Nowoczesność ma w sobie coś szalenie pociągającego, zapewne poprzez swoje niedookreślenie. Zatem zabierali się za nią liczni autorzy, określając jej limes, wskazując początek i kres, obszar gdzie nigdy nie dotarła, jak też czym się ona różni do czasów dawnych, jak i tych które są po-nowoczesności. Listę autorów (zarówno polskich, jak i zagranicznych), którzy z nowoczesnością się brali za bary można by ciągnąć w nieskończoność. Znacznie krótsza, ale też o imponującej długości byłaby lista osób, które na tym temacie poległy, czasem kompromitując się tyko leciutko, a czasem bardzo mocno. Magdalena Gawin nie zapisała się na liście przegranych, wręcz przeciwnie, zbiór esejów „Bilet do nowoczesności” jest interesujący nie tylko z powodu zakresu tematycznego. Jest bardzo udanym elementem aktualnie trwającego sporu o modernizację i zacofanie. Jest to książka, która nie tylko daje nam wiedzę historyczną, ale pokazuje także jak może ona nam ułatwić zrozumienie świata tu i teraz. Analiza rozmaitych aspektów nowoczesności pozwala nam na zrozumienie współczesności, nawet (a nawet zwłaszcza) tej po-nowoczesnej.
Autorka kreśli „swój” obraz nowoczesności w kilkunastu krótkich esejach, których dobór i układ jest nieco zastanawiający. W gruncie rzeczy jest to marsz od świata witalnego, przepełnionego nadzieją i aspiracjami ku upadkowi, degeneracji i destrukcji. Jeżeli ostatnie cztery eseje są opisem ku czemu zmierzał tryumfalny marsz nowoczesności to nie ma co kręcić – po ten bilet nie warto stać w kolejce. Jeżeli Morowa Panna uzyskała swoją pozycję społeczną dzięki walce emancypantek z wcześniejszej epoki, jeżeli dzięki nim mogła zostać żołnierzem czy więźniem, to chyba lepiej byłoby i dla niej i dla jej współczesnych pozostać w domu. To nie wykonywanie „męskich” czynności czyni kobietę równą w prawach z płcią brzydką. Magdalena Gawin wyraźnie wskazuje, że to nie maskulinizacja czyniła w przeszłości obie płcie równymi. Znajdujemy tu zasadniczą – i bardzo ciekawą – różnicę do idei krzewione przez „postępowe” autorki.
Porównajmy opis życia i działania Marii Skłodowskiej-Curie, Konopnickiej czy Rodziewiczówny zawarty w Bilecie… z budząca nieco szumu jakiś czas temu książeczką Weroniki Grzebalskiej „Płeć powstania warszawskiego”.
Zacznijmy od tej drugiej publikacji. Zasadniczą tezą Grzebalskiej jest to, że rola jaką odegrały kobiety w Powstaniu Warszawskim została zepchnięta na bok i pominięta, ponieważ celem legendy sierpniowego zrywu było „podtrzymanie tradycyjnego obrazu walki jako projektu męskiego”. Sposób rozumowania oraz krytyki owego patriarchalnego podejścia, jaki prezentuje pani socjolog, jest nieco zagmatwany ale zasadniczo chodzi o to by w historii, podobnie jak w czasach współczesnych zatrzeć ową nierówność polegającą na podziale ról na męskie i żeńskie. Podstawowy problem z rozumowaniem „postępowego nurtu” polega na przed-założeniu, że system patriarchalny ma na celu uciemiężenie kobiet, zatem dla mężczyzn rezerwuje te „lepsze” pod względem społecznym role. Przykładem jest sławna próba ochrzczenia kobiet biorących udział w powstaniu mianem „powstanek”. Językowa próba wyrównania rachunków okazała się równie nieudana jak teoretyczne uzasadnienie przekonania, że niedopuszczanie (czy w ogóle miało ono miejsce) kobiet do walki jest przejawem wyzysku jednej płci przez drugą.
Historia feminizmu polskiego w XIX i na początku XX wieku prezentowana przez Magdalenę Gawin jest zupełnie odmienna. Postacie opisywane przez nią nie miały bynajmniej łatwego losu i padały ofiarami uprzedzeń i (nie ma co ukrywać rzeczywistej) nierówności płci w dostępie do prawa. Jednakże ich celem nie było wykonywanie „męskich” czynności jako przejawu walki o równouprawnienie lecz najzwyczajniej na świecie dążyły do takich działań i pełnienia takich ról, w jakich czuły się dobrze.
