Władysław IV Waza – jak słusznie zauważył Leszek Andrzej Wierzbicki – był jedynym królem Rzeczpospolitej Obojga Narodów w XVII wieku, który ani raz nie odwołał się do pospolitego ruszenia. Choć za jego czasów toczono wojny, reformy wojskowe pozwoliły oprzeć się całkowicie na armii regularnej. Rozwiązanie to stało się nową jakością w dziejach wojskowości państwa polsko-litewskiego i przetrwało wiele kolejnych lat. Czasy Władysława IV pokazały, że armia polska może skutecznie radzić sobie na polach bitew, bez oglądania się na pospolitaków. Niestety w 1648 roku te czasy dobiegły końca.
Kiedy tylko na Ukrainie wybuchło kolejne powstanie kozackie, z powodu słabości armii koronnej i jej wodzów zaistniała potrzeba odwołania się do wypraw szlacheckich[1]. Ze strategicznego punktu widzenia decyzja ta znacząco wpłynęła na uzupełnienie etatu armii. Pospolite ruszenie było jednak marnym rozwiązaniem. Dość powiedzieć, że ostatnia wyprawa zorganizowana została w roku 1621, a i wtedy pospolitacy nie wzięli bezpośredniego udziału w walkach. Słuszny zatem wniosek, że pokolenie szlachty, które w 1648 miało zostać powołane pod broń nie posiadało żadnego doświadczenia bojowego, a co za tym idzie wartości operacyjnej.
Powstanie kozackie szybko zweryfikowało wojenne plany stronnictwa dworskiego. Ataman Bohdan Chmielnicki umiędzynarodowił wojnę domową, nawiązując sojusz z Tatarami krymskimi. Armia koronna potrafiła pokonać każdego z tych przeciwników z osobna, niestety nie radziła sobie z piechotą kozacką sprzymierzoną z jazdą tatarską. Bitwy nad Żółtymi Wodami i pod Korsuniem wstrząsnęły „opinią społeczną” Rzeczpospolitej i pobudziły do zdecydowanych działań, mających na celu stworzenie silnej armii. Nie było to jednak takie łatwe. Kryzys roku 1648 wstrząsnął posadami Rzeczypospolitej. Szczególne piętno odcisnął on na armii koronnej, która poszła w rozsypkę po kilku haniebnie przegranych bitwach. Szacuje się, że tylko pod Żółtymi Wodami i Korsuniem straty wyniosły ok. 7 tysięcy żołnierzy. Większość z nich zginęła lub trafiła do niewoli i brak było realnych szans na ich powrót w szeregi armii kwarcianej. Zostały też niesłychanie osłabione kadry dowódcze, do czego przyczyniła się utrata obu hetmanów koronnych[2]. Tak jak niegdyś po Cecorze, w kraju wybuchła panika. Cała Korona stała „w ogniu pożarów, we krwi (…) szeroko rozlanej”[3]. Na domiar złego w Mereczu na Litwie zmarł król Władysław IV. Bezkrólewie oznaczało niesłychany chaos prawny.
Zebrany w Warszawie w połowie 1648 roku sejm konwokacyjny był zdeterminowany w szukaniu rozwiązania kryzysu politycznego i wojskowego. Co prawda padła na nim propozycja zwołania pospolitego ruszenia, ale zarzucono ją z uwagi na panujące właśnie bezkrólewie. Uchwalono tylko, że w razie kolejnego załamania się stałej armii, wyprawy szlacheckie zostaną wykorzystane do obrony ziem południowo-wschodnich. Konstytucją tę naznaczono też na pierwsze wici, a wydanie następnych powierzono interreksowi, którym w tamtym okresie był prymas Maciej Łubieński.
Przez lata w historiografii narodziło się przekonanie, że pospolite ruszenie miało być użyte do zastraszenia Kozaków. Jednak tajna uchwała zakazywała zwołania szlachty pod broń aż do momentu elekcji nowego władcy[4]. Wydawało się, że szlachta może pozostać w domowych pieleszach, bo uchwały konwokacyjne poparły sejmiki ziemskie. Jednocześnie zadecydowano o powołaniu chorągwi wojsk powiatowych, które wsparłyby siły regimentarzy, wyznaczonych do dowodzenia armią zawodową pod nieobecność hetmanów i poczty magnackie, operujące na Ukrainie. Błyskawiczna rejterada stałej armii spod Piławiec zniszczyła nadzieje pokładane w wojskach powiatowych. W tej sytuacji niezbędne było odwołanie się do szabel szlacheckich[5].
