W czasach stalinowskich bezpieka kosztowała obywateli osiem razy więcej niż wynosił fundusz odbudowy kraju. Tylko Ministerstwo Obrony Narodowej wydawało więcej, a i to nie zawsze. Za te pieniądze funkcjonariusze bezpieki torturowali i doprowadzili do bezprawnego skazania bohaterów II wojny światowej, takich jak: as lotnictwa Stanisław Skalski, rotmistrz Witold Pilecki czy gen. Emil Fieldorf „Nil”. Dwóch ostatnich skazano na karę śmierci i wyrok wykonano. Zwykli ludzie o czasach stalinowskich mówili, że to czasy strachu przed drugim człowiekiem, czy nie doniesie na nich do bezpieki.
Początek bezpieki sięgał lipca 1944 roku. Cel był prosty: zdobycie i utrzymanie władzy. Nikt nie miał wątpliwości, że bez przemocy, represji, zastraszania społeczeństwa i, co najważniejsze, wsparcia Sowietów, nie uda się tego dokonać.
Potrzebne były pieniądze, a właściwie góra pieniędzy. To, że dla Polaków najważniejsza rzecz to odbudowa kraju, zniszczonego wojną i rabunkiem Sowietów, nie miało znaczenia dla nowych władców Polski. MON i Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego pochłaniały 30 proc. budżetu. Przypatrzmy się dalszym liczbom, które nie kłamią. Już w 1946 roku na działalność MBP przewidziano prawie 20 milionów zł. To o sto tys. zł więcej niż na oświatę i znacznie więcej niż na resort zdrowia i resort pracy. Jakby było komuś mało, to bezpieka dostawała osiem razy więcej niż wynosił fundusz odbudowy kraju. W 1947 roku MBP miało więcej kasy niż cztery ministerstwa razem wzięte: ziem odzyskanych, komunikacji, przemysłu i handlu oraz administracji publicznej.
Pięć milionów podejrzanych

Fot. Wikimedia Commons
Nasuwa się nieodparcie pytanie, jak wyglądałoby życie w Polsce, gdyby władza nie wydawała bajońskich sum na utrzymanie się u steru rządów. Te pieniądze mogły być wykorzystane na rzeczywiste potrzeby Polaków, a nie na utrzymanie aparatu represji użytego wobec niewinnych ludzi, a nawet bohaterów II wojny światowej, takich jak as: lotnictwa Stanisław Skalski, rotmistrz Witold Pilecki czy gen. Emil Fieldorf „Nil”.
Ale bez emocji. Znów przejdźmy do liczb. Bezpieka zaczynała skromnie od 2,5 tys. funkcjonariuszy w listopadzie 1944 r. Rok później było prawie dziesięć razy więcej. W 1953 roku aż 33 tysiące bojowników o utrwalanie władzy ludowej. Gdyby dodać formacje pomocnicze to około 100 tys., więc mniej więcej tyle co liczył Elbląg w latach siedemdziesiątych. Może te liczby niewiele mówią, ale stwierdzenie, że na jednego ubowca przypadło 1300 obywateli, przeraża. Jeszcze bardziej, że w kartotekach bezpieki było 5,2 miliona osób podejrzanych. Donosicieli też było niemało, ponad 70 tys. osób, więc całkiem spore miasto.
Pięć tysięcy kar śmierci

Fot. Wikimedia Commons
Potrzebni byli nie tylko ludzie, ale odpowiednia struktura. Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego podlegały wojewódzkie urzędy bezpieczeństwa, niżej funkcjonowały powiatowe. Nie udało się wprowadzić gminnych, choć ktoś wpadł na taki pomysł. MBP dzieliło się na departamenty, te z kolei na wydziały, a one na sekcje. Do tego, od 1947 roku działały referaty ochrony w ważniejszych zakładach przemysłowych i referaty wojskowe w zakładach produkujących na potrzeby wojska.
