Płeć w procesach nazistowskich zbrodniarek

Nie tylko Ilse Koch. Mit, propaganda i płeć w procesach nazistowskich zbrodniarek

Demoniczna, okrutna, szalona – tak prasa pisała o kobietach takich jak Ilse Koch czy Irme Grese. Płeć w procesach nazistowskich zbrodniarek czasem znaczyła więcej niż same dowody. Zbrodnię mieszano z pożądaniem, a winę z sensacją. W efekcie to nie sprawiedliwość, lecz stereotyp decydował o tym, jak zapamiętano ich twarze.

W swojej książce Ludzie Hitlera Richard J. Evans przygląda się postaciom, które współtworzyły system nazistowski – także tym, o których historia wolała milczeć. W rozdziale poświęconym kobietom, takim jak Ilse Koch czy Irme Grese, autor pokazuje, jak płeć w procesach nazistowskich zbrodniarek stała się narzędziem sensacji i moralnego osądu, często przysłaniającym samą istotę ich winy.

Niewiele osób w służbie Trzeciej Rzeszy spotkało się z tak powszechnym i gwałtownym potępieniem jak Ilse Koch. Inne nazistki popełniały znacz nie gorsze zbrodnie; na przykład Erna Petri, żona oficera SS, który zarządzał majątkiem ziemskim w okupowanej Polsce, powiedziała śledczym w Niemczech Wschodnich w 1962 roku, iż chciała udowodnić mężowi i jego kolegom z SS, że nie jest gorsza od żadnego mężczyzny, zaprowadziła więc czterech Żydów i sześcioro małych żydowskich dzieci do lasu, ustawiła ich nad rowem i zastrzeliła, nie zważając na ich błagania o łaskę. Później, kiedy sobie uświadomiła, że wpłynie to na zaostrzenie wyroku, odwołała swoje zeznanie, ale potwierdziło je siedemnastu świadków.

Inna żona esesmana, Elisabeth Willhaus, której mąż był komendantem osławionego obozu pracy przy ulicy Janowskiej we Lwowie, zwykła siadywać na balkonie swojej willi, usytuowanej przy samym obozie, i strzelać z francuskiego karabinu salonowego do więźniów bez żadnego powodu — poza tym, że chciała się popisać celnością.

Tekst, który czytasz, jest fragmentem książki Ludzie Hitlera, która czeka na Ciebie tutaj:

Gertrude Segel, sekretarka Gestapo, która pracowała w Drohobyczu na południe od Lwowa, została po wojnie oskarżona przez żydowskich świadków o to, że kazała zabić trzy pokojówki, robotnice przymusowe z obozu, i zadeptała na śmierć małe żydowskie dziecko. Ona i jej mąż też strzelali podobno do żydowskich więźniów z balkonu swojej willi. Przyjaciółka Gertrude, Josefine Block, zwykła okładać więźniów szpicrutą i zabiła sześcioletnią żydowską dziewczynkę, przewracając ją na ziemię i depcząc jej po głowie. Ale żadna z tych kobiet nie zyskała takiego rozgłosu jak Koch, zapewne dlatego, że ich zbrodnie zostały popełnione w Europie Wschodniej, nie na zachodzie, a ofiarami nie były szczególnie znane osoby.

Nietrudno zrozumieć, dlaczego Koch zdobyła rozgłos, który nie stał się udziałem tamtych kobiet. Była żoną Karla Ottona Kocha, wyższego oficera SS, pełniącego kolejno funkcję komendanta obozów koncentracyjnych w Sachsenburgu, Esterwegen, Sachsenhausen, Buchenwaldzie i Majdanku, zanim w sierpniu 1942 roku został zwolniony z obowiązków po masowej ucieczce więźniów z Majdanka.

Ilse Koch stawała przed sądem pod różnymi zarzutami aż trzykrotnie: po raz pierwszy w 1944 roku wraz z mężem, na wniosek samej SS, za korupcję; po raz drugi w 1947 roku przed amerykańskim trybunałem wojskowym w Dachau; po raz trzeci w latach 1950–1951 przed zachodnioniemieckim sądem w Augsburgu. Wysunięte przeciwko niej oskarżenia wywołały światową sensację.

