pożar w Windscale

10 października 1957 miał miejsce pożar w Windscale. Grafitowy rdzeń brytyjskiego reaktora uległ samozapłonowi

Tego dnia 1957 roku miał miejsce pożar w Windscale – grafitowy rdzeń brytyjskiego reaktora w miejscowości Windscale (obecnie w hrabstwie Kumbria), uległ samozapłonowi. Nastąpiło skażenie radioaktywne pobliskiej okolicy

Jesienią 1957 roku brytyjski wyścig nuklearny, który miał zapewnić Londynowi miejsce w gronie światowych mocarstw, zmienił się w narodowy dramat. Pożar w Windscale, trwający trzy dni, doprowadził do uwolnienia ogromnej ilości radioaktywnych substancji, skażenia tysięcy kilometrów kwadratowych i pierwszego poważnego kryzysu zaufania wobec technologii jądrowej w Europie Zachodniej.

Korzenie tragedii sięgają II wojny światowej. Brytyjscy fizycy – uczestnicy projektu Tube Alloys, a później współpracownicy amerykańskiego Manhattan Project – mieli pełną świadomość, jak potężne konsekwencje niesie odkrycie rozszczepienia jądra atomu. Po wojnie Wielka Brytania, pozbawiona amerykańskiego wsparcia na mocy McMahon Act z 1946 roku, postanowiła opracować własną broń jądrową. W tym celu powołano tajny program High Explosive Research, kierowany przez Williama Penneya.

Do realizacji potrzebne były pluton i tryt – izotopy wykorzystywane w konstrukcji bomb jądrowych i wodorowych. Wybór padł na budowę dwóch grafitowych reaktorów w nadmorskiej miejscowości Windscale w hrabstwie Cumberland (dziś Kumbria). Oba reaktory, zwane Windscale Pile 1 i Pile 2, powstały w rekordowym tempie, z pominięciem wielu zasad bezpieczeństwa.

Architektura ryzyka: jak zbudowano reaktory Windscale?

Rdzenie reaktorów wykonano z grafitu, w którym umieszczono tysiące kanałów dla prętów paliwowych z uranu. Całość chłodziło powietrze zasysane przez potężne wentylatory i wydmuchiwane 120-metrowym kominem. Taki układ był tańszy i prostszy od systemu chłodzenia wodnego, ale dużo bardziej podatny na przegrzanie i pożar.

Co ciekawe, pierwotnie planowano zrezygnować z filtrów kominowych — uznano je za „fanaberię” i „niepotrzebny koszt”. Tylko dzięki uporowi fizyka Johna Cockcrofta filtry ostatecznie zainstalowano. Później nazwano je Cockcroft’s Folly – „głupotą Cockcrofta” – aż do dnia, gdy uratowały pół Anglii przed skażeniem radioaktywnym.

Pożar w Windscale – jak doszło do katastrofy?

7 października 1957 roku rozpoczęto dziewiąty proces tzw. Wigner release, czyli kontrolowanego podgrzewania grafitowego rdzenia w celu uwolnienia nagromadzonej energii z uszkodzonej struktury krystalicznej. Zjawisko to, odkryte przez Eugeniusza Wignera, wymagało niezwykłej ostrożności — w przeciwnym razie mogło doprowadzić do niekontrolowanego wzrostu temperatury.

Podczas tego procesu termometry w reaktorze zaczęły wskazywać nietypowe wartości – część kanałów chłodzenia gwałtownie się nagrzewała, inne wręcz przeciwnie. Załoga uznała, że reakcja przebiega nierównomiernie i podjęła decyzję o ponownym podgrzaniu rdzenia. To był fatalny błąd.

10 października rano czujniki zarejestrowały gwałtowny wzrost temperatury. W jednym z kanałów doszło do samozapłonu uranu, a ogień błyskawicznie rozprzestrzenił się na kolejne sekcje. Wkrótce cały reaktor stał w płomieniach.

