Peter Heather, Chrześcijaństwo. Triumf religii
Kościół chrześcijański od wieków budzi wiele emocji. Choć jego celem jest zaprowadzenie Królestwa Niebieskiego na Ziemi, ma na swym koncie również wiele zbrodni, fałszerstw, kłamstw… Peter Heather w swej nowej książce Chrześcijaństwo. Triumf religii daje nam możliwość zapoznania się z powolną ewolucją chrześcijaństwa, które z mało znaczącej sekty powoli reformując swoje nauczanie, zaczęła stanowić dominującą siłę polityczną nie tylko w Europie, jednocząc pod swym berłem tak odmienne ludy jak Germanie, Słowianie, ludy romańskie, Bułgarzy…
Przyznam, że czytając pierwszą książkę tego Autora byłem zachwycony. Mimo to nadal nie potrafię się nadziwić jak cudownie opowiada kolejne fragmenty historii. W tym przypadku mamy możliwość zapoznania się z dziejami religii chrześcijańskiej. Choć wydawało mi się, że wiem o tym temacie naprawdę sporo, Heather śmiało zawstydził moją próżność.
W świetny sposób naprowadza nas na nową interpretację, zdawałoby się, tak pewnych faktów. Co rusz rozprawia się z narosłymi mitami. Sugeruje nowe kierunki badań i analiz dostępnych źródeł. Sposób w jaki kreśli nam swoje analizy, niejednokrotnie przyprawiają o zawrót głowy. Aż dziw bierze, że te wszystkie przytoczone przez niego fakty, były mylnie interpretowane przez światowych badaczy. Rzadko coś takie piszę – ale zakochałem się w tej książce.
Peter Heather świetnie analizuje dostępne nam źródła. W cudowny sposób przeprowadza nas po mankamentach wcześniejszych interpretacji źródeł historycznych. Ukazuje ich błędy, niedociągnięcia lub myślenie życzeniowe. W wielu kwestiach przekonał mnie do swych hipotez.
Ale chyba najbardziej spodobała mi się argumentacja tego, w jaki sposób ukazał „stopniowe” przechodzenie Konstantyna Wielkiego na wiarę chrześcijańską. Jak się okazuje, nie była to powolna ewolucja, ale zabieg polityczny, bowiem młody cezar od samego początku był wyznawcą Chrystusa. Jeśli chcecie się dowiedzieć czegoś więcej, musicie sięgnąć po tę książkę.
Nicea – początek chwały
Na samym początku serwuje nam chrześcijaństwo sprzed soboru nicejskiego, które było rygorystyczną sektą, wymagającą, wręcz fanatyczną. Z pewnością, choć czuję się osobą wierzącą, nie byłbym w stanie sprostać takim rygorom… W momencie, gdy chrześcijaństwo zaczęło się scalać, ruch nabrał rozmachu. Zaczęli do niego wstępować nie tylko ludzie zamożni, ale i intelektualiści, co w końcu doprowadziło do względnej romanizacji chrześcijaństwa, które zdominowało rzymskie miasta.
Heather ukazuje nam ogromną doniosłość soboru w Nicei. To, co tam ustalono, stało się początkiem sukcesu chrześcijaństwa, które z lokalnej, dosyć podzielonej sekty, przekształciła się w religię aspirującą do rządów nad duszami całego świata.
Decyzja soboru w Nicei nie tylko zredukowała oszałamiającą różnorodność praktyk, jakie wykształciły się w odizolowanych, rozproszonych wczesnochrześcijańskich gminach. Nakreśliła ona też wyraźną granicę między czwartowiecznym chrześcijaństwem a jego żydowskimi korzeniami, które ewidentnie miały w jego wczesnej ewolucji głębsze i bardziej długotrwałe znaczenie, niż zgromadzeni przywódcy Kościoła byliby skłonni przyznać latem 325 roku (s. 72-72).