Warto przy okazji ostatecznie rozprawić się z powszechnym mitem. Często powtarzanym błędem, który swym początkiem sięga pewnie „Ogniem i mieczem” Sienkiewicza, a przyswoił się w części dzieł naukowych, jest twierdzenie jakoby spod Piławiec uciekało pospolite ruszenie. Jak ustalono powyżej, nie zostało ono przecież jeszcze zwołane, kiedy 23 września 1648 roku poczty pańskie ramię w ramię z komputem koronnym w panice opuszczały obóz. Jest zatem fizycznie niemożliwe, by jesienią tego roku wśród kwarcianych była jakakolwiek chorągiew pospolitego ruszenia.
Wiadomości o „hańbie piławieckiej” lub „plugawieckiej”, jak mówiono o niej już w XVII wieku, dotarła do Warszawy w przeddzień rozpoczęcia sejmu elekcyjnego. Trwały już wtedy deliberacje nad wzmocnieniem obrony kraju. Usiłowano nakłonić magnatów wschodnich do przejęcia obowiązków obronnych, jednak starania te zakończyły się porażką. Palącym problemem było zatem zwołanie pospolitego ruszenia. Niestety panowie bracia nie zaprzątali sobie zbytnio tym głowy. Dla nich liczyły się głównie działania mające doprowadzić do zakończenia bezkrólewia. Kwestia wydania drugich i trzecich wici pojawiała się w wystąpieniach senatorskich, mimo iż była systematycznie pomijana. Jak bumerang powracał argument, że bez króla nie można zwołać pospolitego ruszenia!
Elekcja, która miała wybrać następcę Władysława IV, ograniczyła się do jego dwóch przyrodnich braci[6]. W asyście zbrojnych pocztów magnackich – głównie Janusza Radziwiłła i Jeremiego Wiśniowieckiego – oraz na krawędzi wojny domowej, szlachta zebrana na przedpolach Warszawy miała wybrać swego monarchę. Po wielu dniach obrad, 17 listopada został nim Jan Kazimierz, syn Zygmunta III Wazy i Konstancji Habsburżanki. Jako król elekt nadal nie uzyskał on prawa do operowania pospolitym ruszeniem, co powierzono sejmikom prowincjonalnym. Jeszcze w listopadzie zgodę na wydanie trzecich wici wydały największe województwa koronne: krakowskie, oba wielkopolskie oraz sandomierskie[7].
Najbardziej zagrożone przez Kozaków ziemie nie czekały jednak na postanowienia Warszawy. Same powoływały sobie lokalne wyprawy i posiłkowały wojska powiatowe. Armia Chmielnickiego, która jesienią 1648 roku stanęła pod Zamościem wzbudziła zamęt wśród mieszkańców województw południowych. Pośpiesznie koncentrowały się wyprawy ziemi krakowskiej, przemyskiej, lubelskiej i sanockiej, a pospolitacy chełmscy i podlascy już zmagali się z podjazdami kozackimi. Ciężar obrony jak zwykle spoczywał zatem na mieszkańcach najbardziej zagrożonych ziem[8]. Nie można było polegać na panach braciach z zachodniej Korony, którzy poprzestawali tylko na obietnicach. Sytuacja zagrożonych pogorszyła się jeszcze w grudniu 1648, kiedy to Jan II Kazimierz ogłosił zakończenie wojny kozackiej. Wtedy też nawet te województwa, które wcześniej deklarowały chęć obsłużenia pospolitego ruszenia viritim, teraz wycofały się z tych obietnic i zadeklarowały tylko wojska powiatowe. Przecież oficjalnie zapanował pokój. Niestety tylko na papierze.
Już na początku stycznia 1649 roku, decydenci w Warszawie zrozumieli, że konflikt rozpali się na nowo. Na odbywającym się na przełomie stycznia i lutego sejmie koronacyjnym w Krakowie dyskutowano nad wznowieniem wojny w miesiącach wiosennych. Powróciła też kwestia wypraw szlacheckich, ale tylko nieliczni byli gotowi ją poprzeć. Własne szable na ten cel oddawali mieszkańcy ziemi chełmskiej i mazowszanie, a wspomagał ich książę Wiśniowiecki, wówczas już regimentarz wojsk koronnych, który opowiadał się za natychmiastową zbrojną rozprawą z Chmielnickim. W jego rozumowaniu masy pospolitaków miały być raczej manifestacją potęgi zbrojnej. Realną siłę uderzeniową miały stanowić, odtwarzane mozolnie, siły komputowe, wzmocnione pocztami magnackimi[9]. Na przeszkodzie stanęła jednak zdecydowana i kunktatorska, moglibyśmy orzec, postawa kanclerza Ossolińskiego, który wojny nie chciał i obawiał się tłumów szlacheckich, zebranych w jednym miejscu. Z uwagi na brak jednolitego stanowiska wśród magnaterii, sejm korony nie podjął wiążącej uchwały co do pospolitego ruszenia. Sprawa ta została „odłożona do dalszego rozważenia”[10]. Jedyna konkretna uchwała dotyczyła nadania prawa do wydania trzecich wici królowi, aż do czasu kolejnych obrad. Reszta miała odbyć się według stałych zasad.