Trzy dni ognia

Operatorzy początkowo sądzili, że doszło tylko do uszkodzenia pojedynczego pręta. Dopiero gdy technik Tom Hughes zajrzał przez otwór inspekcyjny, zobaczył rozżarzone na czerwono paliwo. Jak wspominał: Zobaczyliśmy cztery kanały płonącego uranu. Nigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego – to była ściana ognia.

Dowódca zespołu, Tom Tuohy, przejął kierowanie akcją ratunkową. Wiedział, że jeśli reaktor się zawali, radioaktywny grafit i paliwo mogą rozsypać się po całej okolicy. Próbowano różnych metod: zwiększono siłę wentylatorów, co tylko podsyciło płomienie. Następnie użyto dwutlenku węgla z sąsiednich reaktorów Calder Hall, lecz gaz nie dotarł do źródła ognia.

Pozostało jedno – desperacki krok: woda. Choć istniało ogromne ryzyko, że kontakt rozżarzonego uranu z wodą doprowadzi do eksplozji wodoru, Tuohy zdecydował się zaryzykować. O 1:30 w nocy 11 października strażacy wprowadzili węże gaśnicze bezpośrednio do rdzenia. Po kilku godzinach napięcia temperatura zaczęła spadać, a płomienie przygasły.

Jak relacjonował Tuohy: Najpierw zniknęły płomienie, potem czerwony żar. Została tylko ciemność i cisza. Wiedziałem, że wygraliśmy.

Pożar w Windscale – skutki radiacyjne i skażenie

Pożar w Windscale uwolnił do atmosfery radioaktywne izotopy, w tym jod-131, cez-137, ksenon-133 i polon-210. Wiatr rozniósł je nad całą północną Anglią, Irlandią i częścią Europy kontynentalnej. Choć nikt nie został ewakuowany, skażenie było znaczne – szczególnie w produktach mlecznych.

Z 500 kilometrów kwadratowych okolicznych pastwisk zniszczono cały zapas mleka. Szacuje się, że w ciągu miesiąca wylano do Morza Irlandzkiego kilkaset tysięcy litrów. Dzieci z okolicznych wiosek miały podwyższony poziom jodu-131 w organizmach, co w kolejnych dekadach przełożyło się na wzrost zachorowań na raka tarczycy.

Według raportów z lat 80. skażenie mogło przyczynić się do 100–240 przypadków nowotworów, z czego część zakończyła się śmiercią. Inne badania wskazują, że liczby te mogą być wyższe, ponieważ pierwotne dane zostały ocenzurowane.

Cenzura i milczenie rządu

Premier Harold Macmillan postanowił zminimalizować rozgłos katastrofy. Obawiał się, że ujawnienie prawdy zagrozi współpracy nuklearnej z USA i podważy wizerunek Wielkiej Brytanii jako mocarstwa technologicznego. Raport Penneya, sporządzony po zakończeniu śledztwa, został utajniony na ponad 30 lat. W oficjalnych komunikatach podkreślano, że „nie ma zagrożenia dla ludności”.

Dopiero w 1988 roku ujawniono pełną treść dokumentu. Wynikało z niego jednoznacznie, że pożar w Windscale był skutkiem błędów proceduralnych i nadmiernego pośpiechu, a nie „nieprzewidzianego wypadku”. Co gorsza, przed pożarem dochodziło już do kilku drobnych wycieków promieniotwórczych, które zatajano przed opinią publiczną.

Pożar w Windscale i jego bohaterowie

Wśród uczestników akcji ratunkowej szczególną postacią był wspomniany Tom Tuohy – inżynier, który wielokrotnie wspinał się na reaktor, by ocenić sytuację, narażając się na śmiertelne dawki promieniowania. Współpracownicy mówili o nim: Człowiek, który uratował pół Anglii.

