Piosenka w służbie propagandy. Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu 1968-1989 | Recenzja

Karolina Bittner, Piosenka w służbie propagandy. Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu 1968-1989

Festiwal Piosenki Żołnierskiej był swoistym symbolem PRL-u. Przez ponad trzydzieści lat swego istnienia kołobrzeski amfiteatr wystawił ponad 1000 piosenek, z czego wiele okazało się przebojami ówczesnej kultury masowej – popkomunizmu. W mundurowej scenografii występowali m. in.: Skaldowie, No to co, 2+1, Maryla Rodowicz, Izabela Trojanowska, Stanisław Mikulski, Kalina Frąckowiak czy Wojciech Siemion…

Pierwszy festiwal odbył się w roku 1968, pamiętnym niestety dla historii Polski. Wydarzenia marcowe udało się władzy ludowej nieco przygasić, przyciszyć właśnie festiwalem. Decyzja o jego powołaniu i finansowaniu przez MON zapadła na najwyższych szczeblach GZP WP (Głównego Zarządu Propagandy). Chciano w ten sposób podkreślić znaczenie walk LWP o Kołobrzeg (notabene dopuszczono się wówczas celowo niemal całkowitego zrujnowania miasta) i krwawych walk Berlingowców o Wał Pomorski. Zdobycie Wału było wówczas jednym z trzech (obok Lenino i Studzianek) kluczowych symboli waleczności ludowego żołnierza. Szczęśliwie także w roku 1968 obchodzono 50-lecie odzyskania niepodległości i 25-lecie Ludowego Wojska Polskiego. W takich to właśnie okolicznościach narodził się Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu – wielkie, masowe, rozdmuchane przez ludową władzę – święto ludzi pracy i ludowego żołnierza (obrońcy naszej wspaniałej ludowej Ojczyzny).

Książka Karoliny Bittner jest o tyle ważna i aktualna dzisiaj, że od ostatnich dziesięciu – może piętnastu lat – odnotowujemy wzrost zainteresowania latami PRL-u. ta swoista retromania zahacza o coraz to nowe „hity PRL-u”. Polacy (często ci, urodzeni już w wolnej Polsce) zaczynają fascynować się Syrenkami i „maluchami”, telewizorami marki „Fala” czy pralkami w modnym dziś design-nie „Frani”. Czasami te resentymenty przybierają formy kuriozalne i kiczowate, jak kiczowate były w Polsce Ludowej choćby osławione kryształy.

Autorka monografii o Festiwalu Piosenki w Kołobrzegu (omawiając zagadnienie masowej kultury ludowej) zwraca nam uwagę na genezę tego nie tylko muzycznego wydarzenia. U korzeni festiwalu tkwiła bowiem paskudna, wyrachowana propaganda komunistyczna, której źródło płynęło do Polski z dawien dawna, bowiem aż znad… Oki, gdzie formowało 1 Armię LWP, której piosenki 25 lat później kazano śpiewać nam wszystkim.

25 lat wcześniej narodził się bowiem – także powołany przez towarzyszy z GZP WP – inny twór artystyczny – Teatr Żołnierza (zwany też później Teatrem Wojska Polskiego ). I właśnie tam, nad Oką, narodziła się ta teatralno-muzyczna tradycja. Tak pierwszy raz towarzysze z NKWD (towarzysz Bierut, Jaroszewicz, Berman i inni) przekonali się, że pieśń niesie o wiele lepiej idee socjalistyczne, o wiele lepiej indoktrynuje, niż odezwa, ulotka, czy może nawet kopniak sowieckiego buciora.

A przecież dla tych biednych ludzi, którzy wówczas „nie zdążyli do Andersa” to ludowe wojsko polskie było naprawdę wyzwoleniem od stalinizmu, a występy teatru żołnierskiego prawdziwą jutrzenką polskości. Dla wielu z tych, do niedawna błąkających się po sowieckich kniejach ludzi, przedstawienia teatralne były pierwszymi polskimi wierszami, jakie słyszeli od niepamiętnych czasów, strofy z Mickiewicza, Konopnickiej… Treścią granych utworów była miłość do ojczyzny i bolesne wspomnienia z utraconego kraju.

Jerzy Walden (jeden z aktorów-oficerów znad Oki) pisał po latach: „Gdy do jednego z programów Pasternak napisał: „Oka jak Wisła szeroka…” – wszyscy od razu w to uwierzyli. Nikt nie protestował. Bo Oka nie dlatego przypominała Wisłę, że była do niej podobna, ale dlatego, że była pierwszą po tylu latach rzeką, nad brzegami której usłyszeliśmy polski język, zobaczyliśmy polskie mundury. I to było najważniejsze. I to samo było z naszym teatrem. Nie wiem, czy to był dobry teatr. Ale to był polski teatr. Pierwszy polski teatr, który polscy żołnierze zobaczyli po latach. Polski teatr, na który czekali. I to właśnie zdecydowało o naszym zwycięstwie. […]. Największą wartością tych występów była nie tyle ich strona artystyczna, której zresztą nie musieliśmy się nigdy wstydzić, ile fakt, że były one przepojone polskością”.

