Mężczyźni, którzy dążyli do zrobienia oszałamiających karier – nie tylko tu na ziemi, ale i tam wysoko, w kosmosie – bardzo prędko zrozumieli, że nie sposób uczynić kroku do przodu bez pozyskania dla sprawy przede wszystkim kobiet i powiązania ich z własnym losem. Toteż każdy z nich zdawał sobie sprawę, że aby być jednym z pierwszych, który zdobędzie kosmos, musi być nie tylko świetnie wyszkolony, czy w doskonałej formie fizycznej – koniecznością było również szablonowe małżeństwo. Taki warunek stawiało NASA.
„Żony astronautów” – książka Lily Koppel nie opisuje ważnych i przełomowych momentów w historii, nie ukazuje dzielnych kobiet, stających do walki na barykadach. Recenzowana przeze mnie książka opowiada historie kobiet, bez których nie byłoby mężczyzn, którzy polecieli w kosmos. Wesołe panienki czy intelektualistki wywodzące się z tzw. dobrych domów – każda z nich niesamowicie inna, ale wszystkie do siebie podobne. Przykładne gospodynie domowe, kochające matki, wzorowe żony… Piękny obraz, który stworzył wraz z rządem USA magazyn „Life”, aby pokazać rodakom, a przede wszystkim udowodnić Rosjanom wyższość Amerykanów w czasie zimniej wojny.
Wszyscy amerykańscy astronauci zostali wytypowani spośród pilotów doświadczalnych, byli wojskowymi. Ich żony przywykły do trudów życia w wojskowych bazach. Odpowiedzialne, zaradne, ciche i skromne – nie skarżyły się kiedy kolejny raz musiały się przeprowadzać, bo taki rozkaz dostał mąż. Nie narzekały, że całe wieczory spędzały samotnie, bo ich ukochany był na ćwiczeniach. Drżały jedynie kiedy widziały smugę dymu i lecący śmigłowiec – było to oznaką, że właśnie wydarzyła się tragedia. Miały nadzieję, że nie ich własna.
Kiedy ich mężowie zostali astronautami, one niespodziewanie – gwiazdami. „NASA nie dało żonom żadnych instrukcji. Żaden rzecznik NASA nie skontaktował się z nimi i nie przekazał wskazówek jak tego dnia mają rozmawiać z prasą. Musiały poradzić sobie z dziennikarzami tak, jak codziennie radziły sobie z upadkami i wzlotami wojskowego życia – z lekko ściągniętymi brwiami, perfekcyjnie nałożoną szminką i świetnie wyćwiczoną pewnością siebie”[1]. Nagle cała Ameryka patrzyła na nie i je oceniała. Jaką założyły sukienkę, jakie dobrały dodatki, co przyrządzą na obiad, jak wygląda ich mieszkanie? Nie były gotowe na sławę jaką im zgotowano. Jednak, co ciekawe, nigdy nie sprzeciwiły się temu. Nie powiedziały: „Dość! Już nie chcę być astrożoną!” – wiernie trwały przy swoich mężach, nawet gdy ten miał romans z inną.
„Aby uporać się z niewyobrażalną presją sławy, żony nie mogły zwrócić się o pomoc do mężów, którzy byli zbyt zajęci szkoleniami, ani do NASA, która była zbyt zajęta kombinowaniem, jak przetransportować ich mężów na Księżyc. Tak więc żony zwróciły się do siebie nawzajem”[2] – zainicjowało to powstaniem Klubu Żon Astronautów. Wspierały siebie, bo doskonale rozumiały, co też każda z nich przeżywa. Solidarność była niezbędna: kto lepiej zrozumiał rozterki zatroskanej małżonki, jeśli nie inna astrożona?
Historia astronautów jest wszystkim dobrze znana, ale to jest pierwsza opowieść o ich żonach. Widzieliśmy i słyszeliśmy bardzo wiele o technologicznych aspektach wyścigu kosmicznego, wciąż jednak stosunkowo mało wiemy o rozgrywającym się za kulisami niezwykłym życiu żon astronautów. Kto wie… może gdyby nie te silne kobiety, które dyskretnie oferowały niezbędne wsparcie mężom, człowiek nigdy nie dotarłby na Księżyc.
Książka Lily Koppel jest napisana w sposób bardzo ciekawy. Jedyne co może przerażać to objętość – 347 stronic. Jednak historia jest niezwykle ciekawa i wciągająca, a niesamowicie szybko czytelnik zbliża się ku końcowi. Plusem są również zamieszczone zdjęcia, dzięki nim bardziej zaznajamiamy się z historią Marge, Louise, Rene, czy Annie. Książka ta powstała ogromnym nakładem pracy nie tylko samej autorki, ale także żyjących świadków tamtych wydarzeń – astrożon, a także ich mężom, którzy jak przyznali – nie lubią być przyćmiewani. Wszyscy są zgodni: imiona tych kobiet powinny trafić na karty podręczników historii, powinien się o nich dowiedzieć świat.
Na kilka słów uznania zasługuje również wydawnictwo Znak – które spod swojego skrzydła wydaje naprawdę dobre książki. Odpowiednia czcionka nie męcząca wzroku, gatunkowo dobry papier, miękka oprawa – wszystko to daje naprawdę dobry efekt.
Reasumując, książkę „Żony astronautów” oceniam na mocne 4 w skali od 1 do 6 i zapraszam do lektury.
Anita Świątkowska