Bitwa pod Azincourt. Kontrowersje wokół niej

Bitwa pod Azincourt – 25 października roku pańskiego 1415 Królestwo Francji doznało druzgocącej porażki w starciu z młodym i ambitnym władcą Anglii – Henrykiem V. Nowy król z dynastii Lancasterów, tak jak jego poprzednicy, walczył we Francji i odnowił roszczenia do korony tego kraju. Dał się poznać jako bicz na Francuzów w krwawej bitwie pod Azincourt, na temat której kontrowersje wciąż nie milkną.

Trzecią fazę wojny stuletniej po podpisaniu pokoju w Brétigny w 1360 r. wznowiła kampania normandzka Henryka V, w której nie tylko zdobył on ważny port i jednocześnie bazę wypadową na Normandię oraz Akwitanię, ale także pobił o wiele liczniejsze siły przeciwnego królestwa. Pod Azincourt angielski monarcha przetrącił zbrojne ramię stronnictwa armaniaków, wziął do niewoli znaczną ilość jeńców i o mało nie zakończył wojny, wygrywając ją. Niewiele zabrakło Henrykowi do osiągnięcia celu wymarzonego przez królów angielskich – korony francuskiej i faktycznej władzy nad Francją. Wokół bitwy narodziło się wiele kontrowersji, których ten artykuł będzie zarysem, ponieważ niemożliwe jest ich syntetyczne ujęcie za pomocą jednej pracy. Na temat starcia pod Azincourt wciąż toczą się zacięte dyskusje i trwają nad nim badania, niemniej jednak będzie to krótki przegląd większych problemów związanych z bitwą pomiędzy dwoma odwiecznymi rywalami.

Interesujący i zarazem kluczowy okres wojny stuletniej przypadał na lata 1415-1453. To właśnie na przełomie tych kilku dziesięcioleci Królestwo Francji, targane wojną domową, prawie poniosło porażkę i dostało się pod władanie ówczesnego króla Anglii – Henryka V Lancastera, który objął tron po ojcu zmarłym w 1413 roku. Szeroko zakrojona akcja dyplomatyczna przeciwko koalicji armaniaków – profrancuskiemu stronnictwu stanowiącemu niejako rząd królewski – została przedsięwzięta od razu, w momencie jego sukcesji, włączając w to działania wywiadowcze m. in. w Paryżu, propagandowe oraz porozumienie się z partią Burgundczyków na czele z Janem bez Trwogi, który był księciem Burgundii, hrabią Nevers, Artois i Flandrii. Ponadto król angielski wysunął roszczenia do korony francuskiej, z której zrezygnował Edward III. Zażądał także zwrotu ziem Plantagenetów i małżeństwa z królewską córką1.

Henryk V już w połowie 1413 roku rozpoczął przygotowania do ofensywy, zbierając zaopatrzenie, przeprowadzając zaciągi oraz wzmacniając garnizony na granicy ze Szkocją, w Walii i w Calais2. Po ogłoszeniu żądań wobec Francuzów, zarządził mobilizację armii pod Southampton, a już 13 sierpnia jego siły dokonały udanego rozładunku u ujścia Sekwany. Zaraz po dotarciu do wybrzeży Francji, armia angielska licząca 8 – 9 tysięcy ludzi, w przeważającej części składająca się z łuczników, rozpoczęła oblężenie portu Harfleur, który miał stanowić bazę wypadową na Normandię i Akwitanię.

Miasto, pomimo minimalnego garnizonu poddało się, po ponad miesięcznym oblężeniu, dopiero 22 września, co zdemoralizowało Anglików, którzy dodatkowo chorowali na dyzenterię i byli nieustannie nękani przez pobliskie siły francuskie, w rezultacie czego Henryk zarządził 20-dniowy odpoczynek. Po pozostawieniu małej liczby obrońców w Harfleur, wyruszył 8 października do Calais z armią około 6 tysięcy żołnierzy i bardzo szczupłymi racjami żywnościowymi3.

