Henry Morgan nie był bajkowym piratem z rumem w dłoni i papugą na ramieniu. To człowiek, który z walijskiego farmera stał się postrachem Karaibów i bohaterem Port Royal. Plądrował, torturował, palił miasta, by potem – jakby nigdy nic – zostać wicegubernatorem Jamajki i walczyć z tymi, z którymi wcześniej pił i rabował. Historia Henry’ego Morgana to żywy dowód, że w XVII wieku między piractwem a polityką granica była cieńsza niż lina okrętowa.
Szalone przygody, złoto na hiszpańskich okrętach, zakopane skarby a do tego oczywiście beczka rumu – to obrazy jakimi karmią nas często filmy i książki o piratach z Karaibów. Do tego nutka romantyzmu, mrzonki o wolności piratów, ich kodeksie honorowym. Tymczasem życie na ówczesnych statkach żaglowych, nie ważne czy pirackich, korsarskich lub handlowych nie miało w sobie nic romantycznego. Gnijące jedzenie, zatęchła woda, wszechobecne pchły, do tego codzienna ciężka fizyczna praca, pociągająca liczne wypadki i urazy.
No i szkorbut oraz inne choroby, na dodatek huragany, stanowiące ogromne zagrożenie dla drewnianych żaglowców. Można powiedzieć, że ryzyka na statku pirackim różniły się od ryzyk na każdym innym statku tylko tym, że mogły się opłacić. I nigdy nie brakowało chętnych do podjęcia tego hazardu, chociaż życie pirata było raczej krótkie. Jeśli nie zginęli w walce, nie pokonała ich choroba, to w wielu miejscach czekała na nich szubienica. Dlatego jeszcze szybciej niż zdobywali łupy, wydawali je na rozrywki – na rum i kobiety. Żyli chwilą.
Rozboje na Karaibach
Piractwo czy też jak chcą niektórzy korsarstwo, na Karaiby dotarło już kilkanaście lat po pierwszej podróży Kolumba. Z jednej strony były to rozboje uprawiane przy okazji wojen toczonych przez państwa o podział Nowego Świata, z drugiej przybrzeżne piractwo, uskuteczniane przez wyrzutki społeczne rodem z Anglii, Francji, Holandii, Danii, w okresach pokoju i często połączone z handlem czy myślistwem (bukanierzy, flibustierzy).
Badacze karaibskich rozbojów starają się jakoś systematyzować wydarzenia w tym wiecznie wrzącym kotle Małych i Dużych Antyli. To porządkujące odrobinę historyczne wydarzenia zestawienie otwiera „okres francuski” 1530-1560, który zakończył się wraz z pokojem zawartym między Francją i Hiszpanią w Chateau-Cambresis w 1559 roku. Koniec ery francuskiej oznaczał jednocześnie początek dominacji angielskiej, która trwała tak do 1620 roku.
Co prawda pierwsi angielscy korsarze na Karaibach pojawili się już w 1519 roku, to ich prymat ugruntował się tak naprawdę od czasu wypraw Francisa Drake. Co ciekawe z Karaibów wcale nie odpłynęli korsarze francuscy, zostali, tylko zmienili „flagę” i grabili Hiszpanów po staremu – teraz na własną rękę lub w imię króla Anglii. Natomiast hiszpańscy korsarze atakowali wszystkich, którzy ośmielili się zapuścić na Karaiby.
Angielską dominację na 20 lat przerwali Holendrzy, po czym znów przewagę osiągnęli synowie Albionu. Wtedy też nastąpiło zjawisko powiększania się i umacniania grup filibustierów, a wśród niewielkich i szybkich stateczków korsarskich i pirackich coraz częściej zaczęły pojawiać się większe, dobrze uzbrojone zdobyczne okręty wojenne.
Bukanierzy zaczęli też zmieniać taktykę walki z Hiszpanami, organizując się w eskadry korsarskie i pirackie pod czarną banderą Jolly Roger – Wesołego Rogera. Tymczasem Hiszpanie, nauczeni doświadczeniem, zaprzestali wysyłania cennych towarów na samotnych statkach i zaczęli organizować konwoje kilku czy kilkunastu statków ochranianych przez okręty wojenne.