Nicea uruchomiła proces, który całkowicie przekształcił ów starszy krajobraz zdecentralizowanej, współdzielonej władzy chrześcijańskiej, podtrzymujący tak silne tradycje lokalnej autonomii. Już sam akt zwołania soboru zrewolucjonizował podejmowanie decyzji na najwyższym szczeblu. Choć w III wieku części Kościoła, jak pokazuje Historia kościelna Euzebiusza i listy Cypriana z Kartaginy, organizowały dość regularne zjazdy, były to wyłącznie synody regionalne. Nigdy wcześniej nikt nie próbował zebrać razem przedstawicieli całego chrześcijańskiego świata. Skala i ambicja Nicei były całkowicie bezprecedensowe i wyznaczyły nowy standard na przyszłość (s. 75).
Takich ciekawych wniosków znajdziecie naprawdę sporo. Przyznam, że nigdy nie zastanawiałem się nad doniosłością tego soboru. Dlatego jestem pod ogromnym wrażeniem wszystkiego tego, co wyłuskał nam Autor.
Kościół po upadku cesarstwa
Gdy Konstantyn ustanowił chrześcijaństwo religią oficjalnie „legalną”, a jego następcy dołożyli starań, aby religię tę uczynić wyznaniem panującym w państwie. Mogło wydawać się, że chrześcijaństwo przejmie większą część władzy, znaczenia i bogactwa w cesarstwie. Gdy jednak Rzym upadł politycznie, Kościół przeżył szok. O ile jego pozycja na Wschodzie zdawała się być ugruntowana, o tyle Kościół na Zachodzie, szybko uległ barbaryzacji lub zaczął wręcz zanikać. Co więcej, nawet w samej Italii jego pozycja została zachwiana.
Ostrogoci wprawdzie byli arianami, niemniej król Teodoryk Wielki liczył się z opozycją katolicką, na czele której stali papieże rzymscy. Usiłował więc nie ingerować w spory religijne, wykazując przy tym tolerancję wobec katolickich poddanych. Taką postawę wspomagał brak zainteresowania dworu konstantynopolitańskiego w sprawy religijne na Półwyspie, gdyż sami cesarze zajęci byli takimi sporami w swoim państwie, popierając monofizytów (pogląd uznający bosko-ludzką naturę Chrystusa). Jednak gdy do Italii wkroczyli kolejni barbarzyńcy, pozycja Kościoła ponownie uległa zachwianiu.
Po wojnach gocko-bizantyjskich, do Italii wkroczyli germańscy Longobardowie. Stali oni zdecydowanie niżej pod każdym względem niż dobrze znani nam Goci. Byli ekspansywni, mocno ksenofobiczni i byli wyznawcami arianizmu.
W swych podbojach Longobardowie nie zdołali jednak podporządkować sobie całego Półwyspu. Ich władzy poddały się tylko północna część kraju (przyszła Lombardia) oraz Toskania. Okręg Rawenny i Rzymu pozostały we władzy Bizancjum jako egzarchat raweński. Z czasem okręg rzymski przekształcił się w państwo kościelne. Apulia, Kalabria i Sycylia pozostawały pod nominalnym zarządem cesarstwa.
Około 600 roku ariańscy Longobardowie przyjęli wiarę obrządku rzymskiego, co nie przeszkodziło im w walce z papieżami. Ci, nie mogąc własnymi siłami podołać naporowi władców longobardzkich, wezwali na pomoc Franków. Ich władca Pepin, zdołał pokonać Longobardów, a w zamian za uznanie jego praw do korony frankijskiej, podarował papieżowi patrimonium Piotrowe, które stało się zalążkiem państwa kościelnego.
Pomimo osłabienia królowie longobardzcy nie zamierzali poprzestać – w ich ambitnych planach widzieli siebie jako władców całej zjednoczonej Italii. Nic przeto dziwnego, że o walki pomiędzy papiestwem i wspierającymi go Frankami, a Longobardami nie ustawały. Co więcej, w walkach tych uczestniczyli również Bizantyjczycy, zarządzający południowymi skrawkami Półwyspu. Państwo Kościelne, mimo, że formalnie zależne było od woli władców frankijskich, a później saskich, nadal wzmacniało swą pozycję. I to pomimo pojawiających się w jego łonie kryzysów, z tak zwanym okresem pornokracji na czele.