Ilse Koch – od żony komendanta do „Wiedźmy z Buchenwaldu”

Pisząc o jej skazaniu przez amerykański trybunał wojskowy 25 sierpnia 1947 roku, magazyn „Time” obwieścił: „Sprawiedliwość dosięgła rudowłosą czterdziestoletnią Wiedźmę z Buchenwaldu, która dla przyjemności chłostała więźniów w nazistowskim obozie koncentracyjnym, a kiedy zmarli na skutek tortur, kazała robić z ich skóry rękawiczki i abażury do lamp”. Była „maniaczką seksualną”, stwierdził autor artykułu.

Rzecznik oskarżenia William Denson określił ją jako „zboczoną sadystkę na monumentalną skalę niespotykaną w historii”. Główny oskarżyciel na jej procesie w Niemczech Zachodnich w latach 1950–1951, Johann Ilkow, powiedział w swoim przemówieniu końcowym, że „opętana przez demona brutalności i nieposkromionych instynktów”, dopuszczała się „niewyobrażalnych zbrodni z zimnym wyrachowaniem” i „bezwstydnie folgowała swoim seksualnym popędom”.

Po jej śmierci we wrześniu 1967 roku „New York Post” doniósł, że kazała „więźniom uczestniczyć w orgiach połączonych z sadyzmem i wynaturzeniem”, z kolei „Washington Post” poinformował czytelników, że „podniecała więźniów seksualnie”, „jeżdżąc po obozie w obcisłych bryczesach” i „zdejmując bluzkę”. Magazyn „Newsweek” nie był odosobniony w swojej opinii, kiedy nazwał ją nimfomanką oraz masową morderczynią. W świetle tego wszystkiego trudno się dziwić, że w 1957 roku powstał film z gatunku soft porno zatytułowany Ilsa: Wilczyca z SS („Najbardziej przerażająca ze wszystkich nazistów: po pełniła zbrodnie tak straszne, że nawet esesmani się jej bali!”).

(…)

Sensacja zamiast sprawiedliwości

Mimo niezliczonych próśb o łaskę Ilse Koch nie została zwolniona z więzienia dla kobiet w Aichach. Do końca zaprzeczała stawianym jej zarzutom. W przypływie rozpaczy 2 września 1967 roku powiesiła się na prześcieradle w swojej celi.

Z pewnością była winna czerpania na różne sposoby zysków z malwersacji swojego męża. Zeznania niektórych byłych więźniów, że zachęcała strażników do morderstwa, brzmiały przekonywająco. Podzielała w pełni nazistowski światopogląd — wymierzona w nią „propaganda nienawiści”, jak utrzymywała, „została rozpętana głównie przez Żydów”, chociaż świadkowie, którzy zeznawali przeciwko niej, podobnie jak dziennikarze, którzy nie szczędzili jej niewybrednych epitetów w prasie, w większości nie byli Żydami.

Nie pomogła sobie, wypierając się do samego końca, jakoby zrobiła cokolwiek złego. Jej opór był nazistowski w swoim nieprzejednaniu: kiedy została aresztowana w Niemczech, powiedziała podobno, że „reżim” zachodnioniemiecki będzie krótkotrwały, Trzecia Rzesza wróci, a ci, którzy ją prześladują, „przekonają się, co się z nimi stanie”.

Nie tylko w Ameryce, ale przede wszystkim w Niemczech Zachodnich tendencja do przypisywania zbrodni nazizmu zdeprawowanym, psychopatycznym jednostkom zapewniała wygodną wymówkę ogromnej liczbie zwyczajnych Niemców, którzy wynieśli nazizm do władzy, utrzymywali go tam i uczestniczyli w jego zbrodniach.

Między winą a demonizacją. Iluzja sprawiedliwości po wojnie

Zarówno Niemcy zachodni, jak i Amerykanie mogli twierdzić, że stawiając „Wiedźmę z Buchenwaldu” przed sądem, zademonstrowali swoją gotowość do wymierzania sprawiedliwości nazistowskim zbrodniarzom, podczas gdy w rzeczywistości setki ludzi, którzy dopuszczali się morderstw i okrucieństw na skalę przemysłową, wykpiły się znacznie łagodniejszymi wyrokami lub w ogóle uniknęły kary.

Wśród tych, których pociągnięto do odpowiedzialności, znalazło się stosunkowo niewiele kobiet, co nie powinno dziwić, zważywszy na skrajnie zmaskulinizowany charakter reżimu nazistowskiego. Kilka z nich zyskało znaczny rozgłos, chociaż nieliczne aż taki jak Ilse Koch.