Francuzi jednak także nie próżnowali. W odpowiedzi na zajęcie miasta na wybrzeżu w Rouen doszło do zjazdu króla Francji i księcia Akwitanii oraz wielu innych możnych, gdzie ustalono, pomimo oporów nielicznych dostojników, że armia angielska musi być ścigana4. Przedsięwzięto więc mobilizację, dzięki której armię francuską w przededniu bitwy szacuje się na kilkanaście do nawet 30 tysięcy.

Henryk natomiast podążył ze swoimi ludźmi na północny-wschód wzdłuż wybrzeża, jednak w okolicy przeprawy przez Sommę, ze względu na wylew rzeki oraz francuskie umocnienia, został zmuszony do wejścia głębiej w terytorium nieprzyjaciela i poszukania innego przejścia, które było dopiero w okolicach miasta Nesle, skąd już bezpośrednio, ścigany przez Francuzów, udał się w kierunku Calais.

Wieczorem 23 października zmęczeni, wyczerpani chorobami, a także obciążeni łupami Anglicy rozbili obóz w okolicach miejscowości Azincourt i Tramecourt oraz czekali na działania nieprzyjaciela, do którego armii ściągało coraz więcej żołnierzy5.

Siły obu stron przed bitwą szacuje się różnie. Badacze we wszystkich przypadkach oceniają armię francuską jako większą, czasem nawet kilkukrotnie, niż angielską, jednakże nie mogą osiągnąć porozumienia na ten temat. Najczęściej ocenia się ją na około 20 – 30 tysięcy ludzi6, jednakże w świetle nowych badań liczbę tą redukuje się nawet do 12. Z kolei znacznie mniejsze siły Henryka szacuje się na około 6 do 9 tysięcy. Współcześni badacze, tacy jak Anne Curry są zwolennikami teorii o niewielkiej przewadze Francuzów nad Anglikami7.

Biorąc pod uwagę siły, z którymi Henryk wylądował we Francji, szacowane średnio na od 8 do 9 tysięcy, na polu bitwy mogło razem z nim stanąć niewiele ponad 6 tysięcy. Szturm Harfleur spowodował utratę znacznej, jak na jego wielkość, części wojska. Dodatkowo choroby, które rozprzestrzeniły się w obozie angielskim, wyeliminowały pewną liczbę żołnierzy z walki, przez co król angielski odesłał ich do domów. Ponadto zostawienie garnizonu w zdobytym mieście było konieczne, ze względu na to, iż jego utrata stanowiłaby nie lada problem dla Anglików, którzy od jedynego portu – Calais – byli odcięci przez gromadzące się wojska francuskie.

Niemniej jednak armia armaniaków prowadzona przez Charlesa d’Albreta, który nie sprawował faktycznego dowództwa, a raczej przewodził radzie wojennej złożonej z wielu wysokich rangą dostojników, przewyższała przeciwnika liczebnie. Jeśli by spojrzeć całościowo, była także lepiej uzbrojona, bowiem składała się w dużej mierze z rycerstwa, którego po stronie angielskiej mogło być najwyżej kilkaset. Nie wiadomo w jakim stopniu stanowiło ono skład centrum angielskiego. Mimo tego trzeba jednak pamiętać, że piechota rekrutująca się z żołnierzy pochodzenia nieszlacheckiego na średniowiecznych polach bitew miała znaczącą przewagę.

Przypuszczać zatem można, iż najbogatsi rycerze francuscy stanowiący pierwsze szeregi chorągwi rzucanych do ataku byli opancerzeni od stóp do głów najlepszymi, pełnymi zbrojami płytowymi, zdolnymi do powstrzymania uderzenia miecza czy obucha bądź odbicia strzały. Rycerstwo chętnie także korzystało z hełmów typu basinet z zasłoną zwaną „psim pyskiem”, który był, w pewnym sensie, reliktem przemian w uzbrojeniu, które dokonały się w ostatniej ćwierci XIV w. Zaraz na początku następnego stulecia zasłona basinetu, dosyć daleko odstająca od dzwonu hełmu, zaczęła ulegać zaokrągleniu, a kołnierz kolczy chroniący szyję ustąpił miejsca dodatkowej płycie montowanej do napierśnika, tzw. obojczykowi.

