kapelani Wehrmachtu

„Gott mit uns”. Jak kapelani Wehrmachtu usprawiedliwiali blitzkrieg 1939–1941

Kapelani Wehrmachtu potrafili modlić się pod ostrzałem, ale jeszcze lepiej – usprawiedliwiać przemoc. Duchowni w mundurach potrafili nadać wojnie sens religijny, a blitzkrieg zamienić w krucjatę. W ich raportach nie ma słowa o spalonych synagogach, za to dużo o „moralnym wzmocnieniu żołnierzy” i „wdzięczności za zwycięstwo”.

Doris L. Bergen w swojej książce Między Bogiem a Hitlerem. Kapelani wojskowi w służbie nazizmu odsłania świat, w którym religia i przemoc maszerowały ramię w ramię. Autorka analizuje raporty i listy wojskowych duszpasterzy, by pokazać, jak kapelani usprawiedliwiali blitzkrieg, legitymizowali cierpienie i wojnę traktowali jak narzędzie zbawienia. To opowieść o tym, jak Słowo Boże mogło stać się częścią machiny wojennej – i jak długo milczenie Kościoła współbrzmiało z hukiem dział.

Książka czeka na Ciebie tutaj:

Między Bogiem a Hitlerem. Kapelani wojskowi w służbie nazizmu

Kapelani na froncie i wśród żołnierzy

Młody żołnierz Heinrich Boll prowadził podczas wojny ożywioną korespondencję z rodzicami i rodzeństwem, a także ze swą narzeczoną, późniejszą żoną. W przedmowie do opublikowanych listów Annemarie Boll, z domu Cech, określiła swojego męża jako antynazistę i katolika. Kilkakrotnie wspomina o opiece duszpasterskiej nad żołnierzami.

W grudniu 1939 roku Boll napisał do domu z garnizonu w Osnabruck: „Przyszła niewielka paczka od księdza z 20 dobrymi papierosami i ładnym małym wydaniem Nowego Testamentu”. Cztery miesiące później otrzymał kolejną przesyłkę, już nie tak satysfakcjonującą: „Dostałem od księdza broszurę i pięć papierosów. Broszura znakomicie nadaje się do zawijania mydła. Wysyłam wam trzy kostki porządnego wojskowego mydła”.

Kanclerz Niemiec i przywódca partii nazistowskiej Adolf Hitler wita Ludwiga Müllera, protestanckiego arcybiskupa Norymbergi, na Kongresie Partii Nazistowskiej, który odbył się w Norymberdze we wrześniu 1934 roku. Nazistowskie zdjęcie propagandowe

Kapelani dawali wyraz donioślejszej wizji własnej przydatności. 11 września 1940 roku pewien protestancki kapelan z 1. Dywizji Piechoty we Francji przedstawił dwunastostronicowy raport opisujący jego działalność od maja poprzedniego roku. Miał zaskakująco mało do powiedzenia na temat inwazji na Polskę, której był świadkiem, za to trzon narracji stanowiło wkroczenie jego jednostki do Belgii: „Z chwilą rozpoczęcia ofensywy na Zachodzie rozmieszczenie dywizji jako grupy rezerwowej armii utrudniło opiekę duszpasterską” – odnotował. Długie marsze nie pozostawiały czasu na nabożeństwa religijne, odwiedzał więc szpitale i punkty opatrunkowe, spotykając się z żołnierzami indywidualnie. 

Nabożeństwa w cieniu bitwy

Kapelan szczycił się zapotrzebowaniem na swoją posługę. W dniach 22 i 23 maja znalazł się na polu nocnej bitwy na południe od Mons. W trakcie trwających walk odprawił krótkie nabożeństwo żałobne za pułkownika hrabiego zu Dohna ze sztabu 1. Dywizji. Pobłogosławił jego ciało, które kilku towarzyszy pomogło mu przenieść z ulicy do wnętrza budynku.