W międzyczasie podjęto jeszcze próby negocjacji, a raczej przekupstwa Kozaków. Ostatecznie upadły plany „wojny zimowej” Wiśniowieckiego i do Kijowa ruszyła misja pokojowa pod nadzorem Adama Kisiela. Chmielnickiego kusiła nadaniem mu buławy kozackiej w zamian za zaprzestanie działań wojennych. Monarcha obiecał też amnestię dla powstańców, powiększenie rejestru, przywrócenia praw kozackich sprzed 1648 i nadanie Ukrainie autonomii. Łaska królewska została przez Kozaków odrzucona, gdyż Chmielnicki nie szukał już porozumienia z Polakami. Zdawał sobie sprawę ze swojej siły, a jego ambicje przewyższały propozycje Kisiela. Groźba nowej kampanii „zawisła w powietrzu”[11].
Dwór królewski, po otrzymaniu „hiobowych wieści” z Kijowa, zdecydował się wreszcie na konkretne działania. Uniwersały, które opuściły kancelarię monarszą w dniu 3 kwietnia 1649, informowały szlachtę o niebezpieczeństwie ukraińskim. Zawierały także podwójne wici, co wprowadzało stan wyjątkowy w Koronie i obligowało szlachtę do gotowości w obliczu nieodległej mobilizacji[12]. Jednak, mimo narastającego zagrożenia kozackiego, przygotowania do kolejnej fazy wojny utknęły na tym etapie. Jan Kazimierz długo zwlekał z wydaniem trzecich wici dla całej Korony, w czym na pewno sekundował mu Jerzy Ossoliński. Kanclerz wielki koronny twierdził, że wystarczy sama obecność królewska na Ukrainie, nawet na czele skromnych sił kwarcianych, by zakończyć bunt Chmielnickiego. Poza tym – jak zaznaczono powyżej – Ossoliński obawiał się tłumów szlacheckich, zgromadzonych w jednym miejscu, a to ze względu na ich „rozpolitykowanie” i ambiwalentny stosunek do niego samego[13]. Jakkolwiek było, trzecie wici nie zostały wydane do połowy czerwca.
Niepokoiło to mieszkańców południowo-wschodnich terenów Rzeczpospolitej, a więc tych najbardziej zagrożonych wrogim najazdem. Szczególnie sprawa ta interesowała wojewodę ruskiego Jeremiego Wiśniowieckiego, który od samego początku powstania walczył z nim za własne pieniądze. Widząc opieszałość dworu, postanowił działać na własną rękę. Korzystając z uprawnień wojewody wydał uniwersał, dla podległej sobie szlachty ruskiej, o konieczności pozostawania w „pogotowiu wojennym”. Tym samym dokumentem zwołał też sejmik do Wiszni na 12 czerwca, by wyznaczyć termin popisu generalnego. Była to, zatem zręcznie przeprowadzona próba wywarcia nacisku na króla i kanclerza. Taka teoria wydaje się zasadna, z uwagi na fakt, że metoda suplementowania komputu pospolitym ruszeniem zdominowała konwokację senatorską, zwołaną na początek czerwca do Warszawy. Wiśniowiecki, który nie został na nią zaproszony, działał na froncie, podczas gdy w stolicy ścierały się stronnictwa obu kanclerzy koronnych. Wyraźnie pacyfistycznie nastawiony kanclerz wielki nadal sprzeciwiał się projektowi zwołania szlachty pod broń. Całkowicie odmienne stanowisko zajął podkanclerzy Andrzej Leszczyński, w czym poparli go wszyscy senatorowie duchowni i część świeckich. Jego plany zmierzały do zwołania wyprawy generalnej wszystkich ziem i województw. Starcie kanclerzy przyniosło niewielki tylko efekt. Na koniec narady monarcha zapewnił senatorów o wydaniu uniwersały zwołującego szlachtę koronną na okazania wojewódzkie[14]. Efekty konwokacji były zatem nad wyraz marne, zważywszy na fakt, że w maju Kozacy wznowili działania ofensywne. Narada senatorska dała jednak jeden korzystny efekt. Pod wpływem wieści z Ukrainy o cofaniu się dywizji regimentarskich, monarcha postanowił przyśpieszyć swój wymarsz na południowy- wschód. 24 czerwca na czele sił zaciągu cudzoziemskiego wyruszył ze stolicy, kierując się na Zamość.
