość i warunki – będzie bronił swojego tekstu.

      I ta dyskusja też się tak skończy. Pan zostanie przy historii ludowej, ja przy swoim i przy zdaniu tych historyków, którzy bardzo mocno ją krytykują.
      Szkoda tylko, że przy okazji szczególnie ze strony „zwrotu ludowego” wylewa się aż tyle jadu.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*