Nazajutrz, podczas ataku 43. Pułku Piechoty pod Blaregnies, pełnił posługę dla rannych na ulicy Mons-Bavai, a na prośbę śmiertelnie rannego niemieckiego żołnierza udzielił mu komunii świętej. Po zakończeniu bitwy pochował czterech ludzi i zorganizował im pogrzeby, do raportu dołączył zdjęcia ich mogił. Tymczasem załatwił też wzniesienie „godnej” pamiątki na grobie hrabiego zu Dohna. 

Msza polowa
Msza polowa, Bundesarchiv

Pomimo jego znajomości z innymi oficerami raport nie pozostawiał wątpliwości, że kapelan musi zadbać sam o siebie. Dwudziestego piątego maja wraz ze swym katolickim odpowiednikiem natknął się na żołnierzy 43. Pułku Piechoty (Kompania 9), walczących pod Bouchain. Na szczęście mieli przy sobie opakowania z ciastkami i mogli je porozdawać żołnierzom, którzy od doby nic nie jedli.

Szukali punktu pomocy medycznej, ale nie potrafili go znaleźć, krążyli więc tak przez dwie godziny pod nieprzyjacielskim ogniem. W końcu udali się do głównego punktu opatrunkowego St. Aubert, gdzie pracowano co sił: „W ciągu ledwie trzech godzin przyjęto 76 rannych” – donosił kapelan. Prezentował własną użyteczność: „Wielu spośród nich zdołałem pomoc modlitwą i słowami pokrzepienia. Na prośbę kilku rannych napisałem z pozdrowieniami i wieściami do ich bliskich w domu”. 

Moralne wątpliwości żołnierzy Wehrmachtu

Pod koniec maja, w trakcie wizyt w licznych szpitalach wojskowych, kapelan rozmawiał z wieloma żołnierzami rannymi podczas ciężkich walk w Trith, Bouchain i Wavrechain. Przekonał się, iż zmagają się oni z trudnymi pytaniami egzystencjalnymi, takimi jak: „Czy moje życie jako inwalidy ma jeszcze sens?”.

Kwestia musiała się wydawać paląca w chwili, gdy w Niemczech zamordowano już tysiące niepełnosprawnych dzieci i dorosłych pod niewiele mówiącym hasłem „Programu eutanazji”. W następne lato biskup von Galen wygłosił słynne kazanie potępiające zabijanie niepełnosprawnych osób jako morderstwo i wprost poruszył temat możliwości uśmiercania rannych żołnierzy jako „życia nieprzydatnego”. 

Z innych obaw, o których według swojego raportu słuchał kapelan, wynikało też, że żołnierze Wehrmachtu są świadomi brutalności, w której uczestniczą, i pozostają zdolni do refleksji moralnej. Pytali na przykład: „Czyż wojna nie jest całkowicie sprzeczna ze służeniem Bogu i z wolą Bożą?” albo: „Jak Bóg może pozwalać na taki przelew krwi?”. 

W kontekście masakr czarnych żołnierzy francuskich, których Niemcy już zdążyli się dopuścić, szczególnie poruszająco brzmi pytanie zadawane przez niektórych: „Czy wojna nie zrobiła ze mnie mordercy?”. Kapelan nie podał swoich odpowiedzi, napisał tylko, że żołnierze byli wdzięczni za każde dobre słowo. Znów zatem akcentował swoją użyteczność: ludzie, którzy przyjmowali pomoc duchową, byli lepiej przygotowani do znoszenia bólu swoich ran – zauważył.

Pogrzeby, morale i kazania po zwycięstwie

Coraz większą część obowiązków stanowiło zajmowanie się zmarłymi. W okolicach Bouchain – pisał kapelan – prące naprzód wojsko nie nadążało z należytym grzebaniem poległych: „Ciała leżały na ziemi, w potrzebie i porzucone, na bagnistym terenie”.

Na rozkaz dowódcy dywizji kapelani katolicki i protestancki zlokalizowali te bagna w Wavrechain i dopilnowali godnego pochowku dziewięciu ludzi. Przy świeżo położonych kamieniach nagrobnych protestancki kapelan poprowadził krótkie nabożeństwo i pobłogosławił mogiły. Podczas ofensywy na Zachodzie pastor pomagał w realizacji obowiązków oficera pogrzebowego (Graberoffizier), podobnie jak w Polsce. 