Tuohy nigdy nie otrzymał oficjalnego odznaczenia. Zmarł w 2008 roku, mając 90 lat. Jego postawa stała się jednak symbolem odwagi i profesjonalizmu w czasach, gdy władze bardziej obawiały się utraty reputacji niż katastrofy ekologicznej.

Skutki długofalowe i zamknięcie reaktora

Windscale Pile 1 nigdy już nie wrócił do pracy. Zdemontowano część uszkodzonych elementów, ale wewnątrz reaktora wciąż pozostaje około 15 ton uranu i tysiące spalonych prętów paliwowych. Obiekt został uszczelniony i pozostaje pod nadzorem do dziś. Pełna dekontaminacja planowana jest dopiero na 2037 rok.

Drugi reaktor, Pile 2, który nie uległ uszkodzeniu, również został wyłączony – uznano, że system chłodzenia powietrzem jest zbyt ryzykowny. Od tamtej pory żaden reaktor w Wielkiej Brytanii nie korzystał już z tej technologii.

Pożar w Windscale a inne katastrofy jądrowe

W porównaniu z późniejszymi tragediami, jak Czarnobyl (1986) czy Fukushima (2011), pożar w Windscale wydaje się mniejszy skalą, lecz był najpoważniejszym wypadkiem jądrowym w historii Wielkiej Brytanii. Na Międzynarodowej Skali Zdarzeń Jądrowych oceniono go na poziom 5 – „poważny wypadek z rozległymi skutkami”.

Dla porównania:

  • Windscale (1957) – uwolnienie 740 TBq jodu-131 i 22 TBq cezu-137;
  • Three Mile Island (1979) – dużo większa emisja gazów szlachetnych, ale niższa ilość jodu;
  • Czarnobyl (1986) – 1 760 000 TBq jodu-131, tysiące ofiar, skażenie na skalę kontynentalną.

To pokazuje, jak blisko Windscale znalazł się granicy globalnej katastrofy. Gdyby nie filtry Cockcrofta, skutki byłyby porównywalne z Czarnobylem.

Pożar w Windscale był punktem zwrotnym w historii brytyjskiej energetyki jądrowej. W jego wyniku opracowano nowe standardy monitorowania temperatur, systemy wentylacji awaryjnej i protokoły awaryjnego chłodzenia. Wprowadzono też obowiązek niezależnego audytu bezpieczeństwa dla wszystkich reaktorów.

Na arenie międzynarodowej incydent przyczynił się do powstania idei wspólnej klasyfikacji zdarzeń jądrowych, która kilkadziesiąt lat później przerodziła się w system INES.

Przez dziesięciolecia o katastrofie prawie się nie mówiło. Dopiero w latach 90., wraz z rozwojem ruchów antynuklearnych i ujawnieniem dokumentów rządowych, Windscale wrócił do publicznej debaty. W filmach dokumentalnych BBC i Channel 4 zaczęto nazywać go „zapomnianym Czarnobylem Zachodu”.

Mieszkańcy Kumbrii do dziś wspominają okres po pożarze jako czas niepokoju i milczenia. W archiwach lokalnych gazet zachowały się listy rolników pytających, czy ich ziemia „znów nadaje się do orki”. Odpowiedzi nigdy nie otrzymali.

Katastrofa z 1957 roku unaoczniła, jak niebezpieczne bywa łączenie politycznej ambicji z technologicznym pośpiechem. Brytyjski program atomowy miał dowieść światu, że imperium nadal istnieje – zamiast tego ujawnił jego kruchość.

Pożar w Windscale nie był więc tylko błędem inżynierskim. Był symbolem epoki, w której nauka służyła rywalizacji mocarstw, a nie bezpieczeństwu obywateli. Dziś, gdy ponownie dyskutuje się o rozwoju energii jądrowej, historia Windscale pozostaje ostrzeżeniem: każda technologia, pozbawiona przejrzystości i kontroli, może stać się bronią przeciw własnym twórcom.

Comments are closed.