Zwykli obywatele byli inwigilowani, ale przede wszystkim zastraszani. U niektórych ten strach pozostał do końca życia. Rozmawiałam z byłym przewodniczącym rady gminy w jednej z miejscowości, w okolicach Elbląga. Zapytałam go, jakie wydarzenie najbardziej zapadło mu w pamięć, z czego jest dumny. Nie opowiedział mi o pierwszym sklepie, pierwszych lekcjach w szkole, czy pierwszym chlebie z uruchomionej piekarni.
Dostałem wezwanie do Urzędu Bezpieczeństwa w Elblągu. To było zebranie ludzi z całego powiatu. Nie wiedziałem jak wygląda Bolesław Reksa, szef UB. Zobaczyłem mężczyznę na korytarzu, wskazał mi w jakiej sali odbędzie się zebranie i zapytał skąd przyjechałem. Okazało się, że to był sam Reksa. Nie słuchałem o czym była mowa podczas zebrania, ale zastanawiałem się, dlaczego mnie zagadnął. Bałem się, ale jednocześnie czułem się wyróżniony. To było niesamowite przeżycie
– wspominał. Nie zapomnę wyrazu jego oczu, był w nich strach i szacunek, ale przede wszystkim duma z faktu, że zetknął się bezpośrednio z szefem UB, w jego ocenie wszechwładnym, prawie Bogiem.
Rozmawiałam też z byłymi robotnikami Zakładach Mechanicznych im. Świerczewskiego w Elblągu. Oto wspomnienia Adama Kowalskiego, byłego odlewnika – modelarza. Dziś niestety nie żyje.
To czasy strachu, bałem się drugiego człowieka, że na mnie doniesie do UB i będą kłopoty. Panował terror. Tak myślałem nie tylko ja. Znałem brygadzistę. Pochodził z Pomorza, więc był pretekst oskarżenia o kontakty z Niemcami. Co miesiąc wzywali go do UB. Za każdym razem pisał życiorys, którego musiał się nauczyć na pamięć, bo gdy napisał trochę inaczej niż poprzednio, to ubek straszył, że za kłamstwo się z nim policzy.
Strach pozostawał czasem do końca życia. Zapytałam innego robotnika ZM, jak wyglądała masówka, podczas której prokurator mówił o wynikach „śledztwa” przeciw robotnikom (reemigrantom z Francji), którzy mieli rzekomo podłożyć ładunki wybuchowe i wywołać pożar hali turbinowej, i to przed 22 lipca 1949 roku. Tak mi odpowiedział:
To pani nie wie?! UB, UB, UB… . Lepiej nic nie mówić, bo UB…
– urwał nagle, szybko się odwrócił i odszedł.
Nie zawsze jednak kończyło się na strachu. Teraz czas na przybliżenie „efektów” działalności funkcjonariuszy. Dzięki nim posłuszne sądy skazały na karę śmierci około 5 tys. osób. To tak, jakby zniknęło z mapy jedno miasteczko.
Na dużą liczbę aresztowanych potrzeba było więzień. W 1954 roku było 179 obiektów, w tym m. in. 51 centralnych, 85 karno-śledczych. Przeszło przez nie ok. miliona osób. Tylko w 1950 roku w więzieniach przebywało prawie 60 tys. więźniów „antypaństwowych”.
Więzienia, represjonowanych można policzyć, ale nie zmierzymy ich cierpienia, straty zdrowia, bólu po śmierci najbliższych, oczekiwania latami na egzekucję. Najgorsze, że tak naprawdę prawie nikt nie poniósł odpowiedniej do czynów kary, a szczególnie ci stojący najwyżej. Prawdziwe rozliczanie UB zaczęło się po ponad pół wieku w wolnej Polsce. Nie było woli politycznej i zbyt wiele czasu minęło, by nadrobić zaległości. Byli funkcjonariusze dość długo w wolnej Polsce otrzymywali wysokie emerytury i uważali, że służyli niepodległej ojczyźnie. Zapytałam takiego jednego, zajmującego się walką z Kościołem, czy księdza Jerzego Popiełuszkę też torturowali i zabili dla dobra Polski. Elokwentny początkowo rozmówca zamilkł.