Wobec sukcesów Wehrmachtu we Francji nastrój raportu uległ zmianie. Kapelan opisał trzy wielkie nabożeństwa, którym przewodniczył, o tematyce „wdzięczności za wspaniałe zwycięstwa, upamiętnienia poległych żołnierzy oraz spoglądania w przód, ku przyszłym zadaniom”. Opisał okres od piątego czerwca do drugiego lipca jako nową ofensywę, która doprowadziła dywizję od Douai do Loudun.

Czapka z daszkiem liliowa podszewka, sztylet SA, medal Frontu Eismeera, krzyż, śpiewnik luterański, kalendarz kościelny niemieckiego kapelana wojskowego Wehrmachtu z czasów II wojny światowej

I znów szybkie posuwanie się naprzód nie pozostawiało czasu na nabożeństwa, a jedynie na indywidualne spotkania. Jego relacja z tych rozmów nie jest już tak optymistyczna jak z wcześniejszych, choć starał się on dostrzegać pozytywne strony: „Te indywidualne rozmowy prawie zawsze ujawniały z jednej strony mnóstwo braku religijnego zrozumienia, uprzedzeń i herezji, z drugiej zaś autentyczną zdolność do zrozumienia ewangelii”.

Teraz, w okresie bez walk, kapelan stanął wobec nowych wyzwań. Wśród żołnierzy dostrzega poważne oznaki wyczerpania psychicznego. Dzięki Bogu – nie poddawał się – „ekscesy czysto seksualne” pozostają wyjątkiem, nie sprecyzował jednak, jakie formy przyjmują te częściej spotykane przypadki pożądliwości. Gdy osobiście stykał się z takimi sprawami, to , jak zanotował: „Starałem się poprzez napomnienia przywieść takiego osobnika do rozsądku”.

Przytoczył wyrzut Jezusa wobec jego uczniów z Ewangelii według św. Łukasza 9,55: „Nie wiecie, jakiego ducha jesteście”. Zdaniem kapelana niezależnie od popełnionego grzechu ludzie ci usprawiedliwiali się tym, że wszyscy to robią. W takich chwilach przyznawał: „Bolesne okazało się to, że duchowny czy (wraz z kapelanem katolickim) dwaj duchowni nie mieli dostatecznie skutecznego wpływu na ludzi w całej dywizji”. Za swój obowiązek uważał również to: walczyć o „polepszenie wewnętrznego mężnego charakteru niemieckich żołnierzy”. 

Kapelan zakończył nutą triumfu. W dniu rozejmu – pisał – „pod czystym, gwieździstym niebem południowej Francji, rozpoczynając od uroczystego Te Deum, przewodniczyłem wojskowemu nabożeństwu kościelnemu w Loudun dla sztabu dywizji i I jednostki łączności, w obecności dowódcy dywizji. Mówiłem na temat 1 Listu św. Piotra 5,6 i pokory!”.

Zważywszy na wybrany werset biblijny, kazanie to musiało najwyraźniej przypisywać Boże błogosławieństwo pewnej interpretacji wydarzeń we Francji jako rekompensatę za „upokorzenie” Niemiec w poprzedniej wojnie. W 1 Liście św. Piotra 5,6 czytamy bowiem: „Ukorzcie się więc pod mocną ręką Bożą, aby was wywyższył czasu swego”.

„Gott mit uns” – błogosławieństwo wojny

Podboje militarne Niemiec, poczynając od września 1939 roku, dosłownie, ale i w przenośni otworzyły nowe terytorium dla kapelanów Wehrmachtu. W ich raportach pobrzmiewają ekscytacja i duch przygody, gdy chwytają się tej szansy okazania lojalności i wykazania swej wartości. Mieli olbrzymie audytorium żołnierzy, a teraz dodatkowo rozglądali się za sposobami posługiwania chrześcijańskim społecznościom na podbitych i okupowanych terenach.