Wyróżniała się spośród nich Irma Grese, nazywana przez prasę „piękną bestią z Belsen”, „królową gangu Belsen”, „jasnowłosym monstrum” i „kobietą Szatana”. „Była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie w życiu widziałam — wspominała więźniarka i lekarka obozowa z Auschwitz, Gisella Perl. — Ciało miała doskonałe w każdym szczególe, twarz czystą i anielską, oczy błękitne i wesołe, najbardziej niewinne oczy, jakie można sobie wyobrazić. A mimo to Irma Grese była najbardziej zdeprawowaną, okrutną, pomysłową psychopatką, jaką kiedykolwiek spotkałam”.

Grese zajmowała poczesne miejsce wśród oskarżonych na procesie strażników i pracowników administracji obozu koncentracyjnego Bergen-Belsen, którego odkrycie przez wojska brytyjskie 15 kwietnia 1945 roku wywołało szok i przerażenie na całym świecie. Przebywało tam około 60 tysięcy wygłodzonych i schorowanych więźniów, a kolejne 13 tysięcy leżało martwych i niepogrzebanych; 14 tysięcy spośród ocalałych było tak słabych, że zmarli w ciągu kilku tygodni po wyzwoleniu.

Grese pozostała w obozie, najwyraźniej nieświadoma, że może się czegoś obawiać ze strony aliantów. Ale dwa dni po ich wkroczeniu została aresztowana. Najpierw musiała pomagać w grzebaniu umarłych, a później przeniesiono ją do więzienia w mieście Celle, gdzie przebywała aż do procesu przed brytyjskim trybunałem wojskowym w Lüneburgu, wraz z komendantem obozu Josefem Kramerem i czterdziestoma trzema innymi oskarżonymi.

Irma Grese i Josef Kramer
Irma Grese i Josef Kramer, więzienie brytyjskie 1945, źródło: Imperial War Museums

Około dwóch tysięcy dziennikarzy i obserwatorów było obecnych na sali sądowej, kiedy odczytywano zarzuty, oskarżając wszystkich o świadome uczestnictwo w „systemie mordowania, brutalności, okrucieństwa lub zbrodniczego zaniedbania”. Wielu z nich, w tym Grese, służyło wcześniej w Auschwitz, skąd ewakuowano ich do Belsen, kiedy zbliżała się Armia Czerwona.

Irma Grese – „piękna bestia” w oczach świata

Powołana na świadka Grese przyznała, że zmuszała więźniarki do stania całymi godzinami na porannych apelach i że w Auschwitz nosiła ze sobą pejcz, którym je biła. „To był bardzo lekki pejcz — wyjaśniła sądowi — ale kiedy nim kogoś uderzyłam, bolało”. Chociaż komendant obozu wyraźnie tego zabronił, używała pejcza, gdy odkryła, że więźniarka coś ukradła, albo kiedy jej polecenia nie były wykonywane.

Przyznała również, że miała pistolet i że biła więźniarki kijem albo policzkowała dłonią w rękawiczce. Dawni więźniowie zeznali, że widzieli, jak bez powodu zastrzeliła trzydziestoletnią węgierską Żydówkę w Auschwitz. Inny świadek opowiedział sądowi, że jej „ulubionym zajęciem było bicie ich i kopanie ciężkimi butami, kiedy upadli na ziemię”.

Były polski więzień opisał, jak Grese jechała na rowerze z komandem roboczym, w towarzystwie psa, kiedy więźniarki maszerowały szesnaście kilometrów poza obóz, aby zbierać zioła do obozowej kuchni. Niektóre z nich przewracały się po drodze, zbyt słabe i niedożywione, aby iść dalej, a wówczas Grese szczuła je psem.

Chociaż podczas krzyżowego przesłuchania twierdziła, że nigdy nie miała psa, przyznała, że kazała brygadzie roboczej biegać „dla sportu” dookoła obozu, co było karą za kradzież przez nieznane osoby mięsa z obozowej kuchni. Kilka więźniarek padło z wyczerpania, chociaż Grese zaprzeczała, żeby któraś z nich umarła.

W Auschwitz asystowała też lekarzowi obozowemu Josefowi Mengelemu przy selekcjach więźniarek do komór gazowych, wiedząc, co je czeka. „Jeśli któraś uciekła — podpowiedział jej prokurator — sprowadzała ją pani z powrotem i biła”. „Tak” — odparła. Zapytana, czy kazała więźniarkom klęczeć podczas porannego apelu, jeśli popełniły jakieś wykroczenie, przyznała, że tak.

