Najdłuższa droga, okładka

Najdłuższa droga |Recenzja

Piotr Śliwiński, Najdłuższa droga

Porażka Cesarza Francuzów na rosyjskiej ziemi była wynikiem wielu czynników. Liczni doradcy przestrzegali Napoleona przed przekroczeniem Niemna, szczególnie gdy nadciągała zima, ale on ich zignorował. Skutki tego kroku okazały się tragiczne. „Bóg wojny” poniósł całkowitą klęskę, nie osiągnął żadnego z zamierzonych celów, a największą cenę zapłacili jego żołnierze. Setki z nich ginęły w lodowatym mrozie, z głodu i wycieńczenia. Tych, którzy przeżyli, czekała Najdłuższa droga – powrót do domów, do bliskich albo z powrotem w szeregi armii.

Klęska, wstyd, kompromitacja

Od zakończenia poprzedniego tomu sytuacja Wielkiej Armii nie poprawiła się ani o jotę. Otoczona przez półpartyzanckie siły Michaiła Kutuzowa, które coraz bardziej zaciskały pierścień oblężenia, armia ani trochę nie przypominała zdyscyplinowanych oddziałów, które zaledwie kilka miesięcy wcześniej wkroczyły na carskie terytorium.

Dyscyplina zanikła, a instynkt przetrwania zdominował wszystko. Jedynym celem było wydostanie się z tych przeklętych, bezkresnych terenów rosyjskich, zabierając ze sobą choć odrobinę łupów wojennych.

Głód, choroby, dezercje, a nawet akty kanibalizmu doprowadziły do prawdziwej degradacji resztek armii. Nic więc dziwnego, że w takich warunkach prowadzenie działań zbrojnych, a tym bardziej ofensywy, stało się niemożliwe.

Każdy plan sztabowców upadał niemal natychmiast z przyczyn, o których wspomniałem wcześniej. Najgorsze jednak było to, że armia straciła nie tylko zdolność bojową, ale przede wszystkim wolę walki. Nawet dotychczas niezawodny autorytet Napoleona nie był w stanie jej przywrócić.

„Gdzie Francuz nie może, tam Polaków pośle”

Autor, zgodnie z historycznymi przekazami, barwnie przedstawił losy V Korpusu dowodzonego przez księcia Józefa Poniatowskiego, bratanka ostatniego króla Polski. W chwili, gdy Cesarza opuściły niemal wszystkie oddziały Związku Reńskiego, to właśnie Polacy pozostali najwierniejszymi towarzyszami.

Świadomi, że nie mają już nic do stracenia, a wiele do zyskania, podążali za swoim wodzem, z poświęceniem osłaniając marszałków, generałów, armaty i tabory, często wybierając najbardziej ryzykowne drogi.

I choć niektórzy mogliby twierdzić, że ten wątek jest zbyt wyidealizowany, rzeczywistość była równie dramatyczna. Pisarz opisuje te sceny niezwykle sugestywnie, stosując barwne metafory, porównania i przenośnie, a także silnie nacechowane emocjami słownictwo.

Muszę przyznać, że fragmenty, w których polscy żołnierze wspierali się nawzajem, dzielili tym, co mieli, pocieszali się i podnosili na duchu, znosząc wspólnie wszelkie trudy, wzbudzały we mnie ogromne wzruszenie i sentyment.

Taka jest chyba nasza polska dusza – gdy mamy komfort, kłócimy się o drobnostki, a każdy ma swoje zdanie, lecz gdy stajemy w obliczu trudnych, a nawet tragicznych sytuacji, potrafimy zjednoczyć się i działać wspólnie. Symbolem tego poświęcenia w powieści stał się Julian Zakrzeński, który ginąc w wodach Berezyny, do końca niósł pomoc swoim towarzyszom broni.

Elstera – początek końca w książce Najdłuższa droga

Podobnie jak w poprzednim tomie, także i tym razem muszę wyrazić najwyższe uznanie dla sposobu przedstawienia scen batalistycznych w „Najdłuższej drodze”. Kulminacyjnym momentem staje się opis bitwy narodów pod Lipskiem.

Choć jestem pewien, że przed napisaniem tego rozdziału Pan Piotr zapoznał się z licznymi źródłami na ten temat, nie przytłacza czytelnika detalami o jednostkach, dywizjonach czy taktykach. Wręcz przeciwnie – od razu przechodzi do sedna. Na naszych oczach Lipsk ożywa: rozbrzmiewają rozkazy, krzyki żołnierzy, tętent jazdy, mieszanka niemiecko-rosyjskich słów, huk armat.