Sama autorka mówiła na ten temat w wywiadzie dla portalu historykon.pl:
Chodziło przede wszystkim o obywatelstwo. Genezy tego pojęcia należy szukać jeszcze w demokracji szlacheckiej, o czym pisała Orzeszkowa, bo wtedy wykształca się typ kobiety- obywatelki. Potem to pojęcie nabiera innego wymiaru w epoce Oświecenia. Profesor Anna Barańska zauważyła w XIX wieku obywatelstwo kobiet wykształca się w sytuacji wojennej; powstań zbrojnych, gotowości do obrony wspólnoty politycznej, ale też stawiania oporu nie o charakterze zbrojnym. W II poł. XIX w. mamy nadwyżkę kobiet wywołaną czynnikami politycznymi i gospodarczymi, emancypacja kobiet przebiega pod hasłem równych z mężczyznami praw. W kulturze polskiej tworzą ją katoliczki, które idą do życia publicznego pod wpływem encykliki Rerum novarum, feministki oraz działaczki niepodległościowe. Emancypacja to także działalność bezhabitowych zakonów żeńskich, które prowadzą działalność w środowiskach robotniczych, zakładają tam pierwsze związki zawodowe, które od 1917 r. razem z głównymi organizacjami propagują nadanie kobietom praw politycznych. To jest bogata, ciekawa historia dochodzenia i dojrzewania kobiet do obywatelstwa.
Autorki „postępowe” nie tyle przemilczają wpływ myśli kościelnej na aktywność emancypantek, co odwracają się od niej z obrzydzeniem. Ale fakty są nieubłagane. W gruncie rzeczy najlepiej walką o emancypację kobiet ukazuje historia Marii Rodziewiczówny opisana w eseju: Emancypantka z Hruszowej. Ciężko pracująca właścicielka ziemska łączyła działalność społeczną (na przykład w Zjednoczonym Kole Ziemianek) z pisarstwem, które ukazywało nierówne traktowanie kobiet w społeczeństwie z przełomu wieków, nierówność polegająca przede wszystkim na tym, że nakładając na kobiety coraz liczniejsze obowiązki nie łączono tego z jakimkolwiek upoważnieniem do podejmowania decyzji.
Po śmierci męża wychowywały dzieci, ale nie miały prawa do podejmowania wiążących decyzji w sprawie ich przyszłości. Kodeks cywilna nakazywał, aby wdowa po śmierci męża ustanawiała kuratelę osób trzecich: opiekuna prawnego lub Radę Familijną, która akceptowała poczynania względem potomstwa.” (Bilet do nowoczesności, s. 174)
Nic dziwnego, że samodzielne i energiczne kobiety nie były w stanie zaakceptować takiej sytuacji. Rodziewiczówna zaś bardzo mocno walczyła z barierami, które odkrywała nie tylko w systemie społecznym i prawnym. Atakowała same kobiety za brak przebojowości i chęci do walki. A podstawowym wyznacznikiem wolności kobiet miało być prawo do pracy czyli – nie ma co ukrywać – do niezależności finansowej.
Lecz nie tylko problem emancypacji (nie samych kobiet zresztą) jest zagadnieniem związanym z nowoczesnością. Świadczącym o nowoczesności… Magdalena Gawin wskazuje ich jeszcze kilka, z duża przyjemnością czyta się jej gawędy o plażowaniu czy świecie kawiarnianym. To jest wręcz podręcznikowy przykład jak prawdziwy może być slogan o tekstach, które uczą bawiąc. Ale jest jeszcze jeden temat, ważki i prawdziwie wytyczający limes pomiędzy czasami nowoczesnymi, a wcześniejszymi czy po-nowoczesnymi. Jest nim problem higieny osobistej.
Jeżeli ktoś się zastanawiał czemu żyjemy w środowisku, gdzie smród niemytego ciała jest raczej incydentem niż przerażającą normą to powinien wiedzieć, że zawdzięczmy to tym naszym przodkom, którzy skupieni w towarzystwach higienicznych (a dodajmy także towarzystwa trzeźwościowe i gimnastyczne) walczyli o czystość, mydło i łazienkę dla każdego. Zawdzięczamy im także Jane i przestronne mieszkania – bo kiedyś wydawało się to jedynie głupimi rojeniami chorych umysłów. Niestety zawdzięczamy także blokowiska, których genezę autorka opisała w zgrabnym eseju „Ornament i zbrodnia”.
Być może właśnie historia walki o higienę społeczną i osobistą najlepiej ukazuje nie tylko gdzie zaczęła się nowoczesność ale także w jakim momencie się skończyła. I chyba był to najkrótszy epizod w dziejach ludzkości. Czasy post-moderne zaczynają się tam, gdzie miasta-ogrody zamieniają się w blokowiska, gdzie walka o edukację powszechną zamienia się w eugeniczne testy inteligencji, a higiena polegająca na myciu się i czystości zamienia się w eliminację ze społeczeństwa osób upośledzonych, chorych czy „po prostu gorszych”. Higiena nie kojarzy się już z czystością sopockich kąpielisk lecz ze sterylnością sal operacyjnych gdzie fanatycy dokonują wiwisekcji.
Radośnie i lekko zaczynająca się książka Magdaleny Gawin kończy się – tak samo jak i sama nowoczesność – ponurą przestrogą. Ale o to proszę nie mieć pretensji do autorki, lecz do historii samej.
Juliusz Gałkowski
Ocena autora 6/6
Magdalena Gawin, Bilet do nowoczesności, Teologia Polityczna, Warszawa 2014