Kiedy w pierwszych dniach lipca dotarł do Lublina, jego siły powiększyły się o poczty magnackie Ossolińskiego i podkanclerzego litewskiego Kazimierza Leona Sapiehy. Nawet te posiłki nie wzmocniły oddziału królewskiego na tyle, żeby stanowił on realną siłę operacyjną. Po raz kolejny powróciła kwestia pospolitego ruszenia, ale ponownie sprzeciwił się jej kanclerz koronny. Swą nieugiętą postawą doprowadził do zaprzestania dywagacji nad zwołaniem wypraw szlacheckich. Jan Kazimierz ograniczył się tylko do opublikowania uniwersału, w którym powtórzył podwójne wici i zwołał szlachtę na okazania wojewódzkie. Co ciekawe zachęcił województwa południowo- wschodnie, by gromadziły się w obozie królewskim, bez oczekiwania na uniwersały mobilizacyjne[15]. Warto zaznaczyć, że rozkazy Jana Kazimierza złamały prastarą zasadę „sine divisone belli”, zakazującą dzielenia pospolitego ruszenia! Nastroje wojenne były powszechne. Jednak tak późne okazania i znaczące odległości uniemożliwiły szlachcie północnej i zachodniej Korony dotarcie do obozu generalnego przed letnią kampanią wojenną.
A ta, z polskiego punktu widzenia, niestety nie prezentowała się zbyt dobrze. Regimentarze koronni Andrzej Firlej i Stanisław Lanckoroński cofali się na zachód przed ofensywą sił Chmielnickiego. Ich pochód zakończył się w twierdzy Zbaraż, gdzie zamierzali stawić opór armii kozacko-tatarskiej. W drugim tygodniu lipca ich siły zostały zasilone przez oddziały prywatne magnatów kresowych, w tym przez oddział księcia Wiśniowieckiego, oraz chorągwie wojsk powiatowych województwa wielkopolskiego[16]. W sumie w Zbarażu i okolicznych szańcach znajdowało się około 9 tysięcy żołnierzy i około 6 tysięcy zbrojnej czeladzi[17]. W dniu 10 lipca, kiedy to pod murami stanęła studwudziestotysięczna armia kozacko-tatarska, rozpoczęło się oblężenie, które zapisało się na kartach polskiej historii jako jedno z najbardziej chwalebnych. Dzięki faktycznemu dowództwu „kniazia Jaremy”[18] i bohaterstwu żołnierzy nie powtórzył się scenariusz spod Piławiec, co udaremniło próbę zdobycia miasta szturmem. Po 17 lipca chan Islam III Girej i Chmielnicki uświadomili sobie, że jedynym sposobem zdobycia Zbaraża jest „wzięcie twierdzy głodem”. Rzeczywiście w polskim obozie brak było zapasów i prochów do walki „na przetrzymanie”. Już na początku sierpnia, kiedy Kozacy szczelnie domknęli pierścień oblężenia, sytuacja wojsk polskich stała się ciężka. Zapasy żywności i proch powoli się kończyły. Regimentarze słali rozpaczliwe listy do Jana Kazimierza, lecz kurierom trudno było się przedostać przez tabory oblegających.
Adresat tych listów też nie próżnował w obu miesiącach letnich. Kiedy w połowie lipca otrzymał informacje o oblężeniu Zbaraża stało się jasne, że rady Ossolińskiego nie wyszły nikomu na dobre. W tej „podbramkowej” sytuacji można było liczyć tylko na szable i kopie pospolitego ruszenia. W drodze na Wołyń obóz królewski stanął pod Krasnymstawem i właśnie stamtąd pochodzą pierwsze rozkazy mobilizacyjne. Z datą 18 lipca 1649 roku obóz opuściły uniwersały z trzecimi wiciami dla mieszkańców województw bełskiego, lubelskiego, ruskiego i wołyńskiego. Taki obrót spraw pozostawał w ścisłym związku z wcześniejszą decyzją Jana Kazimierza, by wyruszyć na odsiecz regimentarzom. Zwołanie wypraw tylko z tych czterech województw było uwarunkowane czasem, jaki pozostawał na tę operację. Jeśli odsiecz miała mieć sens, król musiał wyruszyć na nią jeszcze w lipcu. A w kilkanaście dni, jakie pozostały do końca tego miesiąca, żadne inne województwo nie zdążyłoby dotrzeć do obozu generalnego[19].