Piraci nigdy, chyba że przymuszeni, nie atakowali silniejszego a nawet równorzędnego przeciwnika, więc też musieli zmienić swoją strategię. Liczne floty bukanierów to jedno, po drugie ich uwaga zaczęła się skupiać na przybrzeżnych miasteczkach i miastach. Napadali na nie, łapali mieszkańców i brutalnie, często za pomocą tortur zmuszali ich do wskazywania ukrytych kosztowności, pieniędzy czy luksusowych towarów.
Po 1660, aż do 1690 roku, na Karaibach prym znów zaczęli wieść Francuzi, chociaż należy podkreślić, że na tym obszarze działali filibustierzy różnych narodowości. Wykształciły się również dwa główne ośrodki będące „cywilizowaną” bazą i lądowym zapleczem handlowym dla piratów i korsarzy – Tortuga oraz Port Royal na Jamajce, po tym jak Anglicy zdobyli tę wyspę w 1655 roku.
Ówczesną stolicę Jamajki nazwano nawet „Babilonem piratów”, bowiem port i miasto stało się głównym rynkiem zbytu łupów dla morskich rozbójników. Skupowali je wyspecjalizowani handlarze i pojedynczy mieszkańcy – zawsze sporo poniżej rzeczywistej wartości. Jednocześnie miasto miało bogatą ofertę dla żeglarzy – możliwość naprawy kadłubów, takielunku i wyposażenia statków oraz zaopatrzenia ich w zapasy na dalszą podróż. Oferowało też rozrywkę, były tu liczne karczmy, zamtuzy i domy gry.
Port Royal był bezpieczną przystanią dla bukanierów (sześć dobrze uzbrojonych fortów broniło wybrzeża), a piraci i korsarze budowali bogactwo miasta i jego mieszkańców. Tutaj nikt nikogo nie pytał o pochodzenie towaru, nikt nie pytał ludzi o ich przeszłość. Dobrobyt wzmacniał mocno zyskowny handel niewolnikami, eksport cukru i innych surowców. Port Royal stał się handlowym centrum Karaibów.
Miasto zamieszkiwało wielu bogatych kupców i drobniejszych handlarzy, rzemieślników i niewolników, co więcej swoje domy miało tu wielu znanych kapitanów i piratów (!), a wszyscy uczestniczyli w tej dziwnej sieci biznesowej. W konsekwencji w latach 1655–1692 Port Royal rozwijał się szybciej niż jakiekolwiek inne miasto założone przez Anglików w Nowym Świecie i uważany był za najważniejszy ośrodek handlu na zachodniej półkuli. O ile w 1662 r. liczył 740 mieszkańców, to 30 lat później populacja mogła się wahać od 6500 do 9000 mieszkańców.
W tym samym okresie rozwijał się też rozbójniczy biznes w rejonie Karaibów. Piraci i korsarze od drugiej połowy XVII wieku zaczęli się wyprawiać nawet na kontynent amerykański. Atakowali nawet tak duże miasta jak Porto Bello (1668) czy Panama (1671). W 1683 roku opłynęli przylądek Horn i wzorem Francisa Drake’a splądrowali hiszpańskie kolonie nad Pacyfikiem. Atakowali na zachodnim wybrzeżu Ameryki Południowej, szczególnie porty Peru, a w 1685 roku dotarli aż do Przesmyku Panamskiego – od strony Pacyfiku.
Szkody, jakie Hiszpanii i Anglii wyrządzali piraci oraz korsarze skłoniły rządy obu państw do podpisania w latach 70. XVII wieku porozumienia o zaprzestaniu wydawania listów kaperskich oraz wzajemnym zwalczaniu piractwa. Ograniczyło to skalę rozbojów na Karaibach, ale zjawiska oczywiście nie zlikwidowało. Kolejny cios piratom zadała sama natura.
7 czerwca 1692 na Jamajce zatrzęsła się ziemia wskutek czego cała część wybrzeża, na której umiejscowiony był Port Royal, osunęła się do Morza Karaibskiego, zabierając ze sobą prawie wszystkich mieszkańców miasta. Nieliczni, którzy przetrwali kataklizm, opowiadali też o gigantycznej fali tsunami, która zalała całe miasto. Tak skończył się „Babilon piratów”, w miejsce którego powstała już tylko wioska rybacka.
