Tomasz Petrus, Ślady gwiazd. Ascaucalis
Ślady gwiazd. Ascaucalis to ostatni tom trylogii autorstwa Tomasza Petrusa. Historia się kończy happy endem, wątki są rozwiązane, a wszyscy są szczęśliwi. Ja najbardziej.
Tytułowe Ascaucalis, to łacińska nazwa osady, którą można identyfikować z Bydgoszczą, choć pewności nie ma. Zatem dostajemy stary i znany nam już świat, ale z kilkorgiem nowych bohaterów, z czego jeden budzi we mnie jakieś odczucia. Negatywne, ale zawsze.
Ascaucalis wydana w 2024 roku przez Novae Res ma taki sam format i wygląd, jak poprzedniczki. Co znaczy, że źle to nie wygląda, ale nadal nie ma ani map, ani grafik. W drugiej części trylogii Julia zwana Weroniką urodziła córkę, którą jej zaraz po urodzeniu odebrano. Tom trzeci, to w największej części historia właśnie owej córki, Diany, zwanej Aliną.
Nowi i starzy bohaterowie w Ślady gwiazd. Ascaucalis
Dianę zwaną Aliną poznajemy jako kilkuletnie dziecko wychowywane w domu dziecka. Trafiła tam po tym, jak zabrano ją rodzicom. Wraz z innymi dziećmi bawiła się nad wodą, zobaczył ją przepływający na barce żeglarz, który z wrażenia z tej barki wypadł i prawie się utopił.
Potem ów mężczyzna finansuje edukację muzyczną Diany zwanej Aliną i z daleka ją obserwuje. Dziecko dorasta, trafia do orkiestry i tam poznaje dwóch oboistów – Juliana (ten stanie się jej chłopakiem) i Rafała (to właśnie ten człowiek, który budzi moje odczucia. Jest obleśny, odpychający, chamski i po prostu nieprzyjemny).
Julian bardzo nieporadnie próbuje zwrócić na siebie uwagę dziewczyny (wydaje mi się, że to, co i jak robi będzie znane sporej części nastoletnich chłopców), ale ta jest tak tajemnicza i niedostępna, że nawet nie zdradza innym swojego imienia.
Mniej więcej w połowie książki Diana zwana Aliną pozuje tajemniczemu fotografowi do kilku serii aktów (a mówimy o dziewczynie szesnastoletniej) i poznaje Lidkę, z którą łączy ich relacja uczuciowa, ale nie jestem w stanie powiedzieć, co to dokładnie jest. Akty trafiają na wystawę w Krakowie, gdzie obejrzała je znana z poprzedniej części Julia zwana Weroniką, czyli matka. Tyle z nowych bohaterów.
Starzy, to zwyczajnie reszta rodziny. Jadzia po latach pracy w NRD i Francji wraca do Bydgoszczy i podejmuje pracę w filharmonii, gdzie, jako szatniarka, obserwuje Juliana i Dianę zwaną Aliną. Oskar, jest tym tajemniczym żeglarzem (flisakiem?), który z daleka obserwował dziewczynę i zdążył też wcześniej poznać Juliana.
Julia zwana Weroniką nadal pracuje na kolei i jeździ po kraju, ze względu na wszystkie przeżycia z drugiego tomu oddala się od swojego męża, Łukasza. Ona nadal szuka ich córki i w końcu znajduje, a on raczej siedzi w domu i stara się wychowywać urodzone po jego wyjściu z więzienia bliźniaki. Jest też Rosa Bogen i wyjaśnia się expresis verbis kim była i jaka była jej rola. Kończy się też wątek pamiętnika i bursztynowej figurki łuczniczki.
Nowe i stare oceny
W porównaniu do poprzednich tomów jest jedna nowość. Większość książki jest pisana w trzeciej osobie, a tylko Julian prowadzi narrację pierwszoosobową. Nie mamy informacji, dlaczego. Kwestia tych znamion i pamiętnika w dalszym ciągu mnie nie przekonuje.
Scena, w której grupa chłopaków chce, chyba, zgwałcić Dianę dziwna. Herszt tej grupy najpierw namawia kumpli, a kiedy już dopadli dziewczynę zaczyna z nią rozmawiać i po kilku chwilach sam rozpędza towarzystwo i jeszcze grozi, że jak inni będą chcieli zrobić jej to, co oni chcieli (serio, taka groźba pada w tej rozmowie), to będą mieli z nim do czynienia.
Pani dyrektor domu dziecka przy spotkaniu z Oskarem (to zaraz na początku książki, kiedy jeszcze nie wiadomo, że to ten tajemniczy żeglarz) najpierw traktuje go jak potencjalnego pedofila, a po kilkunastu minutach rozmowy pozwala mu płacić za edukację muzyczną Diany i nawet przyjmuje go do pracy, jako złotą rączkę. Dla mnie niezrozumiałe.
Komentarza historycznego znów nie ma. Nie ma też szerokiego tła historycznego. Nie wiemy, dlaczego SB była tak groźna i niebezpieczna, czemu życie było tak siermiężne, czym była PRL. Innymi słowy – nie ma klimatu. Bydgoszcz nadal jest tym samym bezpłciowym i bezwyrazowym miejscem akcji, ale tak naprawdę to może być wszędzie i nigdzie, zawsze i nigdy.
Nie będę się krygował – cieszę się, że historia się skończyła. Jak dla mnie nuda i poczucie straconego czasu. Przez chwilę rozważałem sięgnięcie po Milczenie nut, ale sobie daruję. Za duże ryzyko, że napisane jest tak samo, a do tego świata wracać nie chcę.
Wydawnictwo: Novae Res
Ocena recenzenta: 2/6
Jakub Łukasiński
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Novae Res.