Łucznicy angielscy stanowiący zdecydowaną większość sił wojsk inwazyjnych z pewnością nie mogli sobie pozwolić na opancerzenie godne rycerza, ponieważ wywodzili się z komun miejskich lub wiejskich, zatem najprawdopodobniej nosili uzbrojenie ochronne typowe dla lekkiej piechoty, czyli kolczugi na pikowanych przeszywanicach, niekiedy też płytowe osłony kończyn oraz hełmy bez zasłony twarzowej takie jak łebki, co dodatkowo ułatwiało im celowanie i wentylację.

Zarówno w jednej jak i w drugiej armii spieszone rycerstwo i piechota korzystały z broni obuchowej lub drzewcowej8 (młoty bojowe, halabardy, buzdygany itp.) zdolnej rozbić zbroję lub przynajmniej uszkodzić ją na tyle, aby wyeliminować przeciwnika z bitwy, czy to przez zniszczenie jego pancerza, czy przez spowodowanie obrażeń wewnętrznych. Konieczność trzymania takiej broni oburącz spowodowała zrezygnowanie z tarczy. Przestała ona być potrzebna także z powodu udoskonalenia uzbrojenia ochronnego, które było w stanie uchronić od pocisków.

Obie armie stanęły naprzeciwko siebie rankiem 25 października, dzieliło je świeżo zaorane pole uprawne, które, na nieszczęście dla francuskich ciężkozbrojnych rycerzy, rozmiękło po ulewnych deszczach oraz zamieniło się w błotnistą przeszkodę terenową.

Do dziś pozostaje niejasne dokładne ustawienie stron walczących. Uproszczona niejako za sprawą źródeł opinia mówi, że angielskie wojsko zajęło miejsce na południe od miejscowości Azincourt i Tramecourt, pomiędzy lasem a sadami i zagrodami należącymi do Azincourt9. Francuzi natomiast ustawili się w głębokim szyku na północ od przeciwnika. Obie armie miał dzielić dystans około jednego kilometra. Pozycja taka zapewniała Anglikom oparcie flank o przeszkody terenowe, co uniemożliwiało nieprzyjacielowi oskrzydlający, druzgocący atak, ponieważ trzeba pamiętać, że armia Henryka nie miałaby szans w otwartej, rycerskiej bitwie. Z kolei dla wojska pod dowództwem d’Albreta tak wąski przesmyk stanowiący dostęp do szyku wroga, gdzie na domiar złego teren nie sprzyjał szarży ciężkiej konnicy, był wyrokiem śmierci. Francuska armia nie mogła rozwinąć w pełni swoich szeregów.

Inną hipotezą, z którą można się spotkać odnośnie ustawienia wojsk pod Azincourt, jest ta przesuwająca całą batalię na południowy-zachód z braku dowodów archeologicznych odnalezionych w miejscu bitwy, jakie tradycyjnie przyjęto. Według niej zgrupowanie angielskie miałoby opierać swe flanki o lasy Tramecourt oraz dzisiejszego Bucamps lub gdzieś w jego okolicach. Nieprawdopodobne jednak wydaje się być tak duże rozciągnięcie wojsk angielskich, bowiem dystans ten w linii prostej wynosi około dwóch kilometrów. Przy tak niewielkiej liczbie żołnierzy, jaką jest 6 – 8 tysięcy, utrzymanie tak długiego frontu, który musiałby być jednocześnie bardzo płytki, zdaje się niemożliwe przy przytłaczającej przewadze przeciwnika. Wojsko francuskie rozlokowane pomiędzy Canlers a Avondance miałoby wtedy wystarczająco dużo miejsca, aby rozwinąć szyk. Istotnie wciąż musiałoby atakować Henryka wyłącznie frontalnie, ponieważ jego flanki także i w tym przypadku byłyby oparte o duże przeszkody terenowe.