Już wcześniej piraci, wypierani rozkazami królów Anglii i Francji z Jamajki i Tortugi, coraz chętniej przenosili się na samotne, bezludne i nie należące jeszcze do żadnego królestwa wysepki. Obok Wyspy Wężów coraz chętniej zbierali się na wysepce New Providence leżącej w archipelagu Bahama, zakładając główną bazę w miejscowości Nassau. Pod koniec XVII wieku i w początkach XVIII wieku stała się ona główną bazą piracką w Ameryce Środkowej. Przebywało tam wówczas około 2 tysięcy wyjętych spod prawa ludzi. Działalność flot wojennych głównych mocarstw kolonialnych spowodowała jednak, że aktywność bukanierów stopniowo wygasła – za ich ostatnią wyprawę uznaje się atak na Cartagenę w 1697 r.
Na tym jednak historia karaibskiego piractwa się nie zakończyła. W 1701 roku rozpoczęła się tzw. wojna o sukcesję hiszpańską. Prowadzona w latach 1701–1714 pomiędzy Wielką Brytanią, Holandią, Austrią i Sabaudią a Francją, Hiszpanią, Bawarią i Kolonią o władzę nad Hiszpanią i dominację w Europie, w naturalny sposób przeniosła się na Nowy Świat. Połączona flota francusko-hiszpańska była dla Brytyjczyków zbyt silna, więc ponownie zwrócili się oni ku korsarzom, ogłaszając dlań amnestię oraz wydając pokaźną liczbę listów kaperskich. W ślad za nimi poszły oczywiście pozostałe strony konfliktu. Na Morzu Karaibskim znów rządzili korsarze i piraci.
Kiedy wojna skończyła się (następcą bezdzietnie zmarłego Karola II, ostatniego Habsburga na hiszpańskim tronie, został Filip V z dynastii Burbonów) korsarze i piraci stali się nie tylko zbędni, ale wręcz wysoce szkodliwi. Ostatecznie kres szerokiej działalności pirackiej położył dawny korsarz w służbie brytyjskiej, gubernator Bahamów Woodes Rogers. W 1718 roku zlikwidował piracką kryjówkę w Nassau, a wszystkie jego działania sprawiły, że większość piratów skorzystała z amnestii lub opuściła New Providence, przenosząc się na Madagaskar, czy inne wody.
Henry Morgan pirat i bukanier
Cofnijmy się w czasie do połowy XVII wieku. Mniej więcej wtedy na Barbados wylądował młody chłopak, urodzony w 1635 roku, najstarszy syn bogatego walijskiego farmera Roberta Morgana. Henry Morgan, jak wielu innych przybywających na Karaiby ludzi musiał odpracować koszty podróży na plantacji. Po pięciu latach ciężkiej harówki udało mu się odejść z tej „niewoli” i przeniósł się na Jamajkę. Szybko wkręcił się w szeregi bukanierów i uczestniczył w ich wyprawach na wybrzeża Hondurasu.
Trafił pod skrzydła kapitana Edwarda Mansfielda, który uczył go żeglarskiego i pirackiego rzemiosła. W latach 60. XVII wieku, kiedy nie miał jeszcze 30 lat, otrzymał pierwsze dowództwo bukanierskiego statku, właśnie od Mansfielda, który miał dowodzić piracką wyprawą na Curacao – jedną z bogatszych holenderskich wysp Małych Antyli. Piracka wyprawa miała nieoficjalne poparcie gubernatora Jamajki, który obiecał bukanierom, że po przegnaniu Holendrów z wyspy i przed przekazaniem jej Anglii, będą mogli ją splądrować. Był to dosyć powszechny sposób postępowania w tamtym czasie w Nowym Świecie.
Wyprawa na Curacao nie doszła do skutku bowiem piraci woleli atakować Hiszpanów. Nie wiadomo dokładnie gdzie udał się Mansfield, a konkretnie są różne dosyć fantastyczne cele tej wyprawy, pewne jest, że cała awantura zakończyła się klęską, a sam dowódca wyprawy zginął, prawdopodobnie z rąk Hiszpanów.