Druga publikacja uniwersałów mobilizacyjnych nastąpiła już pod Zamościem. Rozkazami wydawanymi na przełomie lipca i sierpnia Jan Kazimierz wzywał pod broń szlachtę pozostałych ziem koronnych. Przy tym narzucił wyprawom niezwykłe tempo, czym według niektórych historyków, łamał przyjęte zasady – nie wyznaczał terminów sejmików mobilizacyjnych i zalecał śpieszny wymarsz, bez wcześniejszych popisów[20]. Niewiele z tych rekomendacji robiła sobie jednak szlachta poszczególnych województw. Proces ten warto szczegółowo opisać na przykładzie województwa krakowskiego. Tamtejsza szlachta zebrała się na okazaniu dopiero w dniu 11 sierpnia. Wtedy też wyznaczono popis, bez którego nie zamierzano ruszyć się z miejsca. Zadbano też by z tej „samowolki popisowej” szczegółowo wytłumaczyć się w odpowiedniej uchwale. Co prawda krakowianie podjęli także konkretne kroki. Na 24 sierpnia wyznaczyli sobie koncentrację pod Rzeszowem, co świadczyło o powolnym, ale sukcesywnym marszu na Ukrainę[21].
Na front maszerował też obóz monarszy. Kiedy pod koniec lipca stanął pod Sokalem, liczył już około 15 tysięcy żołnierzy, w tym około 3 tysięcy pospolitaków, zwołanych uniwersałem krasnostawskim. Chorągwie szlacheckie, które ciągnęły pod Sokal często ścierały się z podjazdami tatarskimi, które rozlały się po południowej Koronie. Tak oto do obozu nie dotarła wyprawa janowska, która po drodze została całkowicie rozbita. Natomiast przemyska i lwowska zostały znacznie osłabione. Jedynie nieliczne ekspedycje, jak na przykład chełmska czy sanocka, dotarły pod Sokal w stanie nienaruszonym. Należy też zaznaczyć, że wyprawy województw lubelskiego, ruskiego i wołyńskiego były naprawdę dobrze wyposażone i wartością bojową dorównywały armii komputowej. Niestety było ich zbyt mało, by móc stawić czoła ponad stutysięcznej armii Chmielnickiego i Gireja[22]. Mimo to Jan Kazimierz podjął decyzję o marszu w kierunku na Biały Kamień. Warto przypomnieć, że kilka dni po wymarszu spod Sokala, dotarła tam wyprawa lubelska. Wyraźnie więc widać, że nawet cztery województwa zmobilizowane w pierwszej kolejności nie zdążyły w pełni wesprzeć sił królewskich. Najważniejsze wydarzenia tej kampanii nastąpiły jednak kilka dni później.
Jeszcze w Toporowe król otrzymał pierwsze kompletne wiadomości z oblężonego Zbaraża. Do miasta dotarł kurier w osobie towarzysza chorągwi kozackiej pułku Mikołaja Ostroroga – Mikołaj Skrzetuski. Przyniósł on rozpaczliwy list regimentarzy, w którym donosili oni o wyczerpywaniu się zapasów żywności, prochu i wielkich stratach wśród obrońców. Te trwożące wiadomości zatajono przed ogółem wojska, by emocje nie wzięły góry nad rozsądkiem. Król i kanclerz zdawali sobie sprawę ze słabości swych sił i jeszcze raz podjęli się działania dyplomatycznego. Spod Toporowa nie skierowali się wprost na Zbaraż, ale obrali kierunek na Biały Kamień. Tam też Jan Kazimierz wydał odezwy do chłopów i mieszczan ziem ukraińskich, nawołujące do porzucenia Chmielnickiego. Uniwersał ten nadawał hetmanowi kozackiemu miana: zdrajcy ojczyzny i „wroga publicznego”[23]. Krok ten był niewątpliwą „rękawicą” rzuconą Bohdanowi Chmielnickiemu. Walna rozprawa zbliżała się wielkimi krokami!