W tym natłoku historycznych wydarzeń na skalę światową – twierdzili – są potrzebni i doceniani. Niebywałe sukcesy „wojen błyskawicznych” Wehrmachtu dostarczały okazji do odkupienia win ich samych, kapelanatu i niemieckiego chrześcijaństwa po poprzedniej, przegranej wojnie.

Nie wszystko jednak było idealne. Jak zdaje się wynikać z listów Bolla, żołnierze, nawet ci blisko związani z Kościołem, często postrzegali kapelanów jako nikomu niepotrzebnych czy śmiesznych. Hitlerowskie władze nie przestawały podważać ich pozycji. Wojna rodziła trudności fizyczne, które nie pozostawiały kapelanom czasu na wykonywanie zadań, jakie chcieli wykonywać, nie wspominając już o zastanawianiu się nad tym, co robią.

Tymczasem blitzkrieg okazywał się brutalny dla wrogów Niemiec, dla żołnierzy i dla ludności cywilnej. Zwycięstwa w Polsce Niemcy zawdzięczały na przykład śmiercionośnym ostrzałom dróg pełnych ludzi uciekających z miast i miasteczek. Luftwaffe bombardując e Warszawę, Rotterdam i inne ośrodki miejskie zabijał o wiele osób, niszczył o domy i mienie. W 1940 roku niemieccy żołnierze wymordowali tysiące czarnych żołnierzy francuskich, pozabijali norweskich jeńców wojennych oraz ogromną liczbę ludności cywilnej w Jugosławii i Grecji podczas tak zwanych akcji odwetowych.

Krótko mówiąc, choć ten okres wojny – od inwazji na Polskę po dni bezpośrednio poprzedzające inwazję na terytorium sowieckie w czerwcu 1941 roku – bywa przesłaniany przez późniejszą „wojnę wyniszczającą”, to przecież wtedy też dochodziło do wielu potworności. Kapelani Wehrmachtu nalegali na to, aby pozostawać blisko żołnierzy, ta bliskość miała zasadnicze znaczenie dla ich wiarygodności. Skoro jednak byli jak jeden mąż z ludźmi, dla których pełnili posługę, to znaczy, że musieli widzieć i słyszeć to, co ludzie ci robili, i wiedzieć o tym. Jeśli zaś nie wiedzieli, to znaczy, że byli naprawdę oderwani od rzeczywistości. 

Rozdział ten pokazuje, że obydwie te tezy są prawdziwe. W przypadku kapelanów proces dowiadywania się o niemieckiej brutalności, czy to naocznie, czy od świadków, zachodził jednocześnie z wypieraniem jej ze świadomości i budowaniem narracji o sprawiedliwości Wehrmachtu i ich samych.

Narracja ta ukształtowała się w kluczowym okresie, a doświadczenie blitzkriegu dostarczyło jej głównych elementów: niezłomni kapelani, sprawdziany wytrzymałości fizycznej, triumfalne ofensywy, żołnierze nieustraszeni i zaprawieni w boju, lecz zarazem w dotkliwej potrzebie opieki duszpasterskiej. Antykomunistyczna wersja wydarzeń, tak wszechobecna na dalszym etapie wojny, nie funkcjonowała w latach 1939–1940, gdy po podpisaniu paktu Ribbentrop–Mołotow i wspólnej inwazji na Polskę hitlerowskie Niemcy i stalinowski Związek Radziecki stali się sojusznikami.

Lecz znajome slogany i geopolityczne obawy nadal oferowały pewne możliwości – kapelani, podobnie jak inne głosy rozbrzmiewające w przestrzeni publicznej, ukazywali atak na Polskę w kategoriach posunięcia obronnego w celu ochrony niemieckiej mniejszości, Francję z kolei przedstawiali jako świecką, wrogą i zdeprawowaną. Co się tyczy Danii, Norwegii, Holandii i Belgii – państw neutralnych w chwili niemieckiej inwazji – kapelani znaleźli usprawiedliwienie w wojnie jako takiej.

