Tamtego ranka, kiedy po nas przyszli. Depesze z Syrii, Janine di Giovanni
Co wiemy o sytuacji w Syrii? Czy wiemy, gdzie ten kraj w ogóle jest? Ludzie wiedzą tyle, ile widzą, a widzą brązowego człowieka i nieznaną religię. Boją się. Panuje straszna znieczulica. Widzimy uciekinierów z kraju ogarniętego wojną i głośno krzyczymy „Idźcie stąd! Wracajcie do siebie!” – tylko oni nie mają gdzie wrócić. Ich domu nie ma. Wojna w Syrii trwa już od 2011 roku. Przywyknęliśmy do widoku topielców u wybrzeży Grecji. Patrzymy na obraz zbombardowanych miast i wsi. Szukamy usprawiedliwienia. Bezradność to nasze alibi.
Kilka dni temu miała miejsce premiera książki Janine di Giovanni – cenionej na świecie korespondentki wojennej, pt. „Tamtego ranka, kiedy po nas przyszli. Depesze z Syrii”. Zawarte są w niej opowieści o ludziach, których syryjskie działania wojenne dotknęły najbardziej. To właśnie im oddaje głos – bez hurapatriotycznych opisów, obnaża okrucieństwo wojny. Historie ludzi z Aleppo, Hims, Damaszku, czy innych syryjskich miast dają świadectwo kolejnej tragedii, której Zachód potrafi się jedynie przyglądać. Ta książka to niezbędnik dla wszystkich, którzy nie boją się prawdy. Okrutnej prawdy.
Dokładnie sześć lat temu, na fali arabskiej wiosny na Bliskim Wschodzie rozpoczął się konflikt zbrojny, który szybko przerodził się w wojnę domową. Bilans konfliktu jest przerażający. Nawet z najostrożniejszych wyliczeń wynika, że liczba ofiar przekracza 250 tys. Szacuje się, że 1 na 10 Syryjczyków został ranny lub zabity. Miliony ludzi uciekło z domów i zasiliły falę uchodźców, która zalewa teraz Europę, wywołując poważne napięcia w Unii Europejskiej. Targane konfliktem wewnętrznym państwo stało się łatwym łupem dla religijnych fundamentalistów. ISIS powstało ze skutków strukturalnych problemów Bliskiego Wschodu: słabego państwa, braku godności, siły religii. ISIS to symptom wojny wewnątrz islamu: islamu z islamem.
Dość tego politycznego wprowadzenia – skupmy się na książce, a przede wszystkim na jej bohaterach. Na ludziach cierpiących z powodu wojny i kochających swój kraj, czytamy: To nie jest moja Syria. Kiedy widzę cały ten smutek, który zadomowił się w naszych miastach, przychodzi mi do głowy tylko jedna myśl: to nie jest moja Syria.
Nie ma wojen sprawiedliwych. Wszystkie – mimo różnych wytłumaczeń są nieludzkie – wydobywają z człowieka to, co najgorsze. Najgłębszą otchłanią są tortury. Celem torturującego jest sprawienie przerażającego bólu i odczłowieczenie torturowanego. Poddając mężczyzn bądź kobiety przemocy i gwałtowi lub jeszcze gorszym formom cierpienia, można pozbawić ich ludzkiej godności. Jak po takim potwornym doświadczeniu można wrócić do rodziny?
I wtedy zaczęło się prawdziwe bicie – szepcze grobowym głosem – I mnóstwo strasznych rzeczy.
Prawdopodobnie biciem zmuszono go do wyjawienia nazwisk znanych mu aktywistów działających przeciwko reżimowi Asada. Być może okładali mu stopy pałką albo przyłożyli do jąder kabel elektryczny i razili prądem. Albo trzymali mu głowę pod wodą, aż myślał, że pękną mu płuca.
Ból nie był tylko cierpieniem fizycznym. Być może najgorsze było to, że pilnujący Nady strażnicy lubili opowiadać, że jej rodzinę powiadomiono o jej śmierci.
Był bezchmurny dzień, idealna pogoda do prowadzenia nalotów. Kiedy tamtego ranka nadleciały bomby, Abdullah grał na komputerze (…). Słysząc wybuchające bomby, przestraszony Abdullah wybiegł na zewnątrz. Zmiotła go bomba, która spadła niedaleko jego domu. – Tamtego dnia usłyszałem najstraszniejszy dźwięk na świecie – opowiadał ojciec. – Krzyk rannego syna.
Przytaczając tu kilka fragmentów – wybrałam te bardziej „ugładzone” – włosy się na głowie jeżyły, kiedy czytałam o tych strasznych okrucieństwach. Naprawdę – trzeba mieć mocne nerwy, żeby o tym wszystkim czytać ze stoickim spokojem. Czasem w jednym, prostym zdaniu zostało zawarte całe okropieństwo wojny. Najtrudniej jest wtedy, gdy nie możesz nakarmić własnych dzieci. Di Giovanni dotarła do wielu syryjskich rodzin, które próbują się przystosować. Człowiek uczy się żyć w realiach wojny – powiedziała. Wyznała, że wszystkie dzieci mają przeróżne urazy psychiczne. Niektóre moczą się na służący im za posłanie materac na podłodze. Inne krzyczą przez sen. Czteroletniej Nadim zaczęły wypadać włosy (…). Bezradność to być matką, która nie może pomóc własnym dzieciom. Jednak to nie opisy tortur, czy bestialstwa żołnierzy którejś z walczących stron zrobiły na mnie potworne wrażenie. To historia bezsensownej śmierci niemowlęcia. Dziecko miało zwykłą infekcję układu oddechowego. Nic drastycznego, żadna rana postrzałowa, czy rozcięta szrapnelem tętnica. To było zakażenie, któremu w innym kraju dałaby radę kroplówka z dużą dawką antybiotyków. To była błaha dolegliwość. Dająca się wyleczyć. W czasie pokoju.
Nic nie jest dane raz i na zawsze. Wojny wszędzie już były i wszędzie mogą powrócić. Historia uczy nas, że kiedy zbliżała się katastrofa, większość była ślepa i głucha. Wszystko było w porządku, życie biegło normalnie, ludzie pracowali, uczyli się, padał deszcz i świeciło słońce. A potem runął ich cały świat. Po lekcjach, jakich udzieliły nam brutalne wojny ostatniej dekady XX wieku – w Rwandzie, Somalii, Liberii, Sierra Leone, Czeczenii, Bałkanach – dopuściliśmy do powtórki tego wszystkiego. Autorka książki w kilku krótkich zdaniach ukazuje nam – czytelnikom, czym jest wojna. Wojna to walające się po ulicach łuski, dym po bombach wzbijający się w górę podobnymi do grzyba obłokami. To nauka rozpoznawania rodzaju bomby po odgłosie. Czasem się udaje, czasem nie. Wojna to zniszczenie, to szkielet i szczątki czyjegoś życia.
Książka ta – to obowiązkowa lektura dla każdego. Takiego reportażu o wojnie w ogóle, tym bardziej o wojnie w Syrii, w Polsce jeszcze nie było. Wielkie brawa dla Wydawnictwa Czarne, które „odwaliło” naprawdę dobrą robotę. „Tamtego ranka…” to pozycja, która mam nadzieję, że zajmie szczególne miejsce w domowych bibliotekach. Daję 6, bo więcej nie mogę. Polecam.
Ocena recenzenta: 6 / 6
Wydawnictwo Czarne
Anita Świątkowska