Wielka Księga Cenzury PRL w dokumentach, Tomasz Strzyżewski
O szeroko pojętej cenzurze, mówić możemy praktycznie od czasów Starożytnych. Nie jest to wszak forma działalności, która wyrosła ad hoc w totalitarnych systemach XX wieku, choć z pewnością, jej jednogłośnie narzucające się pejoratywne konotacje, zawdzięczają najwięcej minionemu stuleciu.
Już w Platońskiej Politei, w której filozof zmierzał do wypracowania metod wdrażania idealnej hierarchii ustrojowej, przed ”nadzorem treści” mieli nie ustrzec się najwięksi poeci i ich epopeje, począwszy od samego wychowawcy Grecji, Homera. Te i wszystkie podobne miejsca będziemy skreślali i poprosimy Homera i innych poetów, żeby się na nas o to nie gniewali, bo to nie dlatego, żeby one nie były poetyczne i niemiłe szerokim kołom do słuchania, ale im bardziej są poetyczne, tym mniej się nadają do słuchania dla dzieci i ludzi dojrzałych, którzy powinni być wolni i więcej się niewoli bać, niżeli śmierci… (Platon, Państwo, Księga III, 387B).
”Platońska inżynieria” społeczna, bazowała na swoistej racjonalnej wykładni porządku ontologicznego świata oraz wynikającej z niej, potrzebie rozwijania antropologicznej wizji cnót (sprawności), zawierającej, mniej lub bardziej wyrysowane predyspozycje przydatności państwowo-twórczej. O ile jednakże Platoński konspekt polityczny, traktowany jest dzisiaj jedynie, jako przejaw skrajnego idealizmu filozoficznego, o tyle zabiegi cenzorskie z jakimi potocznie kojarzymy określenia cenzor-cenzura, nie posiadają już tak chlubnego rodowodu, jak namysł na Ideami Prawdy- Dobra- Piękna… No chyba, że chodzi o ”dobro socjalizmu”, o czym czytelnik może nabrać pewności na każdej stronie wznowionej Czarnej księgi Cenzury PRL.
O tym, że jest to literatura z gatunku, tzw. politycznego dynamitu, jak to niektórzy określali w momencie ukazania się pierwodruku na Zachodzie, nie trudno jest się przekonać. Nie trzeba powoływać się przy tym na ówczesne nerwowe reakcje Służby Bezpieczeństwa w momencie wyjścia na światło dzienne cenzorskiego instruktarzu, czy opinie bardziej znaczących społecznie dziennikarzy. Już pobieżna lektura wystarczy, aby czytelnik mógł zorientować się, że cenzorski nadzór informacji przechodził niemalże przez każdą sferę życia społecznego. To jednakże ciągnąca się przez prawie pięćset stron kopia Książki zapisów i Zaleceń GUKPPiW do dziś budzi wyrazy zdumienia, ukazuje tylko niezbicie ogrom sprawnie działającej aparatury rozwiniętego systemu tzw. wzajemnej kontroli prewencyjnej.
Katyń, mleko w folii i ruch hippies.
A lektura wewnętrznych zaleceń i materiałów instruktażowych GUKPPiW budzi najpospoliciej rzecz ujmując zgrozę. Uwadze cenzorskiej, nie umykał dosłownie żaden rejon społecznej aktywności twórczej i nie tylko. Począwszy od tzw. wydawnictw o ambicjach akademickich i wyspecjalizowanych analiz filozoficznych (ucierpiał na tym nawet M. Horkheimer – patrz, s. 231), a skończywszy na trywialnych notkach umieszczanych w niskonakładowej lokalnej prasie, o których publikacji wiedzieliby najprawdopodobniej: redaktor, autor tekstu oraz jego rodzina. Zasięg rażenia cenzorskich ambicji jest wręcz imponujący i nawet u osób, które w sposób lukratywny określają czasy Gierka, lektura Wielkiej Księgi… powinna wzbudzić wzmożoną auto-cenzurę. A pomimo obfitej ilości stron Książki zapisów i zaleceń GUKPPiW warto dodać, że jej zapisy nie pochodzą z prac cenzorskich, które swym zakresem obejmowałyby znaczący w swym rozmiarach interwał czasowy. Nie, jest z goła odwrotnie. Przepisywane ręcznie na samotnych ”nocnych dyżurach” przez Tomasza Strzyżewskiego zapisy cenzorskie, to w istocie zalecenia obejmujące niespełna dwa lata ingerencji. Jaki jest, zatem zakres materiałów podejmowanych przez Cenzurę?