Wojna okazywała się tak pochłaniająca i rozpraszająca, nie tylko pod względem fizycznym, ale i duchowym oraz moralnym. Tak wiele spraw wymagało uwagi kapelanów – ranni, których trzeba było odwiedzać, sakramenty, których trzeba było udzielać, kazania, które trzeba było wygłaszać, listy do napisania, przepisy do przestrzegania, groby do odnotowania. Któż miał czas i głowę, aby się zastanawiać, co to wszystko oznacza? 

Raporty duszpasterzy wojskowych

Oś tego rozdziału tworzą raporty pisane przez kapelanów, aczkolwiek stanowią one szczególne wyznanie, jeśli chodzi o pierwszy rok wojny. Wymóg okresowego raportowania wojskowej hierarchii dowodzenia stał się formalnie obowiązujący dopiero w kwietniu 1940 roku. Wcześniej niektórzy kapelani słali raporty do swoich lokalnych biskupów bądź do biskupa polowego (Rarkowskiego lub Dohrmanna). Niektórzy być może wcale nie sporządzali pisemnych sprawozdań.

Dostępne mi raporty kapelanów z kampanii wrześniowej napisano już po fakcie, czasem nawet ponad rok później. Ponieważ wymóg raportowania stanowił novum, podobnie jak sama wojna, kapelani rozmaicie podchodzili do tego, jak i co pisać. Bywały raporty obszerne i szczegółowe, bywały też pisane w telegraficznym skrócie.

Niektórzy ściśle przestrzegali podanych wytycznych, inni je ignorowali. Jeszcze inni szli na skróty i kopiowali poprzednie raporty, zmieniając w nich tylko konkretne szczegóły. Dopiero po utworzeniu biura opieki duszpasterskiej, zwanego Grupą S (Gruppe S), przy Naczelnym Dowództwie Wojsk Lądowych (OKH) w ciągu kilku miesięcy środkowej części roku 1940 zwyczaje bardziej się unormowały. 

Stosowne regulacje z OKH stawiały wymóg, aby dzienniki wojenne (Kriegstagebücher) i raporty o działalności (Tätigkeitsberichte) stanowiły zapis działalności biur, agencji i jednostek wojskowych w czasie wojny oraz w szczególnych sytuacjach w okresach pokoju. Miały one służyć „zbieraniu doświadczeń w celu edukacji i ukierunkowania; być podstawowymi dokumentami do historiografii, wymagającymi zatem starannego przygotowania i przechowywania”.

Kapelani podlegali tym samym wymogom raportowania co lekarze wojskowi i weterynarze. W odróżnieniu od dzienników wojennych raporty o działalności miały przedstawiać całościowy obraz ich aktywności, rezultatów i podejmowanych kroków. Kwestię formy prezentacji pozostawiono otwartą. 

Kapelani uczyli się z praktyki, a ich raporty, przekazywane w gorę wojskowej hierarchii dowodzenia, są odzwierciedleniem tej nauki. Co nagradzano, co narażało na dezaprobatę, a nawet naganę? Kapelani pojmowali swoje raporty o działalności jako wkład w archiwa historyczne i dokumenty kreujące ich wizerunek jako pojedynczych osób, Kościoła i wyznania oraz kapelanatu jako instytucji. 

Kampania wrześniowa: trzymanie języka za zębami 

Niemieckie relacje z ataku na Polskę we wrześniu 1939 roku, zarówno pochodzące z tego okresu, jak i późniejsze, podkreślają błyskawiczne posuwanie się wojsk i wyższość technologiczną sił niemieckich, co oddaje określenie „blitzkrieg”. Trzeba zajrzeć do źródeł polskich, by wiedzieć, co taki styl prowadzenia wojny oznaczał dla ludzi po drugiej stronie. Polski Żyd Herman Kruk, pedagog i działacz Bundu w Warszawie, zanotował swoje wrażenia we wpisie w dzienniku z 7 września 1939 roku: 