Irma Grese nie dopuściła się wcale poważniejszych zbrodni niż wielu mężczyzn ze straży obozowej. Tym, co przyciągało uwagę męskiego w przeważającej większości korpusu prasowego, były jej młodość i uroda. Urodzona 7 października 1923 roku w rolniczej Meklemburgii, miała trudne dzieciństwo; jej matka popełniła samobójstwo w 1936 roku, prawdopodobnie z powodu problemów małżeńskich.

Porzuciwszy szkołę w wieku czternastu lat, Grese pracowała przez jakiś czas w gospodarstwie rolnym, a później jako pomoc pielęgniarska w sanatorium SS w Hohenlychen. Niebawem wstąpiła do służby pomocniczej SS i objęła funkcję strażniczki w kobiecym obozie koncentracyjnym w Ravensbrück, przez co jej ojciec zerwał z nią kontakty. W marcu 1943 roku została przeniesiona do Auschwitz-Birkenau, gdzie nadzorowała więźniarskie komanda robocze aż do ewakuacji obozu 18 stycznia 1945 roku.

Choć w chwili przybycia do Auschwitz nie miała jeszcze dwudziestu lat, nie było to niczym niezwykłym: w latach 1943–1944 dwie trzecie strażniczek w Ravensbrück liczyło sobie dwadzieścia pięć lat lub mniej. Na początku marca 1945 roku, po krótkim okresie w Ravensbrück, Grese została przeniesiona do Belsen. Zeznania przeciwko niej składały zatem głównie więźniarki, które nadzorowała w Birkenau. To wystarczyło sądowi, aby ją skazać, i 13 grudnia została powieszona. Brytyjski kat Albert Pierrepoint uważał, że „można było sobie tylko życzyć, żeby poznać kiedyś taką ładną dziewczynę”.

Od mitu potwora do portretu człowieka

Grese do samego końca wierzyła, że nie zrobiła nic złego. W pewnym momencie podczas krzyżowego przesłuchania straciła panowanie nad sobą i zaczęła krzyczeć na oskarżyciela, uderzając przy tym pięścią w balustradę. „Po raz pierwszy podczas procesu jasnowłosa Irma Grese wyglądała na przerażoną, prawdopodobnie pierwszy raz w życiu” — poinformował czytelników „Daily Herald”.

Poza tym beznamiętność i chłód, z jakimi opisywała swoje zbrodnie, oraz brak skruchy były głęboko szokujące dla obserwatorów. „Irma pokazuje pazury”, głosił nagłówek w jednej z brytyjskich gazet relacjonującej jej reakcję na przesłuchanie. W doniesieniach prasowych z procesu dominowały opisy jej zachowania: maska zaprzeczenia, przesłaniająca zeznania pozostałych oskarżonych, wreszcie opadła.

Gazety przypisywały jej zbrodnie, których uparcie się wypierała, a nawet takie, jakich nie zarzucał jej żaden ze świadków oskarżenia. „Daily Herald” zdołał nadać jej zeznaniu w sądzie wymiar orgiastyczny: „Wywrzaskując odpowiedzi ochrypłym głosem, przemawiała Irma Grese, strażniczka z SS. Kulminacja nastąpiła w momencie, kiedy śmiejąc się szyderczo, zademonstrowała sądowi, jak posługiwała się pejczem”. Według jednej z relacji kazała wiązać nogi więźniarkom podczas porodu, tak aby umierały w cierpieniu.

Była, obwieścił „Sunday Telegraph”, „kobietą, której nie dorównywała okrucieństwem żadna inna w historii”, „morderczynią i sadystką” według jednej z gazet niemieckich, „diabłem w przebraniu”, jak ujęła to inna. Amerykański historyk Daniel Patrick Brown napisał nawet, że słynęła w Auschwitz „z nocnych schadzek z więźniarkami (które później wysyłała do komory gazowej)”. Nawet byli więźniowie składali czasem zeznania, które odzwierciedlały raczej stereotyp, jakim się stała, niż rzeczywistość, której doświadczyli. Więźniarka i lekarka Gisella Perl twierdziła, że Grese wybierała spośród więźniarek ładne kobiety i biła je pejczem po piersiach, a jej ciałem wstrząsały spazmy rozkoszy.