Terror powszechny. Bohaterowie w celi

Na początku, w latach 1944-1948 władza dzięki Sowietom, wojsku, UB, MO rozbiła konspirację, antykomunistyczne oddziały partyzanckie oraz legalną opozycję. W latach 1949 – 1954 przyszedł czas na powszechny terror. Bezpieka zajęła się tymi, którzy nie przeciwstawiali się władzy otwarcie, ale znaleźli się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Tak było ze skazanymi i aresztowanymi w Sprawie Elbląskiej, reemigrantami z Francji oskarżonymi o szpiegostwo i podpalenie hali turbinowej Zakładów Mechanicznych im. Gen. Świerczewskiego w Elblągu.
To był też czas udowadniania, że nikt nawet najbardziej zasłużony dla komunizmu nie może czuć się bezpieczny. Elita rządząca, jak Gomułka, Rola Żymierski czy Spychalski, trafiła do więzienia, a także wysocy rangą oficerowie. Oczywiście więcej było akowców czy b. żołnierzy Sił Zbrojnych na Zachodzie.
Nic więc dziwnego, że Józef Olejniczak, reemigrant z Francji, skazany w Sprawie Elbląskiej, w więzieniu rozmawiał z bohaterami konspiracji, kawalerami Virtuti Militari.
Stanisław Skalski pytał mnie czy nie wiem co się dzieje z jego kolegą z dywizjonu. Niestety, siedziałem z nim pod celą, ale miesiąc wcześniej.
Słuchałem opowieści Henryka Kozłowskiego z Batalionu „Zośka” o uwolnieniu 15 osób z Pawiaka. Spełniłem jego marzenie, uczyłem go francuskiego
– wspominał Józef Olejniczak.
Zapamiętał on także Tadeusza Cieślę, który w Auschwitz działał w ruchu oporu z rotmistrzem Pileckim. Rozmawiał jeszcze z Witoldem Lisem Olszewskim, przedstawicielem Delegatury Rządu na Kraj podczas wojny.
Spotkałem Ryszarda Cieślaka, zabójcę Stefana Martyki ze znienawidzonej Fali 49 (propagandowa audycja komunistycznej władzy – GW) . Początkowo nie rozumiałem dlaczego zdecydował się na tak radykalny krok. Przekonał mnie do swoich racji.
Zapamiętałem Andrzeja Potworowskiego, ziemianina, weterana wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku ze srebrnym orderem Virtuti Militari. Z humorem opowiadał, że dostał VM, bo koń mu się spłoszył i przypadkowo ruszył na wroga. To byli prawdziwi bohaterowie, ale gdy opowiadali o swoich sukcesach zwyczajnie, że zasługi ich nie było. No, że tak się im zdarzyło, łut szczęścia…
– opowiadał pan Józef. Jednak nie z samymi bohaterami siedział w jednej celi. Spotkał agentów celnych, czyli kapusiów, ojcobójcę i innych zwyrodnialców.
Nie tylko słuchał on wspomnień, ale i czytał.

Fot. Archiwum IPN w Gdańsku
Znałem wielu ludzi, ale nikt nie kochał książek tak jak Kazimierz Gorzkowski. Zajmował się ich legalnym wypożyczaniem więźniom we Wronkach. Mnie zachęcił do czytania publikacji o pomocy jaką USA udzielało Sowietom podczas wojny. Zaskoczyła mnie wielkość dostaw.