Dnia 13 sierpnia 1649 roku siły królewskie stanęły nad przedpolach miasteczka Zborów, nad rzeką Strypą. Według planów operacyjnych następnego dnia wojska inżynieryjne miały przerzucić dwa mosty i 15 sierpnia ruszyć pod Zbaraż. Kolumna wojsk królewskich, rozciągnięta na ponad 5 kilometrów, została wyśledzona przez podjazdy zbliżającej się armii kozacko-tatarskiej, z którą ataman kozacki i chan krymski ruszyli spod Zbaraża naprzeciw armii odsieczowej. W dniu przeprawy, gdy autorament cudzoziemski i artyleria przeszły rzekę, Tatarzy zaatakowali. Pierwsi ulegli im dragonii i piechurzy strzegący mostów. Pospolite ruszenie, które wraz z taborami stanowiło ariergardę sił królewskich, jako następne stawiło czoła ordyńcom. Choć poniosło ciężkie straty, zatrzymało ordę na tyle długo, by zgromadzone za rzeką siły kwarciane i gwardia królewska mogły kontratakować[24].
Mimo ciężkich strat i elementów paniki, która ujawniała się wśród żołnierzy polskich, obóz królewski przetrwał pierwszy dzień bitwy pod Zborowem. Samodzielny atak tatarski nie był w stanie złamać polskiej obrony. Dopiero wspólne uderzenie sił krymskich i zaporoskich poważnie zagroziło istnieniu oddziałów Jana Kazimierza. Warto też podkreślić rolę samego władcy, który z rapierem w ręku kierował ruchami wojsk i dowodził obroną, a swą czynną postawą pozwolił uniknąć paniki i nie powtórzyć Piławiec.
Niestety mimo wysokich morale nieliczne chorągwie polskie nie były w stanie oprzeć się wrogowi. Siła militarna nie była w stanie uratować armii i dlatego potrzeba było czegoś więcej. Właśnie wtedy ujawnił się geniusz dyplomatyczny kanclerza wielkiego Ossolińskiego, który w krótkich negocjacjach osiągnął więcej niż oręż polski od początku powstania Chmielnickiego. Udało mu się skłócić Chmielnickiego z chanem, odebrać hetmanowi kozackiemu buławę i ocalić od rzezi armię. W niekorzystniej dla Rzeczpospolitej ugodzie Zborowskie, Jan Kazimierz i Islam III Girej deklarowali wzajemną przyjaźń. W zamian za olbrzymi haracz i zaległe „upominki” chan krymski zgodził się na odstąpienie od Zbaraża. Twierdza była wolna. Po prawie dwumiesięcznym oblężeniu głód i wyczerpanie nakazywało się poddać. Mimo to Firlej, Ostroróg i Wiśniowiecki wytrzymali do 21 sierpnia, kiedy to poseł przyniósł informacje o zawartej ugodzie[25].
Jaką rolę odegrało zatem pospolite ruszenie w kampanii Zborowskiej 1649 roku? Politycznie – niewielką, ponieważ szlachta w czasie powstania kozackiego ograniczała się raczej do roli wykonawców woli magnackiej i królewskiej. Żadne ze znanych, zachowanych źródeł nie informuje nas o szczególnych debatach politycznych, jakich podejmowaliby się pospolitacy. Być może wynikało to też ze specyfiki działań na Ukrainie. Wyprawy szlacheckie walczące w 1648 i 1649 roku zmagały się z wrogiem w imieniu swoich ziem i majątków, bezpośrednio zagrożonych rabunkiem i zniszczeniem. Nie było przecież miejsca na jałowe dyskusje polityczne, które i tak nie zaprowadziłyby do niczego. I nawet pomysły znienawidzonego przez brać szlachecką kanclerza Ossolińskiego nie budziły aż tak negatywnych emocji jak w czasie pokoju.
Warto zatem bliżej przyjrzeć się wojskowej roli pospolitego ruszenia i organizacji wypraw szlacheckich. Od początku kampanii letniej 1649 r., dwór źle koordynował działania pospolitaków. Jan Kazimierz zbyt późno wydał podwójne wici i niepotrzebnie zwlekał z mobilizacją szlachty[26]. Przyczyniło się to do znacznego osłabienia armii regularnej wobec braku innych możliwości jej suplementowania. Wbrew przyjętemu zdaniu o niskiej wartości wypraw szlacheckich, akurat kampania zborowska pokazała, że pospolitacy, szczególnie ci z ziem południowo-wschodnich, potrafią walczyć na równi z regularnymi oddziałami kwarcianymi. Najprawdopodobniej sytuacja ta wynikała ze stanu emocjonalnego żołnierzy do tego, o co walczyli. Szlachta ruska walczyła o to, co było bliskie jej sercu i dlatego nad wyraz mężnie stawiała czoła Kozakom.