Perl wspominała, jak Grese przyszła obejrzeć operację piersi młodej więźniarki, gdy w rany po uderzeniach pejczem wdało się zakażenie. Operacja odbywała się bez znieczulenia i pacjentka krzyczała z bólu przez cały czas. Tymczasem Grese:

…patrzyła, jak zagłębiam nóż w zainfekowaną pierś, która tryskała na wszystkie strony krwią i ropą. Uniosłam na chwilę głowę i ujrzałam najbardziej przerażający widok, jaki zdarzyło mi się oglądać, którego wspomnienie będzie mnie nawiedzało do końca życia. Irma Grese napawała się obrazem ludzkiego cierpienia. Jej napięte ciało kołysało się w przód i w tył wymownym, rytmicznym ruchem. Policzki jej pałały, a szeroko otwarte oczy miały zastygły, nieobecny wyraz pełnej seksualnej ekstazy.

Ale takie relacje należy traktować z dużą dozą ostrożności. Na bardziej racjonalnych obserwatorach Grese wywarła wrażenie niedojrzałej, prostej młodej kobiety, która nie miała pojęcia, dlaczego się ją demonizuje, i nie mogła nawet zrozumieć, dlaczego sądzi ją brytyjski trybunał wojskowy. Listy, które pisała w celi do rodziny, świadczą o tym, że w pełni zachowała złudzenia związane z nazizmem: „Nigdy nie stracę honoru — oznajmiła, używając słów z motta SS — bo tak to się nazywa: wierność!”. Ma czyste sumienie, utrzymywała. Umiera za swoją ukochaną Ojczyznę. Pozostanie wierna aż do śmierci, napisała.

Płeć w procesach nazistowskich zbrodniarek – między stereotypem a rzeczywistością

Kryteria doboru strażniczek obozowych skupiały się na zaangażowaniu ideologicznym, sprawności fizycznej i odporności psychicznej. Początkowo przyjmowano mniejszość kandydatek, ale w późniejszym okresie wojny niedobory personelu spowodowały złagodzenie tych zasad. W styczniu 1945 roku było łącznie 546 strażniczek w obozie kobiecym Ravensbrück i dwanaście w Bergen-Belsen. Ogólna ich liczba w tym okresie sięgała 3500 strażniczek w kobiecych obozach koncentracyjnych, rekrutowanych często spośród robotnic fabrycznych lub za pośrednictwem urzędów zatrudnienia.

Po wojnie niewiele z nich pociągnięto do odpowiedzialności, co zapewne odzwierciedlało „niedowierzanie aliantów, że kobiety mogły dopuszczać się okrucieństw, a także pragnienie Niemców, aby zrehabilitować mężczyzn, potwierdzając normalność kobiet”, jak ujęła to jedna z historyczek30. Byłe strażniczki wypierały się generalnie swojej winy, a nawet przedstawiały siebie jako ofiary, często przez wiele dziesięcioleci po wojnie.

Na procesach, jeśli do nich dochodziło, występowała tendencja do minimalizowania wolności wyboru strażniczek i — z wyjątkiem jednostkowych przypadków — pomniejszania ich odpowiedzialności osobistej ze względu na podległość władzy mężczyzn. Tylko nieliczne oskarżone potraktowano odrębnie z powodu tego, co uchodziło za drastyczne naruszenie norm kobiecego charakteru, zachowania bądź wyglądu, nadano ich sprawom posmak sensacji i napiętnowano jako bestie lub potwory w mediach, odróżniając tym samym ich przypadki od tego, co rozumiano generalnie jako normalność.

Lecz w rzeczywistości kobieca normalność w Trzeciej Rzeszy obejmowała szerokie spektrum zachowań, a postępowanie sprawczyń takich jak Ilse Koch czy Irma Grese, choć obie ogromnie się od siebie różniły, wcale nie było aż tak wyjątkowe, jak mogłaby to sugerować ich demonizacja. Niepotrzebne były żadne głęboko zakorzenione psychopatyczne zaburzenia osobowości, aby zwyczajna kobieta stała się morderczynią, nie mówiąc już o współudziale w zbrodniach nazizmu lub ich ułatwianiu.


Tekst jest fragmentem książki Richarda J. Evansa, Ludzie Hitlera, rozdział „Wiedźma” i „Bestia”: Ilse Koch i Irme Grese i powstał we współpracy z Wydawnictwem Literackim. Śródtytuły zostały dodane przez redakcję. Premiera książki już 29 października 2025!

Comments are closed.