17 lipca 1949 roku, dokładnie 70 lat temu, w elbląskich zakładach, w hali o długości ponad dwustu metrów wybuchł pożar. Rozpoczął on represje niewinnie oskarżonych przez bezpiekę. Około tysiąc osób było prześladowanych przez ubeków, ponad dwieście poddano brutalnemu śledztwu, trzydzieści jeden posłuszne władzy sądy skazały na śmierć lub wieloletnie więzienie, a dwie straciły życie. Te wydarzenia zwane są Sprawą Elbląską. Do dziś nie wszyscy z pokrzywdzonych doczekali się sprawiedliwości, a winni za swoje bestialstwa nie zostali ukarani.
Sprawa elbląska ma swój początek 17 lipca 1949 roku, w niedzielę około dwie godziny po północy. Strażnik Józef Gorczyński zauważa metrowy płomień w narzędziowni hali nr A 20 Zakładów Mechanicznych im. Świerczewskiego w Elblągu.
O godzinie 2. 17 dowódca zmiany straży przemysłowej Stefan Czyż dzwoni po strażaków. Zawiadamia też Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego.
2.18 strażacy pod dowództwem kpr Stefana Gładczyńskiego wyjeżdżają do pożaru.
2.20 rozpoczyna się akcja gaszenia.
2.28 przybywa z pomocą drugie pogotowie elbląskiej straży.
Łunę nad zakładami widać było z każdego punktu miasta. Hala spłonęła. Dzięki strażakom, przybyłym także z innych miejscowości, ogień nie przedostał się na sąsiednie budynki. Walka z żywiołem trwała prawie sześć godzin, a dogaszenie skończyło się w południe.
W hali znajdowało się: pięć wirników, 15 tysięcy łopatek do pięciu turbin, urządzenia spiekalni rudy dla huty Szczecin, części żeliwne do wagonów na eksport do Związku Sowieckiego, windy kotwiczne i rufowe dla rudowęglowców, cylindry do serwomotorów, aparatura chemiczna, śruby napędowe do rudowęglowców, maszyna parowa do lodołamacza, części mechanizmów dźwigów portowych. Straty były więc ogromne.
Doktryna Stalina o wrogu i co z tego wynikło
Strażacy gasili pożar, gapie obserwowali, a elbląscy bezpieczniacy ze swoim szefem Wincentym Podłubnym dokonywali aresztowań pod nadzorem przełożonych nie tylko z Gdańska, ale i z centrali. Przybył, „słynny” nieco później, Józef Światło z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie.
Jeśli ktoś myśli, że ubecy złapali podpalaczy za rękę lub mieli jakiekolwiek podstawy do aresztowania, to się myli. Jeszcze przed wybuchem pożaru obowiązywała w kraju doktryna o wrogu, którego jeśli nie ma, należy go wymyślić, czyli w praktyce aresztować niewinnych. Przecież biedzie w kraju nie może być winna, wsłuchana w rozkazy Stalina władza, która nienawidziła: Akowców, oficerów sanacyjnych, inżynierów, byłych fabrykantów, narodowców, żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Zwała ich andersowcami i maczkowcami. Tak się złożyło, że to właśnie oni byli fachowcami w zakładzie.
UB oszczędziło dyrektora naczelnego Wiesława Jurewicza, „tylko” pozbawiono go stanowiska i mianowano szefem… spalonej hali. W celi znaleźli się: Fryderyk Staszko, dyrektor techniczny, syn fabrykanta, pięciu kierowników oraz sekretarka z hali nr A 20. To spore braki, bo prawie co drugie stanowisko kierownicze nie było obsadzone.
Ubecy aresztowali także Stanisława Wójcickiego, szefa straży przemysłowej. Był wcześniej podwładnym kpt. Antoniego Hedy, „Szarego”, któremu ubecy nie darowali uwolnienia ponad 300 osób z kieleckiego więzienia. Przesłuchiwał Wójcickiego sam Józef Światło. UB nie zapomniało o: Stefanie Czyżu, Stefanie Gładczyńskim i Józefie Gorczyńskim.
W niedzielę 17 lipca w celach znalazło się 75 osób, według danych ze sprawozdań UB. Zaś Józef Olejniczak, kontroler czasu pracy w zakładach, później aresztowany i skazany, twierdzi, że było ich prawie sto. Ich karty pracy oznaczono literą Ś, czyli śledztwo. Do 1 września 1949 roku cele zapełniało około 150 osób, później ponad dwieście. Ustaliłam 222 nazwiska z tzw. ksiąg zatrzymań.
