Złoty pociąg – śląskie clondike

Złoty pociąg: nikomu nie trzeba przedstawiać historii jego poszukiwań na terenie miasta Wałbrzycha. Jest to temat wyeksploatowany przez wszystkie media. Joanna Lamparska, znana tropicielka tajemnic Śląska zdążyła nawet napisać książkę pt. Złoty pociąg. Krótka historia szaleństwa. Istotnie, mamy do czynienia z jakąś nową odmianą „gorączki złota”. Szum medialny nie mógł pozostać bez odpowiedzi.

Jak spod ziemi wyrosły kolejne zastępy poszukiwaczy skarbów. Urzędnicy wałbrzyskiego magistratu muszą się mierzyć z rosnącą ilością mniej lub bardziej niewiarygodnych zgłoszeń. Nie rzadko w urzędowych oświadczeniach pojawiają się obiekty związane z historią II Wojny Światowej, których istnienie jest mocno wątpliwe. Niektóre z nich, chociażby urządzenia związane z produkcją, użytkowaniem, składowaniem niepotwierdzonych historycznie Wunderwaffe wydają się na poły fantastyczne. Bardziej typowe – choć brzmi to kuriozalnie – są podania o zgodę na eksplorację miejsc ukrycia tzw. „skarbów”, czyli kosztowności zdeponowanych przed wiekami, najczęściej w okolicznościach wojennych. Takie depozyty nie zawsze bywały „przymusowe”. Zakopanie w ziemi, ukrycie w jakimś załomie muru, to najstarszy sposób na zabezpieczenie własnej majętności przed kradzieżą. Często na tyle skuteczny by nawet ukrywający, nie mógł do niej dotrzeć ponownie. Wałbrzych obfituje w tego rodzaju „fanty”. Wystarczy przypomnieć niedawne (zgłoszone dn. 03.02. 2016 roku) odkrycie 1385 numizmatów – praskich groszy – które obecnie można już podziwiać w muzeum. Pracowników miejskich nie dziwią już nawet informacje o nieznanych dotychczas pomieszczeniach mających się znajdować rzekomo pod zamkiem Książ.

Problemem, z którym musi sobie poradzić magistrat w Wałbrzychu, to notoryczne składanie wniosków bez podawania dostatecznej przyczyny, tj. namacalnych  dowodów, w postaci planów, zapisków, dokumentów. Poszukiwacze skarbów nie chcą bowiem ujawniać zbyt wiele w obawie przed ubiegnięciem ich przez konkurencję, albo liczą na „ślepy traf”. Urząd miasta natomiast nie ma możliwości weryfikacji merytorycznej wartości zgłoszeń, ani tym bardziej prowadzenia badań  w terenie. Mimo tego – jak stwierdził Arkadiusz Grudzień – rzecznik prasowy Urzędu Miasta w Wałbrzychu powiadomienia urzędu dotyczą: (…) często obiektów podziemnych, zazwyczaj zasypanych lub nieodnalezionych jeszcze. Zgłaszający twierdzą, że mają dowody  na ich istnienie. Jak dodaje: większość zgłoszeń spływających do magistratu trudno potwierdzić. Poszukiwacze nie zawsze chcą pokazać dowody, a miasto nie ma możliwości eksploracji”. O metodzie działania i charakterze grup poszukiwaczy wymownie świadczy komentarz przewodnika Andrzeja Gaika: poszukiwacze to są amatorzy, ludzie, którzy za własne pieniądze kupują potwornie drogi sprzęt, żeby te miejsca przebadać. Oni pokonują barierę urzędniczą i dopiero po zorganizowaniu sprzętu, zebraniu funduszy, jest określony czas  na wykonanie prac.

Efekty tych „prac” są różne, tak jak różny jest stopień kompetencji eksploratorów. Nawet najlepsze chęci mogą doprowadzić do smutnych konsekwencji jeśli odkrywcom brak jest doświadczenia. Szkody jakie poczynić może niewykwalifikowany amator są naprawdę poważne. Należy do nich zaliczyć utratę zdrowia i życia osób zaangażowanych w „badania”, jak też osób postronnych; zamierzony lub mimowolny wandalizm – wywołanie „katastrofy budowlanej”, eksplozji niewypału. Trzeba przyznać,  że istnieje rzesza amatorskich Indiana Jonesów, którzy wykonują na prawdę świetną pracę. Zaliczyć należy do nich Krzysztofa Kwiatkowskiego, szczęśliwego odkrywcę nieznanych dotąd podziemi kompleksu Riese (Olbrzym), w jego walimskim obszarze. Miejmy nadzieję, że upór takich ludzi doprowadzi do wyjaśnienia wielu kolejnych nierozwiązanych dotąd zagadek śląskiego clondike.

Źródła: zdziennikaodkrywcy.pl, gazeta pomorska.pl, radiowroclaw.pl

Fot.: Wikimedia Commons

Szymon Kwiecień

 

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*