A.Mateja, Recepta na adrenalinę
Nakładem wydawnictwa „Czarne” na polskim rynku wydawniczym ukazała się książka przełomowa. Trochę biograficzna, trochę reportaż, ale taka, która uświadamia czytelnikowi ilu tak naprawdę było zdolnych i słynnych polskich naukowców, zajmujących się naukami medycznymi. Bo taka właśnie jest „Recepta na adrenalinę”– malutka, cieniutka książeczka o niezwykle poważnej tematyce.
„Recepta na adrenalinę”, mała książeczka w czerwonej okładce jest moim zdaniem pozycją obowiązkową nie tylko dla specjalistów. Uważam, że z jej treścią powinien zapoznać się prawie każdy czytelnik literatury nonfiction. I to nawet mimo tego, co uważam za największy minus książek tego typu– iście reporterski styl, czyli używanie czasu teraźniejszego w narracji. Tym razem jednak byłem w stanie go zaakceptować, bo przecież publikacja ta to raczej reportaż z cechami biografii a nie odwrotnie. Dlatego właśnie nie zdyskwalifikowałem „Recepty…” już na początku lektury. A dlaczego piszę o tym na początku? Bo uważam, że właśnie to szanowny czytelniku powinieneś wiedzieć zanim sięgniesz po książkę i resztę recenzji.
A co do samej „Recepty na adrenalinę”. To cienka, niespełna dwustustronicowa książeczka z założenia opowiada nie tylko o samym odkrywcy syntetycznego hormonu, początkowo zwanego nadnerczyną, ale też o innych słynnych i niesłychanie zdolnych krakowskich naukowcach, zajmujących się… no właśnie, nie tylko fizjologią, jak zdawałby się sugerować podtytuł. W książce znajdziemy wspomnienia o badaniach i odkryciach z dziedzin histologii, endokrynologii, neurologii, patologii i wielu innych, których na przełomie XIX i XX stulecia jeszcze nawet nie nazwano. Ponadto autorka z ogromnym wyczuciem opisuje warunki pracy medyków w austrowęgierskim Krakowie oraz na innych ziemiach polskich pod zaborami. Tym, co bardzo rzuciło mi się w oczy podczas lektury były też wzmianki o tym jak wielki wpływ na młode umysły wywierają nauczyciele, zarówno ci źle jak i ci dobrzy. Mateja ukazuje to na przykładach swoich bohaterów, których niejednokrotnie określały lata szkolne i studenckie.
Mocną stroną książki niewątpliwie są też liczne cytaty z sław światowej nauki. Jednak chyba bardziej do czytelnika przemawiać będzie solidna dawka wiedzy o pierwszych na ziemiach polskich różnych zabiegach medycznych. I tak „Recepta…” prezentuje nam doniesienia o pierwszych badaniach diagnostyki obrazowej, takich jak RTG, EEG czy EKG oraz innych inwazyjnych bądź nie zabiegach medycznych. Ale moje największe zainteresowanie wzbudziła tematyka pierwszych szczepionek. A w tym rozdziale znaleźć możemy naprawdę wiele smaczków. Mateja wspomina na przykład o sposobach produkcji pierwszych szczepionek, nastrojach społecznych, jakie budziły one na początki XX stulecia czy nawet pierwszych antyszczepionkowcach (sic!), których argumenty– mówiąc nawiasem– niewiele się zmieniły przez ponad sto lat.
Trzonem narracji jest jednak sam Napolon Cybulski i odkryta przez niego nadnerczyna, przez nas nazywana raczej adrenaliną. I przy tej okazji autorce należą się słowa pochwały. Bo prace nad jej odkryciem a potem syntezą opisała w sposób przystępny nawet dla medycznego laika. A wyszło jej to po prostu świetnie! Po za tym niejako przy okazji podała nam tak sporą dawkę wiedzo o Krakowie przełomu stuleci, że książka daje naprawdę dużo.
W ostatnim zdaniu muszę wspomnieć, że „Receptę na adrenalinę” po prostu trzeba przeczytać. Jeśli zatem nie przeszkadza Ci reporterski styl narracji, biegnij do księgarni czy biblioteki.
Wydawnictwo: Czarne
Ocena recenzenta: 6/6
Dawid Siuta