Mimo wszystko jednak druga z hipotez zdaje się być nieco naciągana ze względu na zbyt duże ryzyko podjęte przez dowództwo angielskie, jakim było rozciągniecie szyku i danie nieprzyjacielowi wystarczająco dużo miejsca, aby się uszykować do bitwy, widząc jego przewagę liczebną. Bez wątpienia oddziały króla Henryka musiałyby być wtedy liczniejsze o nawet kilka tysięcy ludzi, aby móc utrzymać tak długi odcinek. Dodatkowo nic nie stało na przeszkodzie, żeby jakikolwiek oddelegowany do tego kontyngent francuski przeprowadził atak na tyły Anglików, obchodząc Bucamps. Inną niezgodnością zdaje się być także zamieszanie spowodowane wpadaniem na siebie kolejnych fal atakujących Francuzów. Przy tak rozległym terenie wymanewrowanie wycofujących się niedobitków nie powinno być problemem, mogli oni także uciekać w innych kierunkach, ponieważ od zachodu pole bitwy było nieograniczone żadnymi przeszkodami, są to jednak czysto teoretyczne rozważania, bowiem w ferworze walki wiele rzeczy jest w stanie się zdarzyć niekontrolowanie.

W przypadku tradycyjnej wersji bitwy zakładającej bardzo wąskie (nie więcej niż 1 km) przejście z obu stron ograniczone lasami, których pokonanie było niemożliwe, liczebność armii francuskiej nie dawała przewagi – wręcz przeciwnie, stanowiła problem, gdyż zatrzymanie natarcia armaniaków spowodowałoby bardzo groźne stłoczenie się rycerstwa, co zresztą się stało.

Charles d’Albret, który nie chciał atakować przeciwnika, jednak uległ namowie rady wojennej. Plan ataku zakładał współdziałanie różnego rodzaju wojsk, choć w zależności od przyjętej hipotezy (a tych jest mnóstwo, źródła także nie są zgodne) różnił się jedynie w szczegółach, takich jak przeznaczenie oddziałów bądź ich rozmieszczenie w szyku. Bitwa miała rozpocząć się od wysłania lekkiej piechoty i kuszników, którzy mieli związać walką łuczników angielskich, podczas gdy konnica atakowałaby flanki armii nieprzyjaciela. Spieszone rycerstwo natomiast zostałoby wysłane przeciwko centrum angielskiemu10. Wszystkie te oddziały miały zostać rzucone do walki w trzech falach – pierwszej liczącej 8000 jazdy, 1500 kuszników i 4000 piechoty, drugiej tej samej wielkości i ostatniej w liczbie 8-10 tysięcy ciężkozbrojnej konnicy11. W świetle nowszych badań liczba jazdy pierwszej i drugiej dywizji jest mocno przesadzona, większość rycerstwa została spieszona, jedynie dwie grupy miały zostać wysłane na angielskie flanki, aby stratować łuczników12.

Rada wojenna Henryka ustaliła, że Anglicy nie mają żadnej korzyści w czekaniu na atak przeciwnika, ponieważ jego armia jest większa i lepiej zaopatrzona, sami ponadto byli wycieńczeni z powodu dyzenterii i braku zapasów. Król wydał więc rozkaz o przesunięciu oddziałów do przodu, na odległość strzału z łuku. Kiedy czoło angielskiego szyku znalazło się około 350 metrów od nieprzyjaciela, łucznicy wbili przed sobą zaostrzone drewniane pale, tworząc, jak się później okaże, skuteczną przeszkodę dla jazdy francuskiej. Na rozkaz w jednym momencie „ich [Anglików] łucznicy, których było przynajmniej trzynaście tysięcy, wypuścili z całą mocą deszcz strzał, jak najwyżej, aby nie straciły swojej efektywności”13. Liczba ta z pewnością jest zawyżona przez kronikarza, jednakże grad strzał wypuszczonych z długich łuków osiągnął zamierzony cel – zmieszał szyki przeciwnika i uniemożliwił skoordynowany atak.