Pięknie pisał Walden o pokrzepieniu dusz, o polskim teatrze i polskim wojsku. Ten teatr miał siłę oddziałującą podobną do scen artystycznych pod zaborami, gdzieś na dalekiej prowincji galicyjskiej, gdy w latach osiemdziesiątych XIX wieku powracano w scenicznym kostiumie, ale z patriotycznym kotylionem, do krwawych wydarzeń powstania styczniowego… Teatr I Armii rodził się w podobnych warunkach. W najlepszej ku temu chwili, najbardziej „chłonnej”, na oczach zesłańców, katorżników świeżo odzianych w mundury… I to przecież jest najbardziej przerażające w tym teatrze, bowiem krzywda, jaką tym ludziom z premedytacją chciano wyrządzić (i wyrządzano) była niewspółmiernie większa, niż kilka lat później, już na ziemiach polskich. Teatr ten był zatem najbardziej bezwzględną formą indoktrynacji, niszczenia moralności ludzkiej, mordowania, poniżania uczuć tych ludzi…

To, co z taką wrażliwością pisał Walden, jest dziś świetnym przykładem złagrowania tych ludzi, skomunizowania. Jest zatem wielkim oskarżeniem tego teatru i wojska.

Przecież towarzysze ze Związku Patriotów Polskich i Zarządu Głównego Propagandy nie byliby sobą, gdyby nie zniesmaczyli poezji wieszczy wierszoklectwem partyjnym Pasternaka, Ważyka, Szenwalda, Dobrowolskiego czy Putramenta. To oni bowiem przerabiali znane, przedwojenne pieśni polskie, „adoptowali” do nowych czasów, przekładali z rosyjskiego „klasyków bolszewizmu” (jak choćby słynną „Młodą gwardię” Fadiejewa) i wklejali tę pseudosztukę do repertuaru teatru. A po 1968 roku czołowym indoktrynerem został m. in. major znad Oki, autor setek piosenek festiwalowych (ale i „Studzianek” i „Czterech pancernych i psa”) – Janusz Przymanowski.

Z końcem lat czterdziestych major Ważyk (oficer kulturalno-oświatowy I Armii WP) pisał paskudztwa w stylu „Starego dworku” (była to sztuka tak rażąco grafomańska, że ówczesna Rada Artystyczna teatru (w roku 1945) głosami Zelwerowicza i Damięckiego nie zdecydowała się dopuścić jej do wystawienia). Przeszły natomiast wierszydła z „Serca z granatu” Ważyka (jego wojennego tomiku, który Ważyk „rodził” wraz z posuwaniem się Berlingowców i czerwonoarmistów ku Lublinowi).

Teatr wojskowy w nowej, robotniczo-chłopskiej Polsce miał być poważnym środkiem oddziaływania propagandowego. Takie było założenie od początków tej sceny. Władza ludowa bardzo szybko przekonała się, że teatr, słowo mówione, poezja dużo lepiej przemawia do ludzi, niż propagandowa, gadzinowa gazetka ZPP. Dlatego od samego początku nie liczono się z kosztami tego teatralnego przedsięwzięcia. Szukano ludzi, którzy będą mogli w powojennej Polsce „pociągnąć” ten teatr (Krasnowiecki, Kreczmar, Woszczerowicz, Jaracz, Schiller i inni). Łódź jako dawne robotnicze miasto przędzy i włóczki nadawało się najlepiej jako miasto tego nowego, socjalistycznego i socrealistycznego teatru. Przecież nie mogła to być leżąca w gruzach Warszawa, ani inteligencki, burżuazyjny Kraków. Tak powstał właśnie… Teatr Nowy w Łodzi.

Wymagania władzy ludowej wobec teatru były bardzo wysokie. Dotyczyły one zarówno treści i formy przedstawień, jak i osobistego, ideowego zaangażowania artystów. Teatr ten miał przecież określić całe życie artystyczne PRL – co najmniej do lat „odwilży”, o ile nie dłużej. Stał się swoistą kuźnią – nie tyle talentów, co raczej – uświadomionych klasowo artystów, robotniczo-chłopskich wieszczy.

Tak narodziła się nowa elita, „socjalistyczni celebryci”, artystyczna śmietanka władzy ludowej.

Swoistą kontynuantą tradycji tegoż Teatru Wojska Polskiego był już w latach późniejszych Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu. Łódź się już trochę znudziła władzy ludowej, a w Kołobrzego znaleziono świeżości i nową jakość połączenia ludowej robotniczo-chłopskiej zabawy z propagandą. Po dwudziestu pięciu latach komunizmu Polacy okazali się być tak samo podatni na socjalistyczną nowomowę, jak w latach Ważyka i Putramenta

Świetnie napisana książka pani doktor Karoliny Bittner, pracownika naukowego białostockiego oddziału IPN zawiera między innymi spis wszystkich piosenek festiwalowych i pełny indeks wszystkich laureatów Złotego i Srebrnego Pierścienia z lat 1968-1989. Jest to za zatem nieocenione kompendium wiedzy o zarówno o samym festiwalu, jego historii i działalności, jak i kulisach jego powstania.

Ocena recenzenta: 6/6

Wydawnictwo IPN

Maciej Dęboróg-Bylczyński

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*