Nieoczekiwanie ta część piratów, którzy nie odpłynęli zaraz po klęsce, na nowego wodza wybrała Henrego Morgana. W ten sposób młody kapitan stanął na czele floty 10 okrętów i 500 ludzi. Od razu zaczął też przekonywać, że nie powinni „z podkulonym ogonem” wracać do Port Royal, ale zdobyć się na ponowny atak na Hiszpanów i wrócić na Jamajkę jako zwycięzcy, w sławie, z pieniędzmi i łupami, by korzystać z uciech Port Royal. Osobiście nie chodziło mu tylko o majątek, walczył o utrzymanie swojej aktualnie wysokiej pozycji. Przekonał bukanierów i postanowili popłynąć na Kubę, a tam uderzyć na Puerto Principe.
Był to zaskakujący ruch. Wspomniane miasto leżało w głębi wyspy, około 80 km od wybrzeża i nie było dotąd atakowane przez piratów. Morgan liczył na całkowite zaskoczenie oraz że silny oddział będzie w stanie pokonać drogę przez dżunglę. Efekty przeszły wszelkie oczekiwania – bukanierzy do miasta dotarli w nocy i uderzyli na pogrążonych we śnie mieszkańców. Spanikowanym i bezbronnym mieszczanom kazano oddawać dobrowolnie pieniądze, kosztowności, odzież, broń, żywność i wino. Łupy składowano w stosach na placach Puerto Principe. Kto usiłował ukryć część majątku natychmiast ginął. Morgan chcąc zapewnić załogom dobre jedzenie kazał sprowadzić z pastwisk bydło (pod groźbą spalenia miasta) a następnie kazał mieszkańcom zanieść wszelkie łupy na jego okręty.
Mając świeży prowiant Morgan znów przekonał załogi pirackich okrętów do kolejnego ataku, tym razem na silnie ufortyfikowane Porto Bello leżące na Przesmyku Panamskim. Większość popłynęła z Morganem, ale trzy załogi francuskie wycofały się z tej ryzykownej eskapady.
Porto Bello było położone w głębi zatoki, do której dostęp wodą możliwy był jedynie wąską cieśniną, strzeżoną przez dwa forty artyleryjskie. Morgan wybrał więc atak od strony lądu. Walki były jednak zaciekłe, a zdobycie tych fortów kosztowało życie wielu piratów. Potem wkroczyli do miasta, gdzie czekał na nich gubernator z nieliczną załogą, ale chronioną trzecim fortem. I tu objawiły się cechy wodza bukanierów – okrucieństwo i przebiegłość. Do obsługi sporządzonych długich drabin zaprzągł … mnichów i mniszki z pobliskich klasztorów. Prawie wszyscy zakonnicy zginęli ale idący za nimi bukanierzy wspięli się po drabinach i zdobyli fort. Gubernator zginął w walce wręcz.
Bukanierzy okupowali miasto przez dwa miesiące, zbierając w tym czasie spore łupy. Chodzili od domu do domu i przeszukiwali je od piwnic po strych. Jeśli łup był marny to torturowali właścicieli. Także pozostałych zakonników, bowiem ich podejrzenia wzbudził brak naczyń liturgicznych w miejskich kościołach.
Odparli też atak hiszpańskiej floty, która przybyła odbić Porto Bello i uczynili to za pomocą hiszpańskich fortów pilnujących cieśniny, a teraz obsadzonych przez piratów. Ostatecznie bukanierzy wywieźli z miasta ponad 200 tysięcy sztuk srebra oraz duże ilości jedwabiu i płótna.
Morgana i jego bukanierów przyjęto w Port Royal z podziwem. Nawet gubernator Thomas Modyford był zachwycony, chociaż „admirał bukanierów” daleko wykroczył poza instrukcje. Tymczasem Morgan kupił 26-działowy okręt należący wcześniej do brytyjskiej Royal Navy i nazwał go „Oxford”. Po kilku miesiącach, kiedy przechulał pozostałe pieniądze, ogłosił, że organizuje nową wyprawę. Chętni mieli, jak to wśród bukanierów było w zwyczaju, zebrać się na Wyspie Krowiej (Isla Vaca, położona koło Haiti), gdzie bukanierzy zbierali się na wyprawy i gdzie dzielili łupy pomiędzy załogi przed powrotem na Jamajkę.