Represjonowanych na wolności, rodzin i przyjaciół aresztowanych, szacuję na ponad tysiąc. Pozbawiano ich pracy i mieszkań. Dzieci przesłuchiwano jak dorosłych. To zaważyło na całym ich życiu. Tak było w przypadku Stanisława, młodszego brata Józefa Olejniczaka i młodszej siostry Henryka Zająca (o jego historii nieco później).
Zwrot w śledztwie
Ubecy aresztowali „winnych” na chybił trafił. 18 listopada 1949 roku to się zmieniło. Tego dnia, pod zarzutem szpiegostwa, został zatrzymany André Robineau, sekretarz konsulatu Francji w Szczecinie. Stało się to hasłem do działania dla Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Gdańsku oraz Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Od tego momentu aresztowania pod zarzutem podpalenia elbląskiej hali nie były przypadkowe.
Ubecy nie mieli wątpliwości, że siatka szpiegowska działała nie tylko w okolicach Szczecina, lecz także w województwach: gdańskim i bydgoskim. Jej szefem miał być według bezpieki René Bardet, wicekonsul Francji, najpierw w Szczecinie, a od lipca 1948 r. w Gdańsku. Jego podwładnymi, według filozofii śledztwa, byli nie tylko pracownicy francuskich konsulatów, ale i osoby, które tam bywały. Rozumowanie UB było proste. Skoro francuska siatka szpiegowska działała na terenie województwa gdańskiego, to pożar elbląskiej hali był jej dziełem. Bardet miał szczęście, że nie wpadł w ręce bezpieki, bo 18 lipca 1949 r., a więc dzień po pożarze wyjechał do Francji.
Cztery miesiące później (od 19 do 23 listopada) zaczęły się kłopoty trzynastu z aresztowanych osób, w tym pracowników Zakładów Mechanicznych im. Świerczewskiego: Jeana Bastarda i Józefa Lipińskiego.
Pierwszy to rodowity Francuz, ale obaj po polsku ledwo potrafili się porozumieć w podstawowych sprawach. Wśród zatrzymanych byli także Kazimierz Jakubowski i Tadeusz Słomiński z Kwidzyna.
„Sukcesy” bezpieki tak skomentował Wiktor Lebiediew, ambasador Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich w Warszawie w liście do Stalina 2 lutego 1950 roku: „W ciągu tych czterech miesięcy zrobiono wiele szumu wokół francuskich szpiegów. Zagroziło to nawet francusko-polskim stosunkom dyplomatycznym. A przecież siatka francuskich agentów, którą wykryto, była drugorzędna i w większości składała się z drobnych informatorów”.
Pięć kar śmierci, dwie osoby nie przeżyły
Ubecy brutalnie przesłuchiwali i głodzili ponad 200 osób. Cele były przepełnione. Wszystko po to, by zyskać „dowody” sabotażu i szpiegostwa. Większość wyszła na wolność po dwóch, trzech latach śledztwa. W zakładzie pracy czekało na nich zwolnienie. Przeciw tym, którzy mieli mniej szczęścia, prokuratorzy skierowali akty oskarżenia. Bezwolne sądy wydawały drakońskie wyroki. W procesie głównym: Jean Bastard, Andrzej Skrzesiński i Alojzy Janasiewicz – skazani na karę śmierci, Stefan Czyż na dożywocie, natomiast na wieloletnie więzienie: Bolesław Jagodziński, Edward Dawidowicz, Józef Olejniczak, Bolesław Bubulis i Adam Basista (zmarł trzy lata po wyjściu z więzienia).
W procesach odpryskowych skazano na karę śmierci: pułkownika Bolesława Nieczuja – Ostrowskiego, b. dowódcę 106 Dywizji Piechoty AK (w akcie oskarżenia zamieniono szpiegostwo i sabotaż na współpracę z Niemcami w czasie wojny) i Tadeusza Słomińskiego, przedwojennego pracownika „dwójki”, kontynuującego działalność podczas wojny. Kar śmierci nie wykonano, ale dwie osoby nie wyszły żywe z więzienia: kobieta popełniła samobójstwo, a Henryk Zając według UB również się zabił, jednak jego współtowarzysze niedoli mówią co innego, m.in. Józef Olejniczak, skazany w głównym procesie. Dokumentacja UB w pewnym sensie… potwierdza jego wersję. Nie przesłuchano nawet strażnika, który znalazł ciało Henryka Zająca. Wnioskuję to nie tylko z faktu, że nie znalazłam dokumentów w archiwum IPN, ale ze wspomnień Józefa Waszkiewicza, sędziego Najwyższego Sądu Wojskowego. Natomiast z pisma dyrektora gdańskiego więzienia do Urzędu Stanu Cywilnego wynika, że Henryk Zając zmarł w szpitalu więziennym. Tego typu informacje w podobnych sprawy były standardowym postępowaniem w zakładach karnych.