Przeciwko zmasowanemu ostrzałowi Francuzi wysunęli kuszników genueńskich, którzy w trakcie oddawania kilku salw zostali zmasakrowani i wycofali się z pola bitwy, uchodząc pomiędzy niegotowym jeszcze rycerstwem, jeszcze bardziej utrudniając jego sformowanie się.

W końcu jednak pierwsza fala rozpoczęła natarcie wymierzone bezpośrednio w łuczników przez błotniste, świeżo zaorane pole  Szarża jazdy załamała się pod ostrzałem Anglików. Nawet jeśli zbroje płytowe były w stanie osłonić lepiej opancerzonych rycerzy przed grotami, to jednak ich giermkowie i lżej uzbrojeni ginęli masowo. Ponadto pod jeźdźcami padały także wierzchowce, wyrzucając ich z siodeł. Na domiar złego ci, którym udało się jakoś zbliżyć do angielskich żołnierzy, wjechali na ostrokół ustawiony przez łuczników, co spowodowało, że wyrzuceni z końskich grzbietów Francuzi spadali wrogom wprost pod stopy i oczekiwali jedynie ostatecznego ciosu topora. Zapanował straszny popłoch, a pole bitwy zamieniło się w błotniste bagno. W obliczu takiego przebiegu wydarzeń oddziały francuskie w momencie uderzenia w angielską linię miały zbyt mały impet, dodatkowo wyhamowany – być może – przez swoją piechotę, na którą wpadły, aby znacząco odepchnąć oddziały ustawione w centrum.

Chwilę później druga fala ruszyła naprzód, kiedy na przedpolu wciąż jeszcze kłębiła się zdezorganizowana część rycerstwa, które rozpoczęło atak. Francuzi prący do przodu nie mogli nabrać impetu, gdyż tratowali własne wojska. Ciasno stłoczeni rycerze nie mogli rozwinąć szyku i walczyć w ogromnym ścisku. Stąd też druga szarża okazała się być jeszcze mniej skuteczna.

Podczas gromienia Francuzów, kiedy trzecia dywizja francuskiej armii wciąż stała na polu bitwy gotowa do szarży, mały oddział pod dowództwem Robineta de Bournouville splądrował obóz angielski w pobliżu miejscowości Maisoncelles. Towarzyszył mu miejscowy rycerz, być może w charakterze przewodnika i grupa 600 żołnierzy wspieranych przez okoliczne chłopstwo. Henryk otrzymawszy wieści z obozu, przeraził się ataku na tyły wyczerpanych już oddziałów. Jako że wielu jego podkomendnych strzegło znacznej ilości pojmanych, uszczuplając tym samym główne siły, Henryk nakazał ich wymordować, do czego oddelegował jednego giermka i dwustu łuczników14. Zagrożenie ze strony tak dużej ilości jeńców było znaczne, gdyż w odpowiednim momencie mogli oni wywołać niemałe zamieszanie na tyłach nieprzyjaciela, powstając jeszcze raz do walki. Masakra jednak musiała zostać wstrzymana, o czym świadczy fakt, iż po udanej kampanii król przywiózł do Anglii ze sobą ponad tysiąc jeńców. Nie było to wydarzeniem bez precedensu, ponieważ Jan z Portugalii uczynił dokładnie tak samo po bitwie pod Aljubarrotą. Dodatkowo żaden z kronikarzy nie ocenia posunięcia króla Anglii jako zbrodni wojennej, jak dziś zostałoby to zaklasyfikowane. Był to ruch pragmatyczny, na który ludzie średniowiecza patrzyli z nieco inną wrażliwością, niż dzisiejsi. Co nie zmienia faktu, że wielu rycerzy angielskich odmówiło wykonania rozkazu, ponieważ w ich przekonaniu był to czyn nierycerski. Poza tym śmierć poniosło tam wielu dostojników francuskich, za których przecież Anglicy mogli zażądać okupu15.