„Oxford” z Morganem przypłynął na miejsce zbiórki w styczniu 1669 roku. Zebrało się dziesięć okrętów i około 800 ludzi, mających zgodnie z planem dokonać napadu na hiszpańskie miasto Kartagena – jeden z portów w hiszpańskiej Ameryce, do którego zawijała hiszpańska flota skarbów, wywożąca z kontynentu do metropolii złoto, srebro i wszelkie inne dobra materialne. Nie był to łatwy łup, bowiem od 1602 roku (po zdobyciu miasta w 1586 roku przez potężną flotę Drake’a) Kartagena była stale umacniana. W latach 60. miasto było już otoczone murami, samego wejścia do portu broniły forty San Matias i Fort Santangel. Nad zatoką i portem były jeszcze forty Santa Cruz, San Juan de Manzanillo, San Luis de Bocachica i inne mniejsze. Na wzgórzu San Lazaro, leżącym na północny wschód od miasta, stał fort San Felipe de Barajas.
Morgan się tym nie przejmował i postanowił uczcić początek wyprawy na bogate miasto wielką ucztą. Rozpalono ogniska na których pieczono kilka świń, a rum lał się strumieniami. Wystrzelono też salut z armat flagowego okrętu. W środku ich pijackich hulanek proch na okręcie został przypadkowo zapalony, co spowodowało eksplozję, która wysadziła w powietrze okręt Morgana. Morgan, który był wtedy na pokładzie, został wyrzucony do morza przez okno swojej kajuty rufowej. Szczęśliwie przeżył wybuch, ale „Oxford” zatonął, zabierając ze sobą około 200 bukanierów.
Nie zraziło to ambitnego bukaniera. Zmieniono jednak zamiary i Morgan na czele 8 okrętów i ok. 650 piratów uderzył na Maracaibo (w Wenezueli), a następnie Gibraltar. Chociaż ludziom Morgana udało się splądrować miasta (powtórzyły się sceny tortur dla wykrycia miejsc ukrycia skarbów przez mieszkańców), hiszpańskie okręty wojenne odcięły drogę ucieczki okrętom bukanierów kotwiczącym na jeziorze Maracaibo.
Piraci dysponowali zbyt małymi siłami by podjąć otwartą walkę, użyli więc podstępu. Podczas gdy Morgan grał na zwłokę, negocjował z Hiszpanami, piraci przygotowali brander – statek wyładowany łatwopalnymi materiałami. Gdy doszło w końcu do bitwy, wypuścili brander na Hiszpanów. Za jego sprawą w płomieniach stanął hiszpański okręt flagowy, a dwa inne wycofały się w obawie ataku kolejnych branderów.
Bukanierzy przechytrzyli też załogę fortu strzegącego ujścia na pełne morze. Morgan rozkazał marynarzom by w grupach po kilka osób przedostawali się szalupami na brzeg. Załoga fortu uznała, że piraci zaatakują od lądu i przemieściła w tym kierunku działa. Hiszpanie nie zauważyli, że bukanierzy wracali z powrotem na swe okręty leżąc ukryci w szalupach. Gdy pirackie okręty osłonięte poranną mgłą ruszyły przez przesmyk, było już za późno by znów obrócić działa. Flota Morgana spokojnie opuściła Jezioro Maracaibo i wydostała się z hiszpańskiej zasadzki. Łup z tej wyprawy był ogromny, wartości 250 000 pesos, w gotowiźnie, srebrze, złocie, niewolnikach i towarach.