Kościół stojąc nad przepaścią moralnego upadku, zdołał po raz kolejny się zreformować, umocnić gospodarczo, jak i politycznie, stając się jedną z głównych sił w Europie. Już wkrótce Kościół chrześcijański miał przystąpić do ekspansji na wcześniej niespotykaną skalę. Sposób w jaki pisze o tym Heather jest świetny. Gdyby tak wszyscy pisali o dziejach, musiałbym wykupić wszystkie książki świata.
Wojny chrześcijan z muzułmanami
Wczesne średniowiecze było okresem dość bliskich stosunków między państwami chrześcijańskiej Europy, a państwami kalifów, emirów i sułtanów muzułmańskich. Fakt, że prowadzono między sobą wojny, choć mniej liczne niż to powszechnie wydaje się nam obecnie, główną formę spotkań „międzykulturowych” stanowił handel i wymiana kulturalna, poprzez szeroko pojętą naukę. Muzułmanie wszak ofiarowali Europie m.in. dzieła starożytnych Greków i Rzymian, które Zachód dawno zapomniał, oraz zdobycze średniowiecznej nauki.
Choć we współczesnym świecie wydaje się nam, iż konflikt między islamem a chrześcijaństwem trwa odwiecznie, początkowo starcia między tymi cywilizacjami nie posiadały charakteru religijnego. Wszystko zmieniło się w X-XI wieku, gdy państwa islamskie weszły w fazę upadku, a biedny chrześcijański Zachód coraz chętniej i łapczywiej zaczął spoglądać ku bogatemu Wschodowi.
Seldżucy, którzy niedawno nawrócili się na islam, i podporządkowali sobie zdecydowaną większość Bliskiego Wschodu, stali się gorliwymi, wręcz fanatycznymi wyznawcami swej nowej wiary. Zaczęli spoglądać niechętnie na chrześcijańskich kupców i pielgrzymów, udających się do palestyńskich sanktuariów i miejsc świętych dla wyznawców Chrystusa.
Wkrótce zaczęli ograniczać prawa żydów i chrześcijan, na co usilnie uskarżali się zwłaszcza chrześcijanie, znajdujący się pod ich władzą. Oczywiście, jak można sądzić, wiele z opinii, które dotarły do Europy znacznie były przesadzone i ubarwione nadgorliwością. Niemniej wywoływały one oburzenie w świecie chrześcijańskim. Nie da się ukryć, że Seldżucy prześladowali chrześcijan we wszelaki sposób, zwłaszcza uprzykrzając im możność pielgrzymowania, niemniej nie czynili takich okropności jakie przypisywano im w średniowieczu i nie w tak wielkiej skali.
W czasie poprzednich pięciu wieków od upadku cesarstwa rzymskiego, w Europie utrwaliła się władza Kościoła, dążącego nie tylko do władzy duchowej, ale i politycznej. Wszechwładna działalność kościelna ugruntowała w społeczeństwie europejskim różne formy fanatyzmu religijnego. Mnisi głosili wśród rycerstwa idealny wzór bojownika chrześcijańskiego, walczącego z oddaniem za wiarę, nawet jeśli przyjdzie im poświęcić swe życie.
Kościół chcąc zwalczyć nieustanny „stan wojenny” wśród rycerstwa, narzucił Europie tzw. Pokój Boży (Treuga Dei), zabraniający walk między chrześcijanami w wyznaczonym okresie. Widząc jak wielka moc drzemie wśród stanu rycerskiego, kler chrześcijański starał się przekierować ich zapał i złość ku innej, bardziej chwalebnej sprawie – sprawie walki z „niewiernymi”.