Wszystko to zostało przeniesione na papier, a nierzadko ujęte w formie dialogów! Otwarcie przyznam, że tak doskonałego opisu scen walki nie spotkałem nigdzie indziej, może poza nieosiągalną „Trylogią”.

Przez niemal 30 stron rozdziału ani na chwilę nie opuszczamy literackiego świata, gdzie wszystko tworzy się poprzez słowo, emocje i dźwięki. To coś niezwykłego. Co więcej, nawet nie zauważyłem, kiedy – co jest dodatkowym atutem – szala zwycięstwa przechyliła się na stronę koalicji, choć początkowo nic tego nie zapowiadało.

Prawdą jest, że historyk może podchodzić do takich fragmentów z pewną rezerwą, wiedząc, jak wszystko się skończy. Jednak w tym przypadku nie ma to żadnego znaczenia. Z niecierpliwością czekałem na każdą kolejną stronę, a moja wyobraźnia i znajomość faktów działały na najwyższych obrotach.

„Bóg mi powierzył honor Polaków i jemu samemu go oddam”

W samym centrum tej wojennej zawieruchy znajdują się Stanisław, Jowianka i jego brat Józef. Starają się tryzmać głowy wysoko w obliczu tego koszmaru, poświęcając najwięcej uwagi oczywiście Jowiance, która nosi pod sercem nowe życie. Nietrudno zgadnąć, kto osłaniał odwrót sił Napoleona spod Lipska, a potem do ostatnich chwil chronił księcia Józefa – oczywiście bracia Zakrzeńscy.

W moim odczuciu większa część „Najdłuższej drogi” to swoista apoteoza na cześć królewskiego bratanka, który z bawidamka przekształca się w troskliwego opiekuna żołnierzy i samej Jowianki.

I może to nawet dobrze. W obliczu chwiejących się francuskich dowódców Polacy naprawdę okazali się wzorowi. O księciu Pepim można by powiedzieć wiele, i to niekoniecznie w samych superlatywach, co dla zachowania równowagi także znalazło się w książce. Jednak lata spędzone u boku Napoleona należą do najbardziej chwalebnych w jego życiorysie.

Sceny, w których odmawia przejścia na stronę cara, wybucha emocjami na posiedzeniu Rady Stanu czy komentuje swoją nominację na marszałka, nabierają wymiaru symbolicznego. Kulminacją tego wszystkiego jest moment, gdy Minister Wojny, dręczony wątpliwościami, powściąga myśl o samobójstwie, kończąc ją słowami: „Nie odstąpię Napoleona!” I nie odstąpił, aż do samego końca. A czy uczynił słusznie? O tym osądzi historia.

Najdłuższa droga – Polaków portret własny

W książce pojawia się jeszcze kilka wątków, ale aby nie odbierać Wam przyjemności z lektury, nie będę omawiał ich wszystkich. Chciałbym jednak podkreślić silnie obecne przywiązanie do idei napoleońskich. Mimo oczywistej klęski moskiewskich planów Cesarza, armia nadal się odbudowuje, a Polacy wciąż kurczowo trzymają się nadziei.

W tym momencie wszelkie spory cichną – szlachcic brata się z chłopem, a chłop nie postrzega w szlachcicu wroga ani ciemiężcy, co prowadzi do formowania się społeczeństwa obywatelskiego. Dla kontrastu, autor ukazuje również nasze odwieczne narodowe przywary – dążenie do władzy, skłonność do kompromisów, szukanie problemów tam, gdzie ich nie ma, i brak jednomyślności. To jednak tylko niewielki fragment całości.

Finis coronat opus

Pod względem literackim książka w niczym nie ustępuje swojej poprzedniczce, dlatego nie ma potrzeby się nad tym rozwodzić. Zarówno językowo, jak i fabularnie autor konsekwentnie trzyma się raz obranej ścieżki – i słusznie! Moim zdaniem, obie części mają ogromny potencjał jako scenariusz do filmu lub serialu.

Z przyjemnością obejrzałbym losy Zakrzeńskich na dużym ekranie. Obie powieści to prawdziwe historyczne kino akcji. Gorąco polecam lekturę osobom w każdym wieku, a szczególnie dzieciom i młodzieży. Zobaczcie, jak fascynujące rzeczy można robić, znając historię. Ona nigdy nie jest nudna (no, może czasem), ale zdecydowanie nie w tym przypadku.


Wydawnictwo: Skarpa Warszawska
Ocena recenzenta: 6/6
Dominik Majczak


Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Skarpa Warszawska.

Comments are closed.