„Fotograf z Auschwitz” | Recenzja

Widziałem tylko oczy więźniów… godzina za godziną, jedne za drugimi…

Anna Dobrowolska – Fotograf z Auschwitz

Mam przed sobą przepięknie wydaną przez Instytut Pamięci Narodowej książkę, a właściwie album zawierający wspomnienia Wilhelma Brasse, głównego fotografa w obozie koncentracyjnym Auschwitz, ilustrowany setkami zdjęć wykonanymi przez niego i jego kolegów z tzw. Wydziału Politycznego czyli obozowego Gestapo. Jest to książka niezwykła nie tylko w treści, ale i w formie, pokazuje życie obozowe od strony jakiej do tej pory nikt nie przedstawił widziane oczami człowiek, który poznał, przynajmniej z widzenia, większość więźniów Aushwitz.

Wilhelma Brasse, zdolnego, młodego fotografa z Żywca, złapano na próbie ucieczki na Węgry. Ponieważ odmówił podpisania volkslisty został przywieziony w końcu sierpnia 1940 r. do Oświęcimia i przebywał tam aż do stycznia 1945 r. Początkowo pracował w komandzie budowlanym, które wykonywało fundamenty pod nowe budynki lub drogi od krematorium do dworca, gdzie szybko awansował na tłumacza kapo, a potem w komandzie przeładowującym węgiel i koks i w kartoflarni. Gdy Niemcy dowiedzieli się o jego zdolnościach i praktyce fotograficznej został naczelnym fotografem obozu. Wraz z kilkoma kolegami wykonał ok. 40-50 tys. zdjęć więźniów, Niemców, ich rodzin, a także dokumentował medyczne eksperymenty obozowych lekarzy. Fotografował też prywatne spotkania oficerów SS z ich rodzinami i przede wszystkim policyjne portrety więźniów do kartotek.

Większość zdjęć ocalała dzięki pomysłowości fotografów, którzy w przeddzień wyzwolenia obozu nie dopuścili do spalenia archiwum. Dodatkowo negatywy były niepalne, więc ciasno zapakowane nie dawały się spalić w ogóle. Brasse i jego współpracownik Bronisław Jureczek uratowali je przed zagładą i zostały odnalezione wśród dokumentów zabezpieczonych zaraz po wyzwoleniu obozu. Szybko obiegły świat, ilustrują dziś podręczniki historii, publikacje i naukowe opracowania, ale autor tych zdjęć długo pozostawał nieznany.

Gdy wyzwalano Oświęcim hitlerowcy popędzili więźniów na zachód i Brasse aż do maja 1945 r. przebywał w podobozie Ebensee k/Mauthausen, który 6 maja oswobodzili Amerykanie. Po trzymiesięcznej kuracji i odzyskaniu sił wrócił do rodzinnego Żywca. Początkowo chciał nawet wrócić do zawodu fotografa, ale gdy tylko zaczynał robić zdjęcia, zwłaszcza kobiet i dzieci wracały obrazy z obozu, szczególnie dziewcząt od dr. Mengele. Fotografował młodą, piękną kobietę, a przed oczami miał nagą, zakrwawioną Żydówkę.. …

Obrazy powracały do niego nie tylko, gdy stał za obiektywem, ale i w snach, nie jak przywołane wspomnienia, ale tak realnie, że zacierały poczucie czasu i miejsca.

Znalazł więc z żoną inne zajęcie i został rzemieślnikiem. Nieraz zastanawiał się, czy na pewno wszystko to przeżył. Zdjęcia żydowskich dziewczynek i prześladujące go oczy fotografowanych więźniów spowodowały, że nie wziął więcej aparatu do ręki. Nigdy też nie opowiadał żonie ani bliskim o swoich obozowych przeżyciach i pracy fotografa.

Wiele lat po wojnie na ślad Wilhelma Brassego trafili historycy z Izraela, którzy przygotowywali pracę na temat eksperymentów medycznych przeprowadzanych w obozie, a następnie nakręcili o tym film dokumentalny. P. Brasse był jednym z komentatorów, bo gdy wykonywał te właśnie fotografie lekarze, czy pielęgniarze przyprowadzający więźniarki objaśniali mu istotę eksperymentów.

O Wilhelmie Brasse usłyszał filmowiec-dokumentalista Ireneusz Dobrowolski od przyjaciela, który obejrzał film o eksperymentach medycznych w Auschwitz. Ale historia komentatora była o wiele obszerniejsza niż to, o czym opowiadał wcześniej. P. Dobrowolski postanowił spotkać się z p. Brasse i zaproponował mu nagranie jego wspomnień i zrobienie filmu o nim. Początkowo się wzdragał, ale filmowiec dopiął swego – spowiedź przed kamerą trwała 10 dni. Powstał z tego dokumentalny 52-minutowy film pt. ”Portrecista” bogato ilustrowany materiałem fotograficznym i filmowym z okresu przedwojennego i z czasów wojny.

Film rodził się w bólach, początkowo Telewizja Polska, a także BBC odmówiły jego realizacji, ale p. Ireneusz Dobrowolski nie odpuszczał. Nagrał wspomnienia p. Brassego i przygotował demo, które rozesłał do różnych wytwórni filmowych. Zakupiła go w końcu TVP.

W filmie bohater opowiada o kilku, wybranych zdjęciach i opisuje związane z nimi historie. Mówi o oprawcach, którzy wsławili się bestialstwem i o zwykłych ludziach, z którymi zetknął się w pracowni fotograficznej.