Pierwszą świetną okazją był dramatyczny apel papieża Aleksandra II, który w 1063 roku prosił chrześcijańskich władców Europy o pomoc dla hiszpańskich rycerzy, niestrudzenie walczących z „nieprzejednanymi” Saracenami na Półwyspie Iberyjskim. W ten sposób Kościół usankcjonował instytucję „świętej wojny” z imię wiary chrześcijańskiej. Wkrótce pojęcie to rozpropagowano w całym świecie chrześcijańskim.
Nietrudno więc było namówić rycerstwo europejskie do walki z „niewiernymi” władającymi Ziemią Świętą. Specjalnie wyszkoleni wędrowni kaznodzieje, wzywali „pobożnych” chrześcijan do stawienia czoła Saracenom wschodu. Aby ich apel odniósł większy skutek, owi „święci ludzie” roznosili po Europie przesadzone wieści o niegodziwościach popełnianych przez Seldżuków wobec „synów i córek Kościoła”.
Nieomal w tym samym czasie władca bizantyjski Aleksy I, zwrócił się do papieża z prośbą o pomoc. Przez kilka wieków cesarstwo bizantyjskie stawiało czoła napadom muzułmańskich wojowników na ziemie europejskie (od strony południowej, zarówno lądowej i morskiej). Jednak w 1071 roku w bitwie pod Manzikertem Bizantyjczycy ponieśli tak dotkliwą porażkę, że utracili niemal wszystkie ziemie małoazjatyckie, a wyznawcy islamu coraz natarczywiej poczęli zaglądać w stronę Bałkan.
Wraz z utratą Azji Mniejszej na rzecz wyznawców islamu, cesarstwo traciło bogate ziemie i swą bazę ludnościową, która mogłaby zasilać szeregi bizantyjskiej armii. Nie widząc innego wyjścia, dumny bizantyjski władca postanowił poprosić Zachód o wsparcie wojskowe.
Taka sytuacja sprzyjała planom papiestwa. W końcu nadarzyła się okazja, by uzależnić Kościół wschodni od władzy papieża. Pamiętać należy, że blisko dwadzieścia lat temu Kościół prawosławny i katolicki zerwały ze sobą łączność, obrzucając się wzajemnie klątwami (schizma wschodnia w 1054 roku). Ponadto papiestwo liczyło na wyzwolenie Palestyny spod władzy islamu i uzależnienie nowo zdobytych ziem od władzy Stolicy Apostolskiej.
Aby osiągnąć te dwa ważne cele, papież zdecydował się zwolać krucjatę rycerstwa europejskiego. Ideał krucjat został podjęty w czasie, gdy w świecie chrześcijańskim trwał spór o prymat między papiestwem a cesarstwem rzymskich na Zachodzie, czyli cesarstwem niemieckim. Przywództwo nad tak potężnym ruchem, dawało papiestwu silny atut ideowy, umacniający znaczenie Rzymu.
Ponadto w 1070 roku kalifat fatymidzki (w Egipcie) utracił na rzecz Seldżuków Palestynę. Umocniwszy swą władzę, Seldżucy zaczęli prześladować chrześcijan, co stało się kolejnym „dobrym” powodem do wojny. Tak więc Zachód zaczął szykować się do konfrontacji.
Chrześcijaństwo. Triumf religii – szczegóły
Książka podzielona jest na trzy większe części – 1. Romanizacja chrześcijaństwa, 2. Upadek rzymskiego chrześcijaństwa i 3 – Odnowa imperium chrześcijan. Łącznie mamy czternaście interesujących i wciągających rozdziałów. Całość zawiera się na 815 stronach.
To książka skierowana nie tylko dla pasjonatów religii chrześcijańskiej, ale i tych, którym na sercu leżą dzieje starożytnego Rzymu i wczesnego średniowiecza. Napisana jest prostym, przystępnym językiem. Co więcej, świetna analiza Autora, pozbawiona specjalistycznej wymowy naukowej sprawia, że czyta się ją z zapartym tchem. Gorąco polecam.
Wydawnictwo Rebis
Ocena recenzenta: 6/6
Ryszard Hałas
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Rebis.