Co ciekawe, były to książki niedostępne normalnie w księgarniach i antykwariatach. Zapamiętałem kilka tytułów. Po wyjściu z więzienia chciałem je kupić, szukałem bezskutecznie w Elblągu, Gdańsku, a nawet w Warszawie, gdy pojechałem tam służbowo. Pomyślałem, że władze uznały, że więzieni wrogowie komunizmu są niereformowalni i żadna wroga propaganda im nie zaszkodzi, ale zwykłemu człowiekowi już tak
– komentował Józef Olejniczak. Jednak nie we wszystkich więzieniach do jakich los go rzucił, znajdowały się „wywrotowe” książki.
Słów kilka o Kazimierzu Gorzkowskim. Z zamiłowania historyk i bibliofil. Podczas wojny żołnierz Armii Krajowej, odznaczony Krzyżem Walecznych w 1939 i 1941 roku oraz Virtuti Militari w 1944 roku. Był uczestnikiem Powstania Warszawskiego, szefem Wydziału Kolportażu Biura Informacji i Propagandy w Obwodzie Śródmieście.
Szpiegomania
Nie wahano się skazać niewinnych duchownych, jak biskupa Czesława Kaczmarka czy przetrzymywać prymasa Stefana Wyszyńskiego. Najwięcej aresztowanych „dostarczali” ubecy zajmujący się ochroną gospodarki. To oni wskazywali pionowi śledczemu „winnych”. Gdy tylko była awaria, pożar, a nawet niewykonanie planu każdy robotnik, majster czy szef zakładu nie mógł się czuć bezpiecznie. Tylko przez pięć miesięcy 1952 roku aresztowano 6,4 tys. osób. W skali roku to około 15 tysięcy. Ilu z nich było naprawdę winnych nie dowiemy się, ale najprawdopodobniej większość, to ofiary znalezienia wroga za wszelką cenę.
Podejrzanych o szpiegostwo na rzecz imperialistów uzbierało się sporo. W latach 1945 – 1956 skazano ponad 1,7 tys. osób, z tego w latach 1950 – 52 było ponad 0,6 tys., a więc „średnia”dla lat 1950-1952 wynosi 205 skazanych, najwięcej – 307 osób otrzymało wyroki w 1953 roku.
Za szpiegostwo na rzecz Francji powojenne, polskie sądy skazały w 1949 roku 29 osób, a w następnym 76. Takiego „wyniku” później nie udało się osiągnąć. W 1952 roku skazano piętnaście osób, w tym dziewięć ze Sprawy Elbląskiej. Dwa lata później było 41 wyroków.
Tak te liczby oceniają autorzy „Robineau, Bassaler i inni”: „ … wśród ogółu skazań za szpiegostwo na rzecz obcych wywiadów „sprawy francuskie” wysuwają się na czołowe miejsce”.
Od razu dodam, że liczba szpiegów w 1956 roku gwałtowanie zmalała.
Naciski Sowietów
Nad działalnością UB, oprócz partii czuwali najwyżsi dostojnicy sowieccy. Interesowało ich niezwykle przeciw komu toczyło się śledztwo i mieli też własne sugestie. Ambasador ZSRR w Warszawie, Wiktor Lebiediew w liście do Stalina 2 lutego 1950 roku komentował słabe postępy śledztwa w sprawie Alfreda Jaroszewicza i Włodzimierza Lechowicza, poprzedzające te Spychalskiego i Gomułki. Napisał też:
Jednocześnie w ciągu tych czterech miesięcy zrobiono wiele szumu wokół francuskich szpiegów. Zagroziło to nawet francusko-polskim stosunkom dyplomatycznym. A przecież siatka francuskich agentów, którą wykryto, była drugorzędna i składała się większości z drobnych informatorów. Można by pomyśleć, że poprzez szum wokół złapania drobnych francuskich szpicli kierownictwo polskie chciałoby wytworzyć wrażenie, że odnosi realne sukcesy w wykrywaniu wrogiej agentury w Polsce, a to przecież nieprawda.
Tajemnice nacisków Sowietów zdradził Józef Światło, po ucieczce na Zachód. „Moskwa naciskała na proces.
