Ginący świat dziedzictwa kulturowego okładka

Ginący świat dziedzictwa kulturowego |Recenzja

Ewa Kocój, Ginący świat dziedzictwa kulturowego małych wspólnot w Rumunii

W świecie coraz bardziej ujednoliconym światową globalizacją, narastają trendy czy też sentymenty za tym, co przemija. Za dawnymi zwyczajami, tradycjami, za regionalnymi odrębnościami. Książka Ewy Kocój, Ginący świat dziedzictwa kulturowego małych wspólnot w Rumunii, wpisuje się w ten trend.

Autorka w świetny sposób opowiada nam o lokalnych tradycjach, może nie koniecznie zagrożonych „wyginięciem”, ale jednak częściowo zapomnianych przez współczesnych. W tym przypadku mówimy o mieszkańcach Rumunii, którzy w trakcie rządów komunistycznych zmuszeni byli zapomnieć o swych dawnych tradycjach, nie wpisujących się w światopogląd „jedynie słusznego” ustroju.

Choć ciężko w to uwierzyć, to jednak ci, którzy w nazwie niejednokrotnie umieszczali słowo „ludowy” czy „demokratyczny”, czynili wszystko, aby społeczeństwo stało się jednolite. Tępili różne odmiany chrześcijaństwa, ludy czy klany, nie chcące podporządkować się komunistycznej doktrynie. Zabraniali odrestaurowywania zabytków (kościołów, cmentarzy, dworków…). W wyniku takiej polityki wiele dawnego dziedzictwa nieodwracalnie przepadło.

Tak działo się we wszystkich demoludach. Społeczność żydowska w Rumunii niemal przestała istnieć, a Romów/Cyganów pozbawiono ich „pradawnych” zwyczajów. Ale o tym przeczytacie w rozdziale trzecim, opowiadającym o romskich niedźwiednikach.

Nie taki tekst straszny

Choć pierwszy rozdział nieco mnie przeraził, szybko okazało się, że reszta książki wcale nie jest taka trudna i nudna. No cóż, nie przepadam za teoretyzowaniem, nawet jeśli porusza kwestie historyczne czy ideologiczne. Na szczęście później było zdecydowanie lepiej. I łatwo wyczuć nie tylko prawdziwą fascynację opisywaną tematyką, ale i miłość do tego, co przemija na naszych oczach.

Jak się rzekło, pierwszy rozdział dotyczy historii wyodrębniania się „regionalizmów”. Autorka sugeruje, że taka miłość do dziedzictwa małych regionów, wywodzi się z fascynacji romantyzmem w Europie. Aż do I wojny światowej zamiłowanie tą tematyką rozkwitała. O ile na Zachodzie Europy miała szansę przybrać swoją współczesną formę, o tyle za żelazną kurtyną regionalizmy musiały zostać zarzucone, wymazane lub musiały skryć się w podziemiu.

Najważniejszy był paradygmat ideologii komunistycznej – swoisty nacjonalizm, którego zadaniem było zbudowanie jednolitych społeczeństw. W wyniku takiej działalności wiele z dorobku dawnych społeczności przepadło lub zostało celowo zatarte. W wielu przypadkach jedyne co pozostało, to fragmenty zapisków, wspomnień z wcześniejszych czasów oraz stare fotografie.

Legenda/y o Mistrzu Manole

Kiedyś miałem przyjemność czytać książki Mircei Eliade’go, ale jakoś umknęła mi ta konkretna legenda o Mistrzu Manole. Niemniej miło było przypomnieć sobie coś, co dawno temu, na początku mojej fascynacji historią, czytałem. Ale mniej nostalgii…

O czym opowiada rzeczony utwór? Pokrótce można to ująć w następujący sposób. Mamy pewną grupę rzemieślników, którym przewodzi niejaki Mistrz Manole. Szuka on miejsca, gdzie mógłby wybudować najpiękniejszy kościół swoich czasów. W pewnym momencie dostaje zaproszenie od hospodara Negru, który pozwala mu wykonać to dzieło. Zastrzega jednak, że w wypadku, gdy dzieła nie ukończy, Mistrz postrada życie wraz ze swymi podwładnymi.