Wielki łup, areszt i… nobilitacja
W 1667 r. między Anglią a Hiszpanią podpisano Traktat madrycki (1667), który jednak nie objął kolonii amerykańskich ani Karaibów, tam walki trwały w najlepsze. Czego najlepszymi przykładami były brutalne ataki Henrego Morgana na Porto Bello czy Maracaibo. W odpowiedzi Marianna (Maria Austriaczka), królowa regentka Hiszpanii, zarządziła ataki na angielską żeglugę na Karaibach. Brytyjski handel na Karaibach praktycznie zamarł. Angielski król Karol II nakazał w odwecie gubernatorowi Jamajki Modyfordowi wydanie wielu oficjalnych listów kaperskich przeciwko Hiszpanom. Ten ponownie zlecił Morganowi najazd na hiszpańskie posiadłości. Powstał plan zdobycia i ograbienia Panamy.
Panama w XVII w. należała do najbogatszych miast hiszpańskiego Nowego Świata. Tam krzyżowały się szlaki handlowe, a ponadto funkcjonowały kopalnie srebra, co razem zapewniało olbrzymie zyski. Miasto położone nad Pacyfikiem w przesmyku, umożliwiało łatwy transport towarów z Morza Karaibskiego nad Ocean Spokojny i z powrotem.
W końcu 1670 roku Morgan zebrał 36 pirackich statków angielskich i francuskich z 1400-1850 piratami i bukanierami – była to największa flota piracka w historii. 16 grudnia wypłynął z Haiti w kierunku wysepki Santa Catalina. Tam flota Morgana, po negocjacjach z miejscowym garnizonem, zajęła wyspę i dozbroiła się w 40 armat, muszkiety i zapas amunicji. Następnie pięć pirackich okrętów pod dowództwem kapitana Josepha Bradleya popłynęła do ujścia rzeki Chagres, która była najszybszą drogą do Panamy. Ujścia bronił silny fort San Lorenzo, ale po dwudniowej walce, piraci go zdobyli. W czasie walk poległo ok. 300 Hiszpanów oraz 100 bukanierów, w tym sam Bradley. Główne siły bukanierów wyruszyły 11 stycznia najpierw rzeką a następnie pieszo przez dżunglę, by 19 stycznia wyjść nad wybrzeże Pacyfiku i stanąć w pobliżu Panamy.
20 stycznia bukanierzy zajęli pozycje pod miastem, naprzeciw armii hiszpańskiej: dwóch szwadronów kawalerii i czterech regimentów piechoty. Piraci podzielili się na cztery oddziały: czoło zajęli francuscy strzelcy wyborowi, główną pozycję oraz skrzydła objęli Anglicy. Bitwę rozpoczęła szarża hiszpańskiej jazdy, ale na grząskim gruncie (kilkudniowe opady) konie nie mogły rozwinąć prędkości, a celne salwy francuskich filibustierów powstrzymały ostatecznie ten atak.
Wtedy do ataku ruszyła hiszpańska piechota, ale dostała się pod ostrzał bukanierów zgrupowanych na skrzydłach. Ostatnią próbą Hiszpanów było wypuszczenie na piratów wielkiego stada bydła, ale wystrzały piratów przestraszyły stado, którego część oszalała ze strachu runęła wprost na Hiszpanów. W tej sytuacji resztki hiszpańskich oddziałów wycofały się do miasta.
Jeszcze tego samego dnia Henry Morgan przypuścił zdecydowany atak. Hiszpanie zadali napastnikom znaczne straty, ale nie byli w stanie ich powstrzymać. Panama została zajęta. Z portu udało się uciec na morze tylko kilku hiszpańskim statkom. Pozostałe po obrabowaniu Morgan kazał spalić. Wielu mieszkańców zdążyło zbiec z miasta, zabierając pieniądze i kosztowności. Bukanierzy (mający doświadczenie myśliwych) zaczęli polowania w dżungli na Panamczyków, przeszukiwali też miasto, a złapanych Hiszpanów, jak to było w innych miastach, torturowali.
Piraci plądrowali Panamę, a następnie na rozkaz Morgana podpalali dzielnicę po dzielnicy – przeczesując następnie zgliszcza. Mimo, że w spalonym mieście przepadło wiele nieraz bezcennych skarbów (na przykład jeszcze w 1927 r. w podziemiach ruin kościoła Świętego Jana w Panamie odkryto kilka skrzyń z kosztownościami) to łup Morgana i jego ludzi był ogromny. Samych srebrnych monet było podobno 750 tysięcy sztuk, a całą zdobycz ocenianą na 150 tys. ówczesnych funtów transportowano na 200 mułach do stojących na rzece Chagres okrętów. Tam miał nastąpić podział łupów pomiędzy załogi i pojedynczych bukanierów.