Doradcy sowieccy co jakiś czas dopytywali się Radkiewicza: czto tu u was budiet z Gomułką. Kłuli w oczy procesami Rajka i Slansky’ego, które zostały tak dobrze zorganizowane przez towarzyszy czeskich i węgierskich, tak wiernie na wzór i podobieństwo procesów moskiewskich”.
Przypomnijmy, że komunista LászlóRajk, minister spraw zagranicznych Węgier podczas procesu w 1949 roku wskazał na Gomułkę jako współuczestnika międzynarodowego spisku. Bez żadnych dowodów skazano Rajka na śmierć. Wyrok wykonano 15 października 1949 roku. Nic dziwnego, że Sowieci w lutym 1950 r. byli zniecierpliwieni, iż Gomułka jeszcze żyje.
Józef Waszkiewicz, sędzia stalinowski, tak przedstawia spotkanie Bieruta i prowadzącego sprawę tow. Wiesława – śledczego Kopytkowskiego, na podstawie jego relacji: „Bierut nie był zadowolony z wyników śledztwa: szukajcie dowodów lub je zróbcie. Kopytkowski zapytał Bieruta: a może nikt nie jest winien? Bierut odpowiedział: Marsz szukać dowodów”.
Wracając do wątku sukcesów „francuskich”, ich lekceważenie nie oznacza jednak, że Polacy popełniali straszne błędy zdaniem Sowietów. Walka ze szpiegami była zgodna z sowiecką ideologią.
Za tymi murami mordują
Na koniec o tym, jaką ponurą sławą cieszyło się UB w czasach stalinowskich. Nie mamy danych statystycznych, nikt nie przeprowadzał takich badań. Podam tylko trzy przykłady, dość charakterystyczne.
Najpierw ze wspomnień mojej Śp. Mamy.
„Często służbowo jeździłam do Gdańska. Pewnego dnia szłam Okopową, niedaleko siedziby UB, razem ze starszym ode mnie współpracownikiem. Powiedział: idziemy beztrosko, jest ładna pogoda, a teraz kogoś niewinnego tam torturują”.
Podobne zdarzenie odnotowuje w „Dzienniku 1954” Leopold Tyrmand: „Bogna pogwizdywała Why don’t you believe me… przejeżdżając obok gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa powiedziałem: „Przestań”. (…) Za tymi murami może właśnie mordują ludzi. Każdy przyzwoity człowiek w Polsce powinien choć na chwilę zastanowić się nad tym, co się tam dzieje…”.
W Elblągu w pięknej poniemieckiej wilii, przy Królewieckiej (wejście od Kopernika) zaraz po wojnie była siedziba Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Świadkowie wspominają, że z ulicy słyszeli jęki i krzyki torturowanych.
Grażyna Wosińska – dziennikarka, autorka: Pożaru i szpiegów. Warszawa 2013, Zbrodni czy wyrok na zdrajcy. Gdynia 2015 oraz Po dwóch stronach barykady. Miłość za żelazną kurtyną. Gdynia 2018. Była stypendystką marszałka województwa warmińsko-mazurskiego oraz prezydenta Elbląga.
Bibliografia:
Błażyński Z., Mówi Józef Światło. Za kulisami bezpieki i partii. Warszawa2012.
Burczyk D., Wojskowy Sąd Rejonowy 1946–1955. Gdańsk 2012.
Czerwiński D., Pierwsza dekada. Aparat bezpieczeństwa w województwie gdańskim. Gdańsk 2016.
Jarosz D., Pasztor N., Robineau, Bassaler i inni. Z dziejów stosunków polsko-francuskich w latach 1948-1953. Toruń 2001.
Szwagrzyk K., Aparat bezpieczeństwa w Polsce kadra kierownicza 1944–1956 (na podstawie ustaw budżetowych z lat 1946–1955). Warszawa 2005.
Wosińska G., Zbrodnia czy wyrok na zdrajcy. Gdynia 2015.
Wosińska G., Pożar i szpiedzy. 3S Media. Warszawa 2013.