Jak zachowałaby się w tej sytuacji szlachta innych ziem koronnych? Tego nie możemy orzec, ponieważ ekspedycje małopolskie, nie mówiąc już o wielkopolskich czy mazowieckich, mobilizowały się dopiero po zawarciu ugody. Żadne z województw wezwanych uniwersałem zamojskim nie dotarło do obozu generalnego przed 20 sierpnia. Dlatego tego dnia Jan Kazimierz, pod niewątpliwymi namowami Ossolińskiego, zdecydował się wydać rewersały odwołujące mobilizację i zawracające szlachtę do domów. Było to działanie prewencyjne mające zapobiec ewentualnemu rokoszowi. Król i kanclerz chcieli uniknąć sytuacji, w której tłumy szlacheckie zebrane w jednym miejscu zaprotestują przeciw warunkom porozumienia znad Strypy[27]. Oficjalnym powodem wydania tych dokumentów była jednak chęć zaoszczędzenia poddanym trudów związanych z podróżą na Ukrainę.
Na podstawie tego jednego wydarzenia można sformułować pierwotną ocenę wpływu pospolitego ruszenia na politykę dworu Jana Kazimierza. Monarcha w pierwszym roku swego panowania obawiał się zorganizowanych mas szlacheckich i niechętnie się do nich odwoływał. Pewne jest, że postawę tę wykształcił pod wpływem swego doradcy – Jerzego Ossolińskiego. Wydarzenia kolejnych miesięcy i lat miały pokazać, że ich obawy były słuszne.
Bibliografia:
Źródła:
A. S. Radziwiłł, Pamiętnik o dziejach w Polsce, t. III 1647-1656, oprac. A. Przyboś, R. Żelewski, Warszawa 1980.
Akta sejmikowe województwa krakowskiego, t. II: 1621-1660, wyd. A. Przyboś, Kraków 1953.
Volumina legum, T. IV, wyd. J. Ohryzko, Petersburg 1860.
Opracowania:
B. Baranowski, Organizacja wojska polskiego w latach trzydziestych i czterdziestych XVII wieku, Warszawa 1957.
M. Franz, Kryzys roku 1648- armia i społeczeństwo szlacheckie, „Studia Historyczno-Wojskowe” t. 3, Zabrze 2009.
T. Korzon, Dola i niedola Jana Sobieskiego 1629-1674, t. I Kraków 1898.
D. Kupisz, Wojska powiatowe samorządów Małopolski i Rusi Czerwonej w latach 1572- 1717, Lublin 2007.
M. Nagielski, Pospolite ruszenie szlacheckie w świetle kampanii zborowskiej i beresteckiej przeciwko Kozakom, „Studia Historyczno-Wojskowe”, t.3, Zabrze 2009.
S. Ochmann, Sejm koronacyjny Jana Kazimierza w 1649 roku, Wrocław 1985.
K. Śledziński, Zbaraż 1649, Warszawa 2005.
L. A. Wierzbicki, Pospolite ruszenie w Polsce w II poł. XVII wieku. Ostatnie wyprawy z lat 1670-1672, Lublin 2011.
J. Wimmer, Wojsko polskie w II połowie XVII w., Warszawa 1965.
Z. Wójcik, Jan Kazimierz Waza, Wrocław 2004.
ILUSTRACJE :
[1] – Bogdan Chmielnicki dowodzący w bitwie (wikimedia commons)
[2] – Książę Władysław Dominik Zasławski-Ostrogski jeden z regimentarzy wojska koronnego w 1648 roku (wikimedia commons)
[3] – Wojsko kozacko-tatarskie (wikimedia commons)
[4] –KsiążęJeremi Wiśniowiecki w boju. Jeden z bohaterów powstania Chmielnickiego (wikimedia commons)
[5] – Polscy żołnierze czasów powstania Chmielnickiego pędzla Jana Matejki (wikimedia commons)
Przypisy:
[1] L. A. Wierzbicki, Pospolite ruszenie w Polsce w II poł. XVII wieku. Ostatnie wyprawy z lat 1670-1672, Lublin 2011, s. 15; B. Baranowski, Organizacja wojska polskiego w latach trzydziestych i czterdziestych XVII wieku, Warszawa 1957, s. 201-202.
[2] M. Franz, Kryzys roku 1648- armia i społeczeństwo szlacheckie, „Studia Historyczno-Wojskowe” t. 3, Zabrze 2009, s. 89.
[3] T. Korzon, Dola i niedola Jana Sobieskiego 1629-1674, t. I Kraków 1898, s. 23.
[4] Volumina legum (dalej: VL), T. IV, wyd. J. Ohryzko, Petersburg 1860, s.80-82; S. Ochmann, Sejm koronacyjny Jana Kazimierza w 1649 roku, Wrocław 1985, s.39.