Począwszy od braku zezwalania na upamiętnianie rocznicy Powstania Warszawskiego i umieszczaniu nekrologów osób związanych z Armią Krajową, czy podtrzymywaniu Radzieckiej wersji Zbrodni Katyńskiej, a skończywszy na niedopuszczaniu informacji o faktycznym stanie technicznym Trasy Łazienkowskiej lub usuwaniu ”szkodliwych uwag” o niewspółmierności cen mleka w foliowych woreczkach. Uwadze cenzorskiego systemu – bo tak trzeba określić rozgałęzioną strukturę zaplecza publikacji w okresie PRL – nie ujdzie także list 22-letniego studenta, żalącego się ojcu na zbyt niski poziom nauki na Uniwersytecie. Do tego dorzucić można jeszcze inne perełki, jak choćby zakaz dopuszczania ”tolerancyjnych” materiałów prasowych dotyczących ruchu hippies w Polsce, lub zakaz podawania informacji o wysadzeniu w powietrzu Wrocławskich młynów św. Klary. Nie sposób w tym zacnym korowodzie nie wspomnieć dziesiątek pisarzy, felietonistów, poetów, historyków, dziennikarzy, których pierwotny zamysł artystyczny dzięki skrupulatnej i rzetelnie wykonywanej pracy ”arbitrów interpretacji”, nigdy nie ujrzał światła dziennego. Oczywistym jest, że powyższe przykłady są to tylko losowo wybrane przeze mnie ingerencje cenzorskie, których w Wielkiej Księdze Cenzury jest niespożyta ilość. Jednakże już tak upleciona mozaika, powinna ukazać skalę i rozmach zakulisowych prac cenzury.
To jednakże praca ”redaktorów rozumienia” nie jest tylko historyczno- propagandowym sitem, które ma stygmatyzować odgórnie poczucie nieodwołalności politycznego status quo, nie jest jeszcze ”najcięższym” możliwym zarzutem etyczno-moralnym, jaki można by wysunąć pod adresem pracowników systemu. To, co budzi istne niedowierzanie, to nie tyle wspomniany wyżej filtr dopuszczalnych dla ogółu wiadomości, lecz radykalne wstrzymywanie informacji o charakterze stanu środowiska naturalnego, mogącego być bezpośrednim zagrożeniem dla życia ludzkiego. Adnotacji o wycięciu, zatrzymaniu, wykreślaniu, przeredagowywaniu (manipulowaniu), bądź niedopuszczeniu wiadomości o charakterze zagrażającym zdrowotności obywateli jest wprost od zatrzęsienia. Tylko dla formalności, aby ktoś czytający recenzję mógł ”odczuć” styl i chłodny formalizm wprowadzania takich ”poprawek”, przytoczę pierwszą z brzegu (zacząłem liczyć od pewnego momentu podobne interwencje, ale po szybkim osiągnięciu liczby przekraczającej dwadzieścia, uznałem to za zajęcie jałowe) informację o tzw. „zakwestionowanych materiałach”:
(…)Z pracy zbiorowej pt. „Problemy rozwoju Łódzkiej Aglomeracji Miejskiej”, zgłoszonej przez Stowarzyszenie PAX (nakład 600 egz.) usunięto fragmenty mówiące o stopniu zanieczyszczenia środowiska (w rejonie Łodzi) groźnym dla organizmu ludzkiego. Warunki ekologiczne w łodzi są niewątpliwie trudne- opady pyłu i dymów dochodzą do 600 ton rocznie na kilometr kwadratowy, w śródmieściu nawet do 3000 ton(…). Szczególnie zagrożone jest centrum miasta (gdzie spada rocznie ok. 3000-4000 ton pyłów na km₂, przy dopuszczalnej normie zanieczyszczenia 250 na km₂)… s. 291 (Pogrubione fragmenty usunięto- przyp. autora recenzji).
Instruktaż i zalecenia końcowe
W dokumentacji Książki Zapisów i Zaleceń GUKPPiW oprócz serii Biuletynów zdających sprawozdanie z przeprowadzonych ingerencji cenzorskich znajduje się także równie, a może jeszcze bardziej intrygujący fragment zawierający tzw. Materiały instruktażowe (s. 145-170). W owych materiałach znajdują się m.in. szeroko omówione tzw. ingerencje zbędne oraz Interpretacje, wyjaśnienia, propozycje, podkreślające częstokroć niepotrzebną nadgorliwość cenzorską. Z zapisów auto-krytycznych, jakie wewnętrznie prowadził nad własnym postępowaniem cenzorskim dział kadr, widać, że popularne wyobrażenie o cenzorze, jako niewiele inteligentnym ”pachołku” systemu, powinna zostać poddana mocnej wiwisekcji. Jednakże, co może dać czytelnikowi do myślenia, to przewijające się sformułowanie o delegaturach kontrolujących wtórnie dane tygodniki lub naukowe periodyki (s.163). Otóż, zgodnie z twierdzeniami Tomasza Strzyżewskiego, zawartymi w poczynionym przezeń Wstępie, system cenzorski funkcjonował w znacznie szerszych obszarach działalności twórczej, niż to z pozoru sobie uświadamiamy.