Wielkość zdobyczy chyba przerosła samego Morgana. Zaczął kombinować o innym niż zwyczajowy podział łupów, a kiedy załogi się sprzeciwiały, nakazał zaufanym angielskim towarzyszom przenieść dyskretnie większość skarbów na kilka angielskich okrętów. Potem Morgan odpłynął niespodziewanie całą flotą, pozostawiając na brzegu nawet do tysiąca filibustierów (głównie ale nie tylko Francuzów), bez większości skarbów i statków którymi mogliby się ewakuować z hiszpańskiego terytorium.
Morgan nie wiedział, że przeprowadzając atak na Panamę dopuścił się aktu piractwa, ponieważ Anglia i Hiszpania nie były już w stanie wojny. W lipcu 1670 r. między Anglią a Hiszpanią, zawarto traktat madrycki, znany również jako traktat Godolphin „W celu uregulowania wszelkich sporów w Ameryce”.
Anglia obiecała w nim zakończyć wydawanie listów korsarskich i stłumić piractwo na Karaibach, w zamian Hiszpania zezwoliła angielskim statkom na swobodne pływanie po Karaibach, a obie strony zgodziły się prowadzić własny handel wyłącznie ze swoimi posiadłościami. Hiszpanie potwierdzili też prawa Anglii do Jamajki. Traktat został ratyfikowany 28 września. Z tego powodu Henry Morgan po powrocie na Jamajkę został aresztowany i wysłany do Anglii, gdzie miał stanąć przed sądem.
W Anglii najpierw zamknięto go w twierdzy (więzieniu) Tower. Pieniądze, które ze sobą zabrał do Anglii oraz jego zasługi w walce z Hiszpanami spowodowały, że szybko go zwolniono. Tłumaczył się, że wieści o pokoju nie dotarły na Jamajkę przed jego wypłynięciem do Panamy. Na audiencji przyjął go nawet król Karol II Stuart, w efekcie czego nie tylko go nie ukarano, a nagrodzono tytułem szlacheckim oraz funkcją wicegubernatora Jamajki. Miał się zająć likwidacją piractwa na Karaibach!
Co zaskakujące, po swym powrocie na Karaiby w 1674 r., rzeczywiście zaczął zdecydowanie i skutecznie zwalczać swych dawnych towarzyszy, piratów. Chyba jednak nie bardzo odpowiadała mu ta rola, bo o ile pił przez całe życie, to pełniąc funkcję wicegubernatora pił już na umór. Stał się zgorzkniały i nieprzyjemny w kontaktach z innymi ludźmi, chociaż założył rodzinę i posiadał wielki majątek (był właścicielem trzech plantacji z niewolnikami oraz miał udziały w różnych statkach).
Z upływem czasu Morgan podupadał jednak na zdrowiu. Zmarł w sierpniu 1688 roku, w wieku 53 lat, na gruźlicę i marskość wątroby. Pochowano go na cmentarzu w Port Royale – jednak 8 lat po pogrzebie, wskutek trzęsienia ziemi, grób Morgana został pochłonięty przez morze. Walczył na morzu i spoczął w morzu.
Bibliografia:
- Esquemeling J., Bukanierzy amerykańscy, tłum. Antoni Strzelbicki, Gdańsk 1972.
- Kaltenbergh L., Czarne żagle czterdziestu mórz, Warszawa 1979
- Machowski J., Pod czarną banderą, Warszawa 1970
- Panacheda M., Piractwo morskie w ujęciu retrospektywnym, pojęciowo-prawnym oraz współczesnym, „Zeszyty Naukowe Ruchu Studenckiego”, nr 1 (2015).
- Perzyński M., Zawód pirat, Gdańsk 2012
- Reichert R., Z dziejów Jamajki w XV-XVIII w., „Przegląd Nauk Historycznych”, nr 2, r. 11, 2012.