Ludzie, którzy uciekli z Warszawy, opowiadają straszne rzeczy. Pola wokół stolicy zalane tłumami ludzi, tysiące pieszych Żydów i chrześcijan, mężczyzn i kobiet, starych i młodych morze limuzyn, samochody wojskowe. Około dziewiątej rano mieliśmy pierwszy nalot, trwał przez cały dzień bez przerwy. Był to dzień skrajnie ciężki. Dziesiątki razy uciekaliśmy z wozów, by ukryć się przed bombowcami. W lesie miały miejsce potworne sceny. Ludzie szukają swoich bliskich, którzy zgubili się w ciemności nocy. Kobiety i dzieci dygoczą. Mężczyźni, zmęczeni uciekaniem, zrzucili buty i chodzą boso. Konie przestraszone bombardowaniem, uciekają razem z wozami, zostawiają pasażerów w lesie. Każdy trzęsie się ze strachu.

Atak wywołał panikę i przerażenie z powodu rozdzielenia z najbliższymi, zmienił tę drogę w coś, co Kruk nazwał „strasznym piekłem: 

Gdy tylko słyszymy wybuchy, ludzie tulą się do siebie. Nie są w stanie leżeć bez ruchu ani biec przed siebie bez celu. Gonią jeden za drugim. Nieraz tracą zmysły i uciekają od tłumu, sądząc, że to ich ocali. Ludzie biegną za nimi i sprowadzają ich z powrotem. Wszystkim błyszczą oczy. Ziemia się trzęsie, lasy się wznoszą, terkotanie karabinów maszynowych wytrąca z równowagi, a strach narasta. 

W niemieckich relacjach z tej wojny podkreślano siłę nowoczesnego oręża, szkalowano Polaków jako skazanych na niebyt prostackich osobników, którzy nacierają na nazistowskie czołgi konnicą i pozwalają na to, aby niszczono ich samoloty stojące na ziemi. W rzeczywistości polskie siły powietrzne zmusiły Luftwaffe do zapłacenia wysokiej ceny, sam Wehrmacht zaś wykorzystywał konie, i to nie tylko w kampanii wrześniowej, ale w trakcie całej wojny.

Liczba ofiar niemieckich, choć niższa niż polskich, była również niemała. Żaden jednak spośród tych faktów nie doczekał się wzmianki w pozostawionych przez kapelanów relacjach, do których dotarłam. Nie zająknęli się też o pakcie Ribbentrop– Mołotow ani o inwazji Związku Radzieckiego na Polskę od wschodu. 

Nie wspomnieli o masowych mordach, jakich dopuszczali się Niemcy w zakładach psychiatrycznych i szpitalach w Polsce, ani o brutalnych akcjach przeciwko polskim Żydom i chrześcijanom, udokumentowanych przez pułkownika Johannesa Blaskowitza w jego nocie do Hitlera. Kapelani tymczasem jeśli w ogóle napomykali cokolwiek o kampanii w Polsce, to niezmiennie wysławiali triumf niemieckiego oręża i ubolewali nad bestialstwami rzekomo popełnianymi przez Polaków przeciwko mniejszości niemieckiej. 

Podczas kampanii wrześniowej kapelani przeważnie milczeli. Ci spośród nich, którzy byli katolikami, musieli przeżyć szok na widok przemocy wobec polskich księży katolickich. Nie natknęłam się jednak dotąd na żadną wzmiankę na ten temat, nie znalazłam też zresztą żadnych relacji kapelanów katolickich na temat kampanii w Polsce, jeśli nie liczyć przelotnych uwag. Co mogli powiedzieć w obliczu fali antykatolickiej zaciekłości towarzyszącej niemieckiej inwazji?

Weźmy Helmutha Koschorke, płodnego autora, który w formie opowiadań opublikował swoje przeżycia jako funkcjonariusza policji. Osią jego opowieści o wrześniu 1939 roku są nienawistni polscy księża katoliccy, których opisuje jako miękkich, dobrze odżywionych, kłamliwych obłudników, którzy przebierają palcami po swoich różańcach i ściskają w dłoniach modlitewniki, a jednocześnie w zakamarkach kościoła w Bydgoszczy (Brombergu) ukrywają krwiożercze polskie „bestie.