W istocie, jego mechanizmy projektują się już u zarania kompozycji danej treści przez autora, a wytwarzają je naturalne mechanizmy pracodawcy – zatrudnionego w poszczególnych redakcjach. Tym samym redakcję stanowią według takiej narracji pierwsze sito cenzorskie, zaś GUKPPiW jest już tylko jego ”kosmetycznym zwieńczeniem”. W tak zarysowanej konstelacji zależności, próba pisania w tzw. głównym obiegu (czyli po prostu legalnie publikowanym), niemalże odgórnie wyznaczała zgodę na pewną formę auto-cenzury u danego dziennikarza bądź pisarza. I choć można by polemizować z takim sposobem artykułowania tezy przez Tomaszowi Strzyżewskiego, to nie sposób nie przyznać autorowi racji, porównując rzekomy margines legalnej ”wolność prasy” z publikacjami z tzw. drugiego obiegu.
W mojej ocenie, waloru książki nie sposób przecenić. Na plus, oprócz samego rdzenia publikacji składa się także bardzo umiejętnie napisane wprowadzenie System Cenzury PRL autorstwa prof. Zbigniewa Romka z Instytutu Historii PAN, w którym sumarycznie przedstawione zostają dzieje cenzury w przed i powojennym okresie Polski. W mojej opinii publikacja Wielkiej Księgi cenzury PRL w dokumentach to ostatnimi czasy jedna z istotniejszych ruchów wydawniczych dotyczących działu historii stricte współczesnej, która powinna stać się lekturą wręcz obowiązkową, szczególnie dla osób studiujących takie kierunki jak dziennikarstwo i politologie.
Tomasz Strzyżewski, Wielka Księga Cenzury PRL w dokumentach, Prohibita, Warszawa 2015, ss. 580.
Ocena recenzenta: 6/6
Michał Kazimierczuk
Jako autora recenzowanej tu książki cieszy mnie oczywiście, że jest to recenzja pozytywna – ba! nawet bardzo pozytywna. Tym nie mniej razi brak analitycznej spostrzegawczości Autora i wynikająca stąd podatność na dyskretny urok „bajeczki dla grzecznych dzieci – o cenzurze PRL”. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu zakłada pan Michał Kaźmierczuk, że dziennikarze pracujący w mediach komunistycznego państwa byli… antykomunistami i co za tym idzie pisali i pokazywali całą (tzn. nieocenzurowaną) prawdę na temat peerelowskiego państwa oraz jego ustroju. A co w takim razie z polityką rekrutacyjną do tej „fabryki kłamstwa”? A co z pragnieniem zachowania/kontynuowania tej lukratywnej (pod względem ekonomicznym i statusowym) pracy przez zatrudniających się w ówczesnej „fabryce kłamstwa” dziennikarzy?
Przez brak analitycznego podejścia podczas lektury WKC nie zadał on wiec sobie następujących pytań:
– dlaczego to w materiałach analityczno-sprawozdawczych brak jest ingerencji tzw. „zapisowych” i o czym fakt ten świadczy?
– dlaczego brak jest tamże ingerencji dotyczących najbardziej dla społeczeństwa zasadniczych i podstawowych informacji oraz faktów, których również brak jest w Książce Zapisów i Zaleceń GUKPPiW?
Stąd chyba ów polemiczny wobec mojej „tezy” odruch recenzenta. A o tej niesłychanej rzadkości „ingerencji zapisowych” sam mogłem się przekonać podczas spędzonych w tej instytucji 18. miesięcy. Natknięcie się na tego rodzaju ingerencję wzbudzało małą sensację (tudzież rozbawienie) w gronie siedmiorga radców zatrudnionych w Zespole Prasy tamtejszej Delegatury.
Analityczna lektura mojej „Wielkiej Księgi Cenzury PRL w dokumentach” skłaniać winna natychmiast do pytania: kto odpowiada za usunięcie z medialnego przekazu tych informacji, które nie pokrywają się z tymi informacjami, które zawiera „Książka Zapisów i Zaleceń”, jak również z tymi informacjami, które zaprezentowane zostały w materiałach instruktażowo-sprawozdawczych. Jeśli nie czynili tego „radcy” w GUKPPiW, to któż jeszcze mógł to robić? No kto…?