Dokumentacja dotycząca kobiety jest pełna, są zeznania świadków, zaświadczenia o leczeniu psychiatrycznym podczas pobytu w więzieniu i powrocie z lecznicy po trzech miesiącach do celi. Trudno się więc dziwić, że doszło do tragedii.
Prawie jak za Stalina
Kazimierza Jakubowskiego Wojskowy Sąd Rejonowy w Gdańsku skazał 13 lutego 1951 roku za szpiegostwo na rzecz Francji. „Dowody” wymuszono torturami, co nie przeszkodziło w uznaniu ich nie tylko przez stalinowski sąd, ale Naczelną Prokuraturę Wojskową w… 1997 roku. Prokurator argumentował, że skoro Gustaw Turoń, podwładny Jakubowskiego z „szajki szpiegowskiej” przekonał sąd w 1957 r., że był torturowany, to dlaczego on sam tego nie zrobił?
Dopiero w 1999 roku sprawiedliwości stało się zadość. Naczelny Sąd Wojskowy nie miał żadnych wątpliwości, że Kazimierz Jakubowski jest niewinny.
W tej samej sprawie był także skazany Tadeusz Słomiński. Walczył o wolną Polskę podczas niemieckiej i sowieckiej okupacji, ale nie miał szczęścia. Do końca swoich dni żył z piętnem szpiega. Nawet po jego śmierci, sądy dwóch instancji w 1994 r. nie chciały go uniewinnić. Co ciekawe, w uzasadnieniu sędzia przekonuje, że PRL, czyli Polska Rzeczpospolita Ludowa była krajem… suwerennym, więc ukaranie szpiega było sprawiedliwe.
Bezkarni kaci
Do najbardziej znienawidzonych śledczych, podanych przez skazanych w sprawie Bastarda i innych, podczas przesłuchań Czesławowi Sroce z Naczelnej Prokuratury Wojskowej w 1956 roku, należeli: Markus Kac, Teodor Romanowski, Tadeusz Gryz, Jan Oziemkowski, Stanisław Łyszkowski, Adam Humer, Jan Dyduch, Józef Różański. Nazwiska są zapisane w „Sprawozdaniu z badania grupy Bastarda”. W liście do Bieruta, Andrzej Skrzesiński, jeden ze skazanych w sprawie „Bastarda i innych”, wymienia wśród swoich katów także: Józefa Światło, Stefana Alaborskiego, Ludwika Jana Serkowskiego, Władysława Strzałkowskiego i Józefa Jurkowskiego. Z kolei Jean Bastard wymienia Romanowskiego, Różańskiego i Kaca.
Do tej listy należy dodać Mieczysława Widaja, przewodniczącego składu sędziowskiego, który tylko na podstawie wymuszonych zeznań wydał trzy kary śmierci: na Jeana Bastarda, Alojzego Janasiewicza i Andrzeja Skrzesińskiego. Na swoim koncie takich wyroków miał ponad 100.
Warto przypomnieć, że w 1957 roku Józef Różański został skazany na czternaście lat więzienia,jednak odsiedział tylko dziesięć. Inni nie zostali ukarani, a nawet dostawali nagrody i awanse. Jak wynika z rozkazu ministra Stanisława Radkiewicza nr 20/54 – za „Ofiarną pracę dla dobra narodu” Adam Humer dostał zegarek Tissot, Markus Kac wolał Cymę, Alaborski i Jurkowski – Doxę. Teodor Romanowski widać miał zegarek, bo wybrał kupon wełny.
Jednym z najbardziej znienawidzonych ubeków prowadzących śledztwo w Sprawie Elbląskiej był Adam Humer. W 1955 roku uniknął kary. i tu oddaję głos płk. Mikołajowi (Nikołajowi) Orechwie z Departamentu Kadr: „Płk Humer był długoletnim V-dyrektorem Departamentu Śledczego w b. MBP i na nim ciąży odpowiedzialność za wadliwe metody pracy oraz wszelkie braki tego odcinka. Jednak, jak ustaliła komisja wyłoniona przez Biuro Polityczne KC PZPR, płk Humer za niedozwolone metody w śledztwie osobiście odpowiedzialności nie ponosi”.