Kapelani protestanccy mogli odczuwać wyższość, a defensywne nastawienie katolickich pogłębiło się, przepisy wymagały jednak współpracy ponad podziałami wyznaniowymi. Wszyscy kapelani bagatelizowali liczbę niemieckich ofiar. Kapelan, który szczegółowo napisał o konkretnym niemieckim żołnierzu poległym podczas agresji na Polskę, przytoczył słowa bólu i triumfu wypowiedziane przez matkę zmarłego.

Protestancki kapelan Bernhard Bauerle podzielił się z czytelnikami listem otrzymanym w lutym 1940 roku od kobiety z Berlina-Dahlem: „Dziękuję z całego serca – pisała. – Jestem matką tego młodego żołnierza, który oddał życie za swój honor. […] Wierzę, że gdy Chrystus powiedział do dobrego łotra na krzyżu: ≪Jeszcze dziś będziesz ze mną w raju≫, to powiedział to również do tego żołnierza, który w głębi duszy walczył za czystość i za Boga. 

Bóg pojawia się znowu w związku z mottem na klamrze pasa Wehrmachtu: „Gott mit uns”. Pod koniec września 1939 roku Heinrich Boll napisał do rodziny z osobliwą prośbą, z której przebija odraza do narodowosocjalistycznego chrześcijaństwa okresu wojny: 

Jest gdzieś w domu czarny pas Oddziałów Szturmowych. Zobaczcie, czy dacie radę go znaleźć (z tego, co wiem, jest w środkowej szufladzie kredensu w kuchni), i przyślijcie mi go w poniedziałek, ponieważ jest możliwe, z prawdopodobieństwem 3%, że być może mógłbym przyjechać w niedzielę. Po pierwsze, trzeba kupić jakąś niedrogą, typową dla Rzeszy klamrę do pasa wojskowego z przepisowym napisem „Gott mit uns”.

Wówczas odpowiednio przerobię ten pas i będę w stanie wyjść z domu, aby zaznać kontaktu z ludnością cywilną. Na dłuższą metę to potwornie przytłaczające, dzień po dniu, godzina po godzinie widzieć ludzi w mundurach, lecz na ten temat jest urocza francuska piosenka ludowa, która zaczyna się od słów: „Macie rację, sierżancie.

Posępny to humor – absurdalne wyrażenia, puszczanie oka – skórzany pas trzymany w kuchennej szufladzie łączy przemoc w sferze publicznej z przemocą domową. Jednak odraza do sankcjonowanego urzędowo szowinizmu przebija się zza niego głośno i wyraźnie. 

Przemoc wobec Żydów i milczenie Kościoła

W pismach autorstwa kapelanów nie wspomina się ani razu o powszechnych atakach Niemców na polskich Żydów – o egzekucjach niektórych żydowskich jeńców wojennych, o porywaniu zakładników, gwałtach, łupiestwach, goleniu bród i innych upokorzeniach – nie odnoszą się oni również do powszechnego palenia synagog.

Źródła żydowskie i polskie pokazują, że akty tego rodzaju miały charakter publiczny i wręcz pokazowy, jak zniszczenie Wielkiej Synagogi w Przemyślu, ważnym mieście garnizonowym. Pewien zamieszkały tam żydowski ocalony, którego znamy jedynie z nazwiska (Tuchman), w wywiadzie w Jad Waszem opisał swoje wrażenia jesienią 1939 roku: 

Tuchman uciekł przed pierwszym niemieckim bombardowaniem Przemyśla (8 września 1939), razem ze szwagrem. Bombardowali wtedy domy i inne budynki w mieście. [] Zaczęło się Judenjagd [polowanie na Żydów], czemu przewodzili Totenkopf [SS]. Tuchman otrzymał wezwanie do pracy i nieomal dał się nabrać, jednak postanowił uciekać. Tamtego dnia wywieziono około 500 Żydów. Tamtego dnia aresztowano też dwóch rabinów: rabina Herszla Glazera i rabina Zaidele Safrina. Schwytano też niejakiego Kupfera, znanego miejscowego kupca. Później zaczęło się wielkie plądrowanie żydowskich sklepów i zakładów. 

