Chris Herring, Blood in the Garden. Brutalna historia New York Knicks z lat 90.
Hej, hej – tu NBA! – krzyczał niemal 30 lat temu z ekranu Włodzimierz Szaranowicz, a wszyscy entuzjaści sportu zasiadali przed telewizorami. Powiewało upragnionym Zachodem, gdy odziani w czapeczki firmy Starter z logotypami ulubionych drużyn (podrobione w Azji, sprzedawane ze swojskich „szczęk” i łóżek polowych na wszystkich bazarach miast polskich) zbiorowo ulegaliśmy globalnemu szaleństwu śledzenia najlepszej koszykarskiej ligi świata. Jej barwny wycinek z lat 90. prezentuje Chris Herring w klasycznej już za Oceanem pozycji Blood in the Garden. Brutalna historia New York Knicks z lat 90.
I love this game!
Trzeba byłoby naprawdę przybyć z Marsa, żeby żyjąc w latach 90. nie wiedzieć nic o NBA. Na przykład kim był Michael Jordan i co osiągnęli pod jego wodzą Chicago Bulls. Nie tylko jego zjawiskowa gra, która dała Bykom sześć mistrzowskich pierścieni, ale też wielka medialność zarówno jego, jak i kolegów z drużyny (któż nie pamięta fryzur Dennisa Rodmana?) spowodowała, że każdy chciał oglądać szybującego i dunkującego chłopaka z Północnej Karoliny.
Fenomen ten skrzętnie wykorzystał najgenialniejszy spośród wszystkich komisarzy ligi w jej kilkudziesięcioletniej historii – David Stern, sprzedając koncesję na transmitowanie meczów w najdalsze zakątki globu, i czyniąc z rozgrywek NBA przemysł rozrywki warty miliardy dolarów.
Koszulki, karty, naklejki, plakaty, gadżety, filmy, na czele z uwielbianym do dzisiaj przez dzieciaki Kosmicznym Meczem – amerykański basket był wtedy towarem więcej, niż gorącym: rozgrzanym wręcz do czerwoności.
Jasnym jest, że to ekipa z Ilinnois zdominowała lata 90. – gdyby nie przerwa MJ od profesjonalnej koszykówki w sezonach 1993/1994 i 1994/1995, którą idealnie wykorzystali wiedzeni dwukrotnie do mistrzostwa przez Hakeema Olajuwona Houston Rockets, Bulls być może zdobyliby nie sześć, a osiem pierścieni.
Nie oznacza to jednak, że nie było w ostatniej dekadzie XX w. innych drużyn, które zyskiwały uwielbienie fanów na całym świecie. Jedną z nich byli bez wątpienia New York Knicks – i to właśnie walecznym i nieustępliwym facetom z Wielkiego Jabłka Chris Herring poświęcił recenzowaną przeze mnie książkę.
Next man up
Koszykówka NBA w latach 90. różniła się może nie diametralnie, ale widocznie od tej, którą możemy oglądać dzisiaj. Choć z założenia nie jest to sport kontaktowy, w epoce Jordana, Barkleya i O’Neala grało się o wiele bardziej siłowo i fizycznie, niż teraz.
Różne były też modele konstruowania drużyny. Popularny był schemat teamu opartego na ofensywnej finezji i indywidualnych umiejętnościach jednej supergwiazdy obudowanej zdolnymi graczami zadaniowymi (Chicago Bulls), duetu wybitnych koszykarzy (Utah Jazz) a niekiedy nawet tria (Golden State Warriors, Miami Heat).
Mnie jednak w serce i pamięć bardziej zapadł inny model – ekipy, która może nie gra widowiskowo, ale za to drużynowo, nadrabiając walecznością, hardością i nieustępliwością. Tacy byli moi ukochani Detroit Pistons z lat 1988-1990, którzy bardziej przypominali uliczny gang, niż zespół sportowy – łokcie wbijane rywalom, bójki, pyskówki i walka do ostatniej kropli krwi przeszły do legendy ligi, a zgraja z Motor City dwa razy pod rząd wznosiła Puchar Larry’ego O’Briena.
Knicks z lat 90. postanowili iść tą samą drogą. Cel – nabijać siniaki i uprzykrzać życie rywalom dotąd, aż sędziom znudzi się odgwizdywanie przewinień. Motto – Jeżeli nie możesz wygrać meczu, wygraj chociaż bójkę.
FANNNtastic!