[5] J. Wimmer, Wojsko polskie w II połowie XVII w., Warszawa 1965; Z. Wójcik, Jan Kazimierz Waza, Wrocław 2004, s.59, 60.
[6] Generalnie największe szanse mieli właśnie Karol Ferdynand i Jan Kazimierz, choć warto pamiętać, że do walki o koronę Rzeczpospolitej stanął też Zygmunt Rakoczy- syn Jerzego Rakoczego, księcia Siedmiogrodu.
[7] VL, t. IV, s.92-93; L. A. Wierzbicki, dz. cyt, s.17.
[8] D. Kupisz, Wojska powiatowe samorządów Małopolski i Rusi Czerwonej w latach 1572- 1717, Lublin 2007, s. 258-260, 327,328.
[9] R. Romański, Książe Jeremi Wiśniowiecki, Warszawa 2009, s. 308, 309.
[10] A. S. Radziwiłł, Pamiętnik o dziejach w Polsce, t. III 1647-1656, oprac. A. Przyboś, R. Żelewski, Warszawa 1980, s. 189.
[11] R. Romański, dz. cyt., s. 309-310.
[12] W historiografii pojawia się także błędna data 9 maja 1649 np. R. Romański, dz. cyt., s. 312. Najnowsze ustalenia znawców tematyki pospolitego ruszenia wykazały jednak prawdziwość terminu kwietniowego.
Zob. L. A. Wierzbicki, dz. cyt., s.18, przypis. 13.
[13] M. Nagielski, Pospolite ruszenie szlacheckie w świetle kampanii zborowskiej i beresteckiej przeciwko Kozakom, Studia Historyczno- Wojskowe, t.3, Zabrze 2009, s. 95.
[14] A. S. Radziwiłł, dz. cyt., s. 200.
[15] L. A. Wierzbicki, dz. cyt., s. 20.; M. Nagielski, Pospolite ruszenie…, s. 96.
[16] D. Kupisz, Wojska powiatowe …, s.268.
[17] J. Wimmer, Wojsko polskie…, s.63-64.
[18] Nominalnym dowódcą obrony Zbaraża był regimentarz Andrzej Firlej, wyznaczony przez Jana Kazimierza wodzem kampanii letniej. Oprócz drugiego regimentarza i Wiśniowieckiego w obozie znaleźli się tacy znaczni Sarmaci jak Aleksander Koniecpolski, Mikołaj Ostroróg czy dzielny żołnierz Marek Sobieski. Choć mówi się o naczelnym dowództwie, jestem gotów skłaniać się ku tezie, że obroną Zbaraża kierował kolektyw –– w formie rady wojennej –– z wyraźnym stanowiskiem Jeremiego Wiśniowieckiego. Zob. też: K. Śledziński, Zbaraż 1649, Warszawa 2005, s. 69.
[19] L. A. Wierzbicki, dz. cyt., s.20.
[20] Tezę o łamaniu przez Jana Kazimierza zasad zwoływania pospolitego ruszenia stawia np. Leszek Andrzej Wierzbicki. Rzeczywiście było to odstępstwo od praw, którym hołdowano przez stulecia, jednak nie możemy wydarzenia tego oceniać w kategorii jawnego złamania prawa Rzeczpospolitej. Warto wziąć pod uwagę motywy, które kierowały Janem Kazimierzem i jego najważniejszym doradcą, Jerzym Ossolińskim. Chcąc naprawić swoje poprzednie błędy, a przez to ratować chorągwie kwarciane zamknięte w Zbarażu, podejmowali pośpieszne i niekonwencjonalne działania. Wydając opinię, trzeba zatem pamiętać o presji czasu.
Zob. Tamże, s. 21.
[21] Akta sejmikowe województwa krakowskiego, t. II: 1621-1660, wyd. A. Przyboś, Kraków 1953,s. 384-386.
[22] M. Nagielski, Pospolite ruszenie…, s. 96-97.
[23] J. Wójcik, Jan Kazimierz…, s. 78, 79.
[24] Tamże, s. 80; M. Nagielski, Pospolite ruszenie…, s.98.
[25] R. Romański, dz. cyt., s.321; K. Śledziński, dz. cyt., s. 111-112.
[26] A. S. Radziwiłł, dz. cyt., s.213.
[27] Opinię taką wyrazili L. Kubala w swej biografii kanclerza Ossolińskiego i W. Tomkiewicz w pracy na temat „kniazia Jaremy”.
Zob. L. A. Wierzbicki, dz. cyt., s. 23.