Zniszczona przez Niemców Stara Synagoga w Przemyślu, źródło: Męczeństwo, walka, zagłada Żydów w Polsce 1939–1945, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1960, fot. nr 333

Ustalona w pakcie Ribbentrop–Mołotow granica między strefą niemiecką a radziecką przebiegała właśnie przez Przemyśl. Wobec tego 18 września Niemcy zaczęli się szykować do opuszczenia centrum miasta:

 Ale przedtem spalili jeszcze Główną Synagogę, co to stała w Przemyślu już 500 lat. Spalili też żydowską świątynię. Dwie synagogi ocalały, bo ludzie poprosili o to polskich sąsiadów. Polacy wyświadczyli tę przysługę, ale narzekali, że narażają przez to własne domy. Sklep, do którego przeniósł się Tuchman, też obrabowano. 

Nasilające się kroki przeciwko Żydom wywołały falę rabunków w żydowskich domach i firmach. Tuchman wspominał: „Wszystko, czego zażądał agresywny narodowy socjalista, jak pieniądze, biżuteria, złoto i inne cenne przedmioty, jak radia, trzeba było niezwłocznie oddać, pod groźbą natychmiastowej egzekucji czy kary. Jozef (Yosef) Kneppel, inny przemyski Żyd, także zdołał uciec przed niemiecką inwazją i nalotami, on akurat w stronę rumuńskiej granicy. 

Po drodze słyszał przez radio, że z tego kierunku nadchodzą Sowieci, ostatecznie więc powrócił do Przemyśla. Na miejscu przekonał się, że „Niemców już nie było. Tak zwana Stara Synagoga i Świątynia leżały w gruzach. Synagogę Scheinbecka przerobiono na stajnię, a całą dzielnicę żydowską na ulicy Kazimierza Wielkiego – jednej z głównych ulic miasta – i w jej okolicach kompletnie zniszczono. 

Wojna jako awans dla kapelanów

Kapelani zaś cieszyli się, że wojna poprawiła ich status, jak i status Kościoła jako takiego. Patrząc z perspektywy czasu na ten rok w okupowanej Polsce, protestancki kapelan Schmidt z 75. Dywizji Piechoty podkreślał, że wielu żołnierzy odwiedzało jego biuro. Lecz wyzwań wciąż nie brakowało.

Na początku 1941 roku nadkapelan wojskowy Mayer-Ullmann wraz ze swoim katolickim odpowiednikiem Kostorzem spotkali się z kapelanami w południowo-wschodniej Polsce i z personelem szczebla dywizji 17 AOK (Armee-Oberkommando – Naczelnego Dowodztwa Armii) w celu przedyskutowania opieki duszpasterskiej dla wojska. Głównym tematem rozmów były prośby kapelanów o urlopy, dostęp do paliwa i budżety: „Szczególnie podkreślano potrzebę absolutnej oszczędności.” 


Tekst jest fragmentem książki Doris L. Bergen Między Bogiem a Hitlerem. Kapelani wojskowi w służbie nazizmu, z rozdziału trzeciego „Gott mit uns”, str. 133-144, i powstał we współpracy z Wydawnictwem bo.wiem. Śródtytuły zostały dodane przez redakcję.

Fot. główna: kanclerz Niemiec i przywódca partii nazistowskiej Adolf Hitler wita Ludwika Müllera, protestanckiego arcybiskupa Norymbergi, przed gotyckim kościołem Najświętszej Marii Panny na Kongresie Partii Nazistowskiej, który odbył się w Norymberdze we wrześniu 1934 roku. Nazistowskie zdjęcie propagandowe, źródło: NAC

Comments are closed.