Chris Herring odwalił kawał fantastycznej roboty. Dlaczego zasadniczy rozdział recenzji zaczynam od puenty? Bo facet naprawdę kreśli niezwykle interesujący portret. Drużyna z miasta – ikony, od czasów ekipy Walta Fraziera z 1973 r. przez lata nie tylko bez mistrzostwa, ale też bez obecności w finałach NBA, to przykład okrutnego pecha i dowód na to, jak trudnym osiągnięciem jest stanąć na szczycie w najlepszej koszykarskiej lidze świata.
Chociaż najbliżej trzeciego w swej historii tytułu była dwukrotnie pod nieobecność wielkiego Air Jordana (1994, 1999), jej graczom nie było dane założyć najcenniejszej biżuterii każdego koszykarza nie tylko w latach 90., ale i niestety – do tej pory.
Knicks w latach 90. tworzyły na ogół wyraziste postacie, które Herring opisuje tutaj z genialną swadą, i sprzedaje nam mnóstwo ciekawostek. Brylantynowy Pat Riley, w momencie przyjścia do Nowego Jorku mający jako trener już cztery mistrzostwa z Lakers, jest tu bezkompromisowym i wymagającym szkoleniowcem, który potrafi jednak w chwili kryzysu dać drużynie oddech, i zabrać ją na wypad do kasyna opłacony z własnej kieszeni.
Patrick Ewing, gwiazda Dream Teamu, legenda uczelni Georgetown to z kolei prześladowany pechem lider, twardy zarówno dla przeciwników podczas meczów, jak i kolegów podczas treningów.
Nieżyjący już Anthony Mason – niepoprawny kobieciarz z dziwnym podejściem do bycia rodzicem, potrafił jak się okazuje bronić z oddaniem każdego centymetra parkietu, i wyrosnąć na najlepszego rezerwowego sezonu 1994/1995.
John Starks, Allan Houston, Charles Oakley, Larry Johnson, Derek Harper, trener Jeff Van Gundy, Latrell Sprewell, właściciel klubu Dave Checketts – wszyscy oni, tworzący historię Knicks w tamtej dekadzie również mają swoje miejsce na kartach książki, a anegdoty z nimi związane czyta się jak scenariusz dobrego sports drama lub serialu dokumentalnego.
W koszykówce zdarzają się święte wojny pomiędzy drużynami – jako oddany kibic Anwilu Włocławek od najwcześniejszego dzieciństwa wiem doskonale, co to znaczy mecz ze Śląskiem Wrocław. Nemezis New York Knicks w latach 90. byli głównie Chicago Bulls i Michael Jordan eliminujący ich kilkukrotnie z fazy play-off, oraz wyjątkowo nielubiany w Nowym Jorku legendarny snajper Reggie Miller i drużyna Indiany Pacers.
Madison Square Garden wrzało i kipiało niejeden raz, jak mleko zostawione na za długo na gazie. Zacięte boje z odwiecznymi adwersarzami opisane są z niemałym suspensem, a wspomnienia szczegółowo odtworzonych decydujących meczów oprócz pokazywania przewrotnego piękna koszykówki, w której losy spotkania mogą odwrócić się w ułamku sekundy, przywołują nutę nostalgii…
Nie byłoby historii Knicks bez całej rewii walk na pięści – Charles Oakley, Patrick Ewing czy Charlie Ward to tylko niektórzy niegrzeczni chłopcy z Nowego Jorku, którzy z chęcią wyjaśniali sprawy z przeciwnikami używając do tego arsenału niekoniecznie koszykarskich zagrań.
Emocjonujący, komediodramatyczny opis słynnej bójki Larry’ego Johnsona z Alonzo Mourningiem w czwartym meczu pierwszej rundy play-offów w 1998 to natomiast absolutna wisienka na torcie. Może rozwiązania siłowe nie są zbyt pedagogiczne, ale nie oszukujmy się, co lepiej podkręci temperaturę meczu, niż mała rozróba na parkiecie?
This is why we play
Wydawnictwo SQN zrobiło fanatykom koszykówki i lat 90. niemały prezent, i to po raz kolejny. Po fantastycznych pozycjach biograficznych o całej plejadzie gwiazd NBA, i doskonałej, napisanej nierzadko pikantnym językiem Wielkiej Księdze Koszykówki Billa Simmonsa zdecydowało się wydać klasyczną książkę, dostarczającą niemałą ilość faktów być może szerzej nieznanych nawet zatwardziałym fanom. Jestem pewien, że pozycja Herringa spodoba się nie tylko im.
Wydawnictwo: SQN Sport
Ocena recenzenta: 5/6
Zachariasz Mosakowski
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem SQN Sport.