W wolnej Polsce proces przeciwko Humerowi i innym rozpoczął się w 1994 roku. Po dwóch latach, 29 lutego 1996 roku, doszło do rozprawy z mową końcową oskarżyciela, a następnego dnia obrońców. Prokurator Stefan Szustakiewicz zażądał 12 lat więzienia dla Humera, siedem dla Kaca, dla pozostałych od 2 do 8 lat za kratami. Oczywiście kat ze Sprawy Elbląskiej odwołał się, bo uważał, że jest niewinny. Sąd odwoławczy zmniejszył karę do 7,5 roku więzienia. Jednak Humer nie został skazany za Sprawę Elbląską. Zarzut siódmy aktu oskarżenia: „od grudnia 1949 roku do marca 1950 (…), działając wspólnie z Markusem Kacem i innymi nieustalonymi sprawcami w celu wymuszenia zeznań, wziął udział w pobiciu pozbawionego wolności więźnia Bolesława Jagodzińskiego w ten sposób, że uderzył go kilka razy krzesłem w głowę, w wyniku czego doznał on wstrząśnienia mózgu i innych obrażeń, co naruszyło czynności organizmu na okres powyżej 20 dni (…)”. Bolesław Jagodziński był świadkiem w sądzie, ale gdy zobaczył swoich prześladowców pewnych siebie, zaprzeczających wszystkiemu, nie zdołał nic powiedzieć. Serce podeszło mu do gardła, a z oczu popłynęły zły. Przeszłość wróciła.
Natomiast Markus Kac został skazany tylko za jeden czyn ze Sprawy Elbląskiej. Zeznawał przeciw niemu podczas procesu Edward Dawidowicz, skazany w procesie głównym. Wyjawił, że Kac bił jego i innych sześciu pracowników zakładu gumową pałką, by wymusić zeznania. Oczywiście ubek zaprzeczał. Na szczęście sąd mu nie uwierzył, także w sprawie innych przestępstw. Jego wyrok to sześć lat więzienia. Nie trafił jednak za kratki z powodu złego stanu zdrowia.
Natomiast Humer odsiedział około trzech i pół roku. W 2000 roku sąd udzielił mu, z powodu złego stanu zdrowia, rocznej przerwy w odbywaniu kary. Potem została mu ona przedłużona. Zmarł w 2001 roku. Kac przeżył go o cztery lata.
Skazanie winnych było możliwe, ponieważ Sąd Najwyższy w 1992 roku uznał, że zbrodnie stalinowskie nie podlegają przedawnieniu, bowiem prawo międzynarodowe uznaje za zbrodnie przeciw ludzkości m.in. prześladowania dokonywane ze względów politycznych – także w czasie pokoju. Humer zadbał, by sprawa była kontynuowana nawet po jego śmierci. Adwokat złożył wniosek o kasację wyroku siedmiu i pół roku więzienia, argumentując, że czyny przedawniły się. Sąd Najwyższy 4 grudnia 2001 roku oddalił ją, powołując się na wspomniane wcześniej postanowienie sądu z 1992 roku.
Prawie wszyscy ubecy, sędziowie, prokuratorzy związani ze Sprawą Elbląską pobierali do końca swoich dni niezłe emerytury, nawet w wolnej Polsce, a niektórzy mieli pogrzeby z honorami wojskowymi lub niewiele brakowało, by do nich doszło, jak w przypadku Mieczysława Widaja. Ukaranie winnych ze Sprawy Elbląskiej było tylko symboliczne. Miejmy nadzieję, że o winach zbrodniarzy będą pamiętały następne pokolenia. W przeciwnym razie historia może się powtórzyć.
Grażyna Wosińska
Zdjęcie główne – U góry od lewej Stanisław Radkiewicz i Józef Różański. U dołu od lewej Adam Humer i Józef Światło. IPN Gdańsk i Wikimedia Commons
Bibliografia:
33 tomy akt IPN Gdańsk i Warszawa dot. Sprawy Elbląskiej
Repetytorium spraw śledczych, osób zatrzymanych i aresztowanych PUBP w Elblągu 1947-1954 – archiwum IPN Gdańsk)
Księga kontrolna spraw śledczych i zatrzymanych WUBP Gdańsk 1949-1950 (archiwum IPN Gdańsk)
Książka Podziału Służby Oddziału Straży Pożarnej w Elblągu z 1949 r. – Archiwum Straży Pożarnej w Elblągu
Wosińska G., Pożar i szpiedzy. Warszawa 2013
Grażyna Wosińska, dziennikarka, autorka: Pożaru i szpiegów. Warszawa 2013, Zbrodni czy wyroku na zdrajcy. Gdynia 2015 oraz Po dwóch stronach barykady. Miłość za żelazną kurtyną. Gdynia 2018