Omawiając historię badań nad Słowianami i prowadzącymi owe badania ludźmi, zacząć wypada chyba od wspomnienia o Janie Nepomucenie Potockim (1761-1815), znanym pisarzu, autorze sławnego „Rękopisu znalezionego w Saragossie”, polityku i podróżniku, ale również prekursorze archeologii słowiańskiej.
Czytaj cześć 1
Wierzył on w wybitną rolę jaką Słowianie mieli odegrać w rozwoju Europy u schyłku starożytności i tropił ślady tego ludu w swych romantycznych podróżach (np. tej z 1795 r. do Hamburga, opisanej w pracy „Podróż do niektórych części Dolnej Saksonii w poszukiwaniu starożytności słowiańskich, czyli wenetyjskich”). Te zainteresowania oraz przekonania doprowadziły go z czasem do bardzo przykrej dla niego „naukowej przygody”. Mianowicie, zaangażował się on mocno w dowodzenie autentyczności, a także słowiańskiego rodowodu tak zwanych „figurek z Pilwitz”. Problem ten był dla Potockiego szczególnie istotny oraz honorowy, gdyż na figurkach owych miało być ukazane pismo Słowian, a spór o to, kto pierwszy wytworzył pismo: Germanie czy Słowianie, był w tym czasie niebywale istotny z tożsamościowego i etnicznego punktu widzenia; pierwszeństwo w tym względzie dawało bowiem prymat cywilizacyjny oraz prawo „panowania” jednych nad drugimi. Niestety, na nieszczęście Potockiego, wkrótce udowodniono, iż owe figurki były najzwyklejszym fałszerstwem, a sam Potocki padł ofiarą oszustwa. Wydarzenia te wyjątkowo fatalnie wpłynęły na delikatną psychikę pisarza, który, w wyniku splotu szeregu zdarzeń, targnął się na swoje życie. Jak wieść niesie, popełnił samobójstwo strzelając do siebie z pistoletu załadowanego srebrną kulą, nadając tym samym nawet ostatnim chwilom swojego życia ulubioną romantyczną formę.
Inną, choć nieco mniej tragiczną w skutkach, próbę fałszerstwa związanego z domniemanym pismem Słowian znamy z drugiej połowy XIX w. W 1856 r. w Gazecie Wielkiego Księstwa Poznańskiego ukazał się artykuł Piotra Doroszewskiego, w którym autor prezentował, tzw. „kamienie mikorzyńskie”. Kamienie owe miały być pokryte inskrypcją runiczną mówiącą o bogu słowiańskim imieniem Prowe, który był też na nich przedstawiony (runy miał zaś odczytać Józef Przyborowski). Od samego początku o możliwości kolejnego fałszerstwa ostrzegał Joachim Lelewel. Z czasem jednak sam dał wiarę ich autentyczności i tu właśnie, porzucając pierwotnie nachodzącego go wątpliwości, popełnił błąd. Ostatecznie fałszerstwa w tej sprawie dowiedli w 1872 r. Antoni Małecki, Karol Estraicher i Adam Honory Kirkor.
Tego typu próby fałszerstw wynikały ze wspomnianego wyżej gorącego sporu politycznego oraz etnicznego, ale także naukowej gorączki pionierskich czasów archeologii i nie były bynajmniej wcale domeną badaczy słowiańczczyzny (wspomnijmy choćby o słynnej czaszce z Pilt Down, która rzuciła poważny cień na naukę brytyjską). Był to raczej znak czasów, a w zasadzie najzwyczajniej ludzkiej ułomności i pragnienia, aby za wszelką cenę udowodnić swoje racje.