Ale film nie wyczerpał bogactwa wspomnień, które zostały zarejestrowane przez kamerę, dlatego Anna Dobrowolska postanowiła wykorzystać pozostały materiał i spisała słowo po słowie wszystko co p. Brasse przez wiele dni opowiadał o sobie, swoim życiu obozowym, pracy, kolegach, przyjaciołach i współpracownikach, z którymi połączyła go obozowa rzeczywistość. W tej książce-albumie widzimy Auschwitz, jakiego przedtem nie znano. Wspomnienia głównego bohatera są poprzeplatane relacjami współwięźniów wybranymi z archiwalnych zasobów obozowego Muzeum oraz udokumentowane opracowaniami naukowymi.

Są też bogato ilustrowane zdjęciami wykonanymi w znakomitej większości przez p. Brasse. Pokazują niemal dzień po dniu pięć lat jego życia, uwypuklają najważniejsze jego momenty. Opowiada on szczegółowo o technice jaką stosował do wykonywania swoich zdjęć, o całej procedurze, jakiej poddawani byli fotografowani więźniowie, którzy przychodzili pod opieką kapo, by dać się uwiecznić w policyjnych obozowych kartotekach…

To o nich Brasse mówi przejmująco:

„… Widziałem tylko oczy więźniów.. godzina za godziną, jedne za drugimi…

…Oczy więźniów były najpierw rozsadzone przerażeniem, a z czasem obojętniały. Wzrok wygłodzonego człowieka, szczególnie muzułmanina, jest beznadziejny, patrzący w nieskończoność. Nic go nie interesuje, cała myśl skupiona jest na jedzeniu. To jedyne marzenie, cel, sen…”

Muzułmanami nazywano więźniów, którzy na skutek głodu i braku nadziei wyglądają jak żywe trupy..

Brasse opowiada o swojej codziennej pracy, gdy musiał nieraz fotografować dziennie po kilkuset lub więcej więźniów, o Żydach, których masowo zaczęto zabijać i już w połowie 1942 r. uznano, że fotografowanie ich to marnotrawstwo. Polaków przestano fotografować na przełomie 1943/44 roku. Ci, którzy mają numer powyżej 125 tysięcy już nie mają swoich zdjęć.

Niemcy doceniali zdolności fotografa i od 1942 roku otrzymywali pozwolenie na wykonywanie zdjęć portretowych, retuszowanych, które wysyłali rodzinom i znajomym. Dzięki jego mistrzostwu wyglądali na nich jak mili i ciepli wujaszkowie…

Brasse zauważył też, że Niemcy mieli obsesję na punkcie dokumentowania wszystkiego, czego dokonują w obozie – pracy, zabawy, więźniów przy różnych zajęciach. Powstała np. cała kolekcja zdjęć tych, którzy mieli tatuaże nieraz w b. intymnych miejscach, fotografie duchownych, uciekinierów itp.

Najbardziej traumatycznym przeżyciem było dokumentowanie eksperymentów medycznych doktora Mengele. W jego oczach był to człowiek dobroduszny z wyglądu, ale cierpienia, które zadawał swoim ofiarom przekraczały wyobraźnię normalnego człowieka. Kiedy opowiadał o fotografowanych dzieciach, o nagich żydowskich dziewczynkach załamał się…

…Przekląłem Boga, przekląłem matkę, że mnie urodziła…

Ale w codziennym obozowym życiu były i weselsze momenty: mecze piłkarskie, bo piłka nożna była najpopularniejszym i najczęściej uprawianym sportem, ponoć grywano w nią nawet w krematorium, a mecze pomiędzy Polakami a Niemcami rozgrywano często przy aplauzie nie tylko więźniów, ale i esesmanów..

Wymyślił też kalejdoskopy, gdzie zamiast kryształków wstawiał fotografie nagich dziewcząt. Takie zabawki kupowali Niemcy za papierosy lub inne pożądane towary. Opowiadał też o obozowym burdelu, gdzie mogli uczęszczać więźniowie za dobre sprawowanie i niżsi rangą Niemcy… Ciekawa była historia zdjęcia wazonika z bratkami, wyhodowanymi na kawałku trawnika.. Powstała z tego pocztówka, reprodukowana w tysiącach niemal egzemplarzy, która służyła i Niemcom i więźniom do korespondencji z rodzinami.

Wilhelm Brasse zmarł w 2012 roku w Żywcu, został pochowany koło swojej ukochanej żony Stasi, z którą przeżył całe życie po powrocie do kraju.

Książkę przeczytałam jednym tchem nie tylko ja, ale i członkowie mojej rodziny, a zdjęcia oświęcimskich więźniów przywołują zapomnianą historię opowiadaną przez naszych ojców i dziadów. Forma, w jakiej została wydana przyciąga wzrok, a staranna dokumentacja uzupełniona wspomnieniami innych więźniów uwiarygodniają relację Wilhelma Brasse. Warto ją mieć w swoim księgozbiorze, bo to lektura pouczająca, historia, która nie powinna zostać zapomniana. Pokazuje jaki los zgotował człowiek człowiekowi….

Oceniam książkę najwyższą z możliwych u nas ocen – 6.

Wydane przez Instytut Pamięci Narodowej – Warszawa 2013

 

Małgorzata Korwin-Mikke

 

 

 

 

 

 

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*