Odsyłam tu do mojej zeszłorocznej rozmowy z postpeerelowską dziennikarką Janiną Jankowską na jej blogu (Salon24), we wstępie do której podaję nieliczne przykłady „ekspiacji” byłych dziennikarzy i twórców kultury, którzy się publicznie przyznają do tej kwestionowanej przez pana Michała Kazimierczuka cenzury „wewnętrznej” w mediach. A w zniewalaniu polskiego Narodu pełniła ona w czasach okupacji sowieckiej, jak i później po tzw. obaleniu komuny do dziś jeszcze pełni rolę bardziej zasadniczą i podstawową od tej cenzury „zewnętrznej” sprawowanej przez „komórkę kontroli szczelności” (GUKPPiW). Oto link: https://www.facebook.com/notes/tomasz-strzy%C5%BCewski/rozmowa-z-janin%C4%85-jankowsk%C4%85-o-cenzurze-i-autocenzurze/827140250652734
Szanowny panie Tomaszu
Nie zrozumiałe jest dla mnie kompletnie, dlaczego dokonuje Pan, w mojej ocenie, tak śmiałej nadinterpretacji zdań zawartych w powyższej recenzji. Nie polemizuję z pańską tezą. A wynika to ze zdania, na które się Pan nie cytując, powołuje jak mniemam.
Warto, więc je przywołać, aby rozwiać wszelkie pańskie wątpliwości. Cytuję:
,,(…) I choć można by polemizować z takim sposobem artykułowania tezy przez Tomaszowa Strzyżewskiego, to nie sposób nie przyznać autorowi racji, porównując rzekomy margines legalnej ”wolność prasy” z publikacjami z tzw. drugiego obiegu…”
Proszę przeczytać to zdanie uważnie i zaręczam Panu, że dojdzie pan do wniosku, że z Panem nie tyle nie polemizuję, co wręcz się zgadzam. Wskazuje na to ”interwał semantyczny” w którym piszę: ,,nie sposób nie przyznać autorowi racji, porównując rzekomy margines legalnej ”wolność prasy” z publikacjami z tzw. drugiego obiegu…”
Proszę następnie dostrzec, że sformułowanie ”polemizować” odnosi się do, cytuje:,, sposobu artykułowania” a nie zasadności samej tezy.
Szanowny panie Tomaszu odniosę się do kolejnego nadużycia, którego źródłowego pochodzenia, doszukać się już niestety nie potrafię. Doprawdy, o ile wcześniejszą pańską uwagę uważam za wynik pośpiesznej lektury, o tyle sformułowanie, w którym ujmowałbym jakikolwiek stan świadomości światopoglądowej u szeroko pojętych dziennikarzy jest już dla mnie kompletnie niezrozumiały.
Tekst powyższej recenzji nie upoważnia Pana do wyciągania wniosków, które wskazywałyby, że rzekomo uważałbym- jak pan to ujął:,,(…)dziennikarze pracujący w mediach komunistycznego państwa byli… antykomunistami i co za tym idzie pisali i pokazywali całą (tzn. nieocenzurowaną) prawdę na temat peerelowskiego państwa oraz jego ustroju…”
Nie wiem skąd Pan wziął podobne przypuszczenia oraz dlaczego imputuje mi Pan zapatrywania, których nie ma w tekście.
Recenzję Pana książki nie traktuje, podobnie jak innych publikacji, jako rozwinięcie naukowego artykułu dotyczącego wszystkich możliwych aspektów problematyki. Rolą recenzji jest możliwie zwięźle ująć, to, co składa się na rdzeń publikacji i wyrazić swoje zdanie o jej wartości w taki sposób, aby czytelnik mógł zainteresować się z istotniejszymi zagadnieniami w niej zawartymi i ewentualnie po nią ”sięgnąć”. W moim przekonaniu, każdy czytający potrafi wyrobić sobie własny zestaw problematycznych pytań po lekturze Pańskiej książki.
Dziękuje za link do tekstu, zapewniam Pana, że w wolnej chwili go
przeczytam.
Z wyrazami szacunku
Autor recenzji
Kazimierczuk Michał
Szanowny Panie Michale,
przyznaję się do błędu a więc do wynikającej z dostrzeżonego przez Pana pośpiechu w czytaniu błędnej nadinterpretacji niektórych z Pana sformułowań. Dziękuję za Pana niezwykle cenną recenzję, cenną nie tylko dla mnie ale także dla zrozumienia złożoności problematyki cenzury – zarówno tej w warunkach ustrojowych PRL jak i w postkomunistycznej III RP – i wobec wszystkich czytelników uroczyście Pana przepraszam.
Z wyrazami szacunku
Tomasz Strzyżewski