Architekt i jego rzemieślnicy/budowlańcy, biorą się do pracy ochoczo, ale to, co zbudują za dnia, w nocy się rozpada. W pewnym momencie spotykają kogoś, kto podpowiada im, że remedium na te katastrofy-przekleństwo jest poświęcenie kobiety. Musi ona zostać zamurowana żywcem, a wtedy przekleństwo zniknie. Nie chcecie wiedzieć, kto zostaje tą ofiarą „zesłaną przez niebiosa”.

To też uczyniwszy, Mistrz Manole wraz ze swą drużyną i tak ponoszą śmierć. Zleceniodawca Negru, obawiając się, że mogliby zbudować coś jeszcze piękniejszego, pozbawia ich możliwości zejścia z rusztowań, wobec czego wszyscy tragicznie umierają.

Jak się okazuje, legenda ma kilkaset wariantów i swym zasięgiem wybiega daleko poza omawianą Rumunię. Reminiscencje tego toposu można znaleźć nawet w Polsce. Wedle analizy mogę wam podpowiedzieć, że Negru jest symbolem szatana, a Manole stanowi przeróbkę imienia Emmanuel (czyli, Bóg jest z nami).

Całą resztę interpretacji utworu musicie poznać sami, czytając książkę Pani Ewy. Uwielbiam takie „zabawy” naukowe. To trochę tak, jakby łapało się Pana Boga za nogi. Nieopisana frajda, gdy dochodzimy do ciekawych wniosków. Sama analiza źródłoznawcza to niesamowita przygoda. Uwielbiam tego typu prace.

Romantyzm, pozytywizm i coś jeszcze…

Książka składa się z czterech większych rozdziałów: 1. Regionalne dziedzictwo kulturowe – odkrywanie znaczeń i idei w kontekście doświadczeń europejskich; 2 – Świątynia czy życie w ruinie? Symbolika „rumuńskiej” Legendy o Mistrzu Manole – perspektywa hermeneutyczna;  3 – Taniec niedźwiedzi w czasie przełomu. Romscy niedźwiednicy w folklorze rumuńskim oraz 4 – Ostatnia podróż w zaświaty. Wierzenia i zwyczaje związane ze śmiercią.

Mnie najbardziej podobał się ten o Mistrzu Manole oraz o niedźwiednikach. Może nie chodzi tu już o samą treść historyczną, ile o ukazanie przez Autorkę, jak wygląda współczesny warsztat badacza regionalizmów i tego wszystkiego, co w naszym świecie przemija bezpowrotnie.

Ewa Kocój nie tylko uświadomiła mi nostalgię za takim „małym centrum wszechświata”, ale i za tym, że historyk nie powinien ograniczać się tylko do swojej dziedziny, regionu czy okresu historycznego. Bo naszym nadrzędnym celem jest ocalenie całej spuścizny, nie dla nas, ale dla tych, którzy po nas przyjdą. Żeby mieli świadomość tego, skąd przychodzą, i być może – gdzie zdążać będą.

Ginący świat dziedzictwa kulturowego małych wspólnot w Rumunii – podsumowanie

Dla kogo ona jest? Myślę, że to świetna pozycja nie tylko dla folklorystów czy osób zainteresowanych kulturą Rumunii. To również świetna pozycja pozwalająca poznać warsztat współczesnych historyków regionów, literaturoznawców i wszelkiej maści miłośników historii.

Dla mnie to była naprawdę świetna przygoda, i to pomimo faktu, że moja wiedza o Rumunii, a tym bardziej o jej kulturze jest znikoma. Śmiało mogę powiedzieć, że czułem się, jak gdybym wybrał się w podróż w rzeczony region i mógł wszystko obserwować naocznie. Opisy tradycji, zwyczajów – dosłownie magia.

Okazuje się, że z Rumunią Polacy mają sporo wspólnego. Żałuję, że tak niewiele wiem o naszych wspólnych kontaktach. Żałuję, że dopiero czytając o przemijających tradycjach w Rumunii, uświadomiłem sobie, że ten sam proces trwa u nas. Że tak wiele lokalnych tradycji znika, bo nie ma komu jej zapisać, uwiecznić. Dziękuję, to cenna lekcja, z której na pewno wyciągnę wnioski.

W książce znajdziecie sporo zdjęć, zwłaszcza dotyczących romskich niedźwiedników. Szkoda tylko, że większość z nich jest czarnobiała.

Gorąco polecam!


Wydawnictwo Księgarnia Akademicka
Ocena recenzenta: 5/6
Ryszard Hałas


Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Księgarnia Akademicka.

Comments are closed.