Podczas gdy ostatnia dywizja odmówiła walki, patrząc na rzeź, Henryk rozkazał swoim ludziom kontynuować walkę wręcz. W krótkim czasie bezpośredniego starcia tysiące żołnierzy armaniackich zostało wybitych, a do niewoli wzięto znacznych jeńców16.

Koło godziny czwartej po południu walki wygasły. Angielski monarcha zniszczył w bitwie wielką armię stronnictwa armaniaków, czyli de facto unicestwił siły rządowe Francji. Na polu pod Azincourt życie mogło stracić nawet 11 tysięcy francuskich mężczyzn. Do niewoli dostał się słynny Jean Boucicaut prowadzący do boju drugą falę, który umarł kilkanaście lat później w Anglii. Podczas rzezi jeńców zginął sam Charles d’Albret oraz książę Brabancji. W ciągu zaledwie czterech godzin Francja straciła wszystkich królewskich zarządców północy (baliwów), wielu wysokich urzędników, 1560 rycerzy, 5 hrabiów i 90 baronów, co oznaczało w praktyce utratę połowy stanu szlacheckiego państwa.

Klęska z października 1415 roku była najdotkliwszą klęską dla Francuzów w wojnie stuletniej, ponieważ królestwo rozdarte wojną domową zostało wystawione na łaskę triumfujących Anglików i ich warunków. Zbrojne ramię legalnych spadkobierców korony zostało przetrącone, co zabrało im możliwość jakiegokolwiek manewru, czy to walki z Burgundczykami, czy obrony przed inwazją angielską. Dodatkowo propaganda burgundzka, zapoczątkowana już w 1407 r., w połączeniu z niesławą po przegranej, spowodowała znienawidzenie armaniaków przez opinię publiczną do tego stopnia, że zostali oni wymordowani w 1418 roku w Paryżu za sprawą ich przeciwnej partii. Pojmani zaś podczas bitwy jeńcy przyczynili się do zubożenia niejednej z rodzin francuskich, które po zapłaceniu okupu zostały bez pieniędzy lub nawet w ogóle ich nie miały, żeby wykupić swoich synów, mężów, braci czy ojców.

Po bitwie pod Azincourt, która mogłaby wydawać się gwoździem do trumny, w której pochowana zostać miała suwerenna Francja, w 1416 roku Jan Bez Trwogi uznał Henryka za prawowitego króla, co pogłębiło kłopoty królestwa. Wkrótce po tym doszło do rozmów dyplomatycznych pomiędzy zwaśnionymi krajami. W mediacjach brał udział Zygmunt Luksemburski I nawet Władysław Jagiełło, który doradzał królowi angielskiemu zawarcie pokoju17. Niedługo po tym podpisany został traktat pokojowy w Troyes, ale i ten tym razem nie zakończył wojny. 21 maja 1420 roku król angielski Henryk V postawił Karolowi VI – ówczesnemu monarsze francuskiemu uznawanemu za chorego psychicznie – twarde żądania. Henryk został uznany za dziedzica korony francuskiej oraz na mocy traktatu oddano mu rękę Katarzyny de Valois, córki Karola18. Natomiast jego syn został uznany za pochodzącego z nieprawego łoża i odsunięty od dziedziczenia. Wszystkie ziemie dotychczas zdobyte na Francuzach podczas wojny stuletniej zostały potwierdzone i oddane dynastii panującej w Anglii.

