John J. Mearsheimer, Sebastian Rosato, Jak myślą państwa. Racjonalność w polityce zagranicznej
Co w polityce jest racjonalne, a co jest wytworem przypadku, ułudy czy kłamstwa? Na te pytania starają się odpowiedzieć John J. Mearsheimer oraz Sebastian Rosato, w swej książce Jak myślą państwa. Co w niej znajdziecie?
Teoriami świat usiany
Przede wszystkim – mnóstwo, naprawdę mnóstwo teorii. Autorzy prześlizgują się pomiędzy wszystkimi najbardziej aktualnymi teoriami politycznymi. Szukają ich plusów oraz minusów. Jak dla mnie ich analiza jest jednak bardzo powierzchowna, i nie zawsze zgadza się z faktami.
Prawdę powiedziawszy, wszystko można udowodnić albo obalić, jeśli się do tego należycie przyłożyć. Metodologia jaką sugerują, tworząc własną koncepcję racjonalności, nie do końca do mnie przemawia. Ale kilka fragmentów książki daje do myślenia:
Racjonalność to przede wszystkim zdolność rozumienia świata dla poruszania się po nim w dążeniu do pożądanych celów. W sferze polityki zagranicznej racjonalność ma wymiar zarówno indywidualny, jak i państwowy. Racjonalni decydenci polityczni kierują się (wiarygodnymi) teoriami, zarówno po to, by zrozumieć daną sytuację, jak i po to, by wybrać strategię, która najlepiej posłuży osiągnięciu ich celów. Państwo jest racjonalne, jeżeli ma w nim miejsce deliberatywny proces decyzyjny, w ramach którego dochodzi do agregacji poglądów najważniejszych decydentów, a przyjęta polityka opiera się na wiarygodnej teorii. I vice versa, państwo jest nieracjonalne, jeżeli jego strategia nie jest przemyślana, nie jest przedyskutowana i (lub) nie opiera się na wiarygodnej teorii. Uważna analiza wydarzeń historycznych pokazuje, że w świetle tych kryteriów państwa z reguły prowadzą racjonalną politykę zagraniczną.[1]
Autorzy starają się ukazać, że demokracje są najbardziej racjonalnymi instytucjami politycznymi świata, gdyż – przynajmniej w założeniu – nie starają się ze sobą walczyć. Są, niejako ontologicznie, nastawione ku współpracy. Więc jak wyjaśnić wojnę pomiędzy demokratyczną Francją a Wielką Brytanią o podział Bliskiego Wschodu w trakcie I wojny światowej? A przecież takich