Dla popularyzacji Słowian i badań nad ich kulturą oraz pierwotnymi siedzibami (co było niebywale istotne dla uzasadniania praw do posiadania poszczególnych ziem przez ewentualne odradzające się państwo polskie) doniosłe znaczenie miały powstające w początkach XIX w. kolekcje straożytności, jak choćby słynna kolekcja Izabeli z Flemingów Czartoryskiej, przechowywana w Domku Gotyckim i Świątyni Sybilli w jej majątku w Puławach, a które był znakiem epoki, w której rodziła się moda na starożytności oraz powstawały podwaliny archeologii klasycznej (zainicjowane w czasach stanisławowskich). Efektem tej słowiańskiej gorączki były kolejne badania i archeologiczne prace wykopaliskowe, z których wymienić należy choćby: prowadzone w 1845 badania na Ostrowie Lednickim, które wznowiono po przerwie w 1856 r., kiedy to hrabia Albin Węsierski zakupił wyspę na własność; w ich wyniku odkryto m.in. kompleks pozostałości po wczesnopiastowskich rezydencjach, które łączono wtedy z miejscem pogańskich kultów (choć Lelewel widział tu od początku siedzibę Bolesława Chrobrego); inwentaryzację grodzisk wczesnośredniowiecznych nadzorowaną przez Jędrzeja Moraczewskiego, badania na Wzgórzu Lecha w Gnieźnie czy też odkrycie kamiennego posągu słowiańskiego boga Światowida w 1851 r. (znalezionego w rzece Zbrucz przez miejscowego chłopa, a odkrytego dla nauki nieco później przez właściciela tamtejszych dóbr, Mieczysława Potockiego; co ciekawe na początku w całej sprawie podejrzewano kolejne fałszerstwo odbywano nawet wyprawy badawcze w celu wyjaśnienia wszelkich wątpliwości- a ostateczną autentyczność posągu potwierdził dopiero 100 lat później Tadeusz Reyman i stosowne badania fizyko-chemiczne).
W XIX w. badaniami Słowian oraz popularyzacją ich dziejów i znaczenia historycznego zajmowali się także: Wawrzyniec Surowiecki (malarz secesjonista, uczeń Jana Matejki, autor bardzo nowatorskiej książki „Śledzenie początku narodów słowiańskich”), wileński badacz Eustachy Tyszkiewicz, przypisujący Słowianom bardzo wysoki poziom cywilizacyjny Franciszek M. Sobieszczański, Józef Ignacy Kraszewski, który podejmował choćby wyprawy badawcze na wyspę Rugia, a którego powieść „Stara baśń” jest w zasadzie popularnonaukową recepcją ówczesnej wiedzy i poglądów na powstanie państwa polskiego czy wreszcie Włodzimierz Demetrykiewicz, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wspomnieć należy także, iż ta fascynacja słowiańszczyzną zaczęła przenosić się także na grunt myśli geopolitycznej i literackiej, prowadząc do bardzo naiwnego traktowania Słowian czy plemion słowiańskich jako spójnej całości oraz budowania na tym gruncie mistycznej, romantycznej idei panslawistycznej, bądź też uzasadniania skupienia narodów słowiańskich „pod carskim butem” w formie wspólnoty słowiańskiej (wspólnego państwa). Obie koncepcje są zupełnie nieuzasadnione historycznie i merytorycznie oraz niebezpieczne i szkodliwe z punktu widzenia interesu narodowego. Z drugiej zaś strony, nadmierne utożsamienie się niektórych badaczy z przedmiotem badań, prowadziło niekiedy nawet do negacji chrześcijaństwa jako religii narzuconej Słowianom i przejścia na pozycje religii pierwotnych, pogańskich. To z kolei było już raczej bardziej miarą szaleństwa, aniżeli naukowych dociekań czy też budowania narodowej tożsamości. Nie przeszkodziło to jednak w tym, aby tego typu ruchy czy wspólnoty przetrwały, a nawet rozwinęły się, czy to w 20-leciu międzywojennym, czy też współcześnie.
Jak wspominałem, przez cały okres zaborów badania nad słowiańszczyzną w Polsce były połączone z kształtowaniem się tożsamości narodowej i budową narodowej świadomości. Dlatego większość badaczy, często na wyrost, przypisywało Słowianom wyjątkową pozycję w dziejach Europy, niebywale wysoki poziom cywilizacyjny czy wczesne posiadanie pisma (co zresztą z podobną, o ile nie większą, a na pewno w konsekwencji znacznie bardziej szaloną i niebezpieczną przesadą czynili badacze opiewający zalety ludów germańskich). Ten spór, czy może swoisty „wyścig zbrojeń”, trwał także w początkach XX w., aby, w wyniku uwikłania nauki niemieckiej w narodowy-socjalizm, stać się elementem cywilizacyjnego dramatu lat 40-tych XX w. Ale o tym już w kolejnym szkicu…
Dr Bartosz Józwiak
Ja zaś czytałem, odnosząc się do śmierci Jana Potockiego, którego twórczość uwielbiam, że po wszystkich podróżach, przypadkach życiowych i klęskach, mieszkając na jakimś litewskim (w ówczesnym pojmowaniu) odludziu wyobraził sobie, iż jest wampirem i skutecznie targnął na własne życie (rzecz jasna czyniąc subiektywną usługę okolicznemu społeczeństwu). Poza tym artykuł trzymający poziom, ciekawi i niewątpliwie wciągający