Wydawać by się mogło, iż traktat w Troyes kończy wojnę i za razem rzuca Francję na kolana. Szczęśliwym jednak zbiegiem okoliczności dla delfina Karola (przyszłego Karola VII), Henryk umarł w 1422 roku, a krótko po nim obłąkany król. Dzięki temu i dzięki pojawieniu się Joanny d’Arc losy wojny się odwróciły począwszy od oswobodzenia Orleanu (1429). Wkrótce Karol koronował się w katedrze w Reims, mieście odbitym przez Dziewicę Orleańską. W 1435 roku został zawarty pokój z Burgundią, i kilka dekad później Anglicy ostatecznie wycofali się z kontynentu systematycznie wypychani przez podnoszących się z kolan obrońców.

Wokół bitwy pod Azincourt narosło wiele mitów i kontrowersji dotyczących czy to pola bitwy, czy to – w szczególności – liczebności żołnierzy, które pozostaną jeszcze tematem badań dla przyszłych naukowców. Do dziś stanowią one przedmiot sporu angielsko-francuskiego toczącego się chociażby nawet wokół nazwy bitwy (ang. Agincourt). Pomimo dostatecznej ilości kronik, zarówno angielskich, jak i francuskich spisywanych przez Burgundczyków, pomimo dokumentacji regionalnych informujących o zaciągach, poborze czy aprowizacji, w temacie tego krwawego starcia, którego obraz maluje się krwią i błotem, jest jeszcze wiele niewiadomych.

Piotr Bruzda

Artykuł pierwotnie opublikowany 25 czerwca 2019 roku

Bibliografia:

Wydania źródłowe

Enguerrand de Monstrelet, The Chronicles of Enguerrand de Monstrelet, tłum. Thomas Johnes, wyd. Henry G. Bohn, tom I, Londyn 1840.

Opracowania

Carey T. B., Warfare in the Medieval World, Pen & Sword Military, 2015.

DeVries K., Infantry Warfare in the Early Fourteenth Century, Boydell Press, 1996.

Kowalski W., Bitwa pod Azincourt. Minęło 600 lat, a kontrowersje na jej temat wciąż niemilkną, Histmag.org, aktualizacja: 10. 24. 2009., [dostęp: 11.01.2019] https://histmag.org/Bitwa-pod-

Azincourt.-Minelo-niemal-600-lat-a-kontrowersje-na-jej-temat-nie-milkna-3587

Oman C. W. C., History of the Art of War in the Middle Ages, Napoleon V, Oświęcim 2018.

Potkowski E., Crécy – Orlean 1346 – 1429, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1986.

Przypisy:

1E. Potkowski, Crécy – Orlean 1346 – 1429, Warszawa 1986, ss. 128-129.

2Tamże, s. 130.

3B. T. Carey, Warfare in the Medieval World, 2015, s. 170.

4The Chronicles of Enguerrand de Monstrelet, wyd. John Thomas, Londyn 1840, s. 338.

5B. T. Carey, Warfare…, ss. 170-171.

6C. W. C. Oman, Sztuka wojenna w średniowieczu, Oświęcim 2018, s. 236; E. Potkowski, Crécy…, s. 132.

7Kowalski Waldemar, Bitwa pod Azincourt. Minęło 600 lat, a kontrowersje na jej temat wciąż nie milkną, Histmag.org, [dostęp: 11.01.2019] https://histmag.org/Bitwa-pod-Azincourt.-Minelo-niemal-600-lat-akontrowersje-na-jej-temat-nie-milkna-3587

8K. DeVries, Infantry Warfare in the Early Fourteenth Century, 1996, ss. 173-174.

9C. W. C. Oman, Sztuka…, s. 236.

10B. T. Carey, Warfare…, s. 171.

11The Chronicles of Enguerrand de Monstrelet, s. 340.

12por. C. W. C. Oman, Sztuka…, s. 237; B. T. Carey, Warfare… s. 171.

13The Chronicles of Enguerrand de Monstrelet, s. 341.

14B. T. Carey, Warfare…, s. 172.

15C. W. C. Oman, Sztuka…, s. 239.

16B. T. Carey, Warfare…, s. 172.

17E. Potkowski, Crécy…, ss. 135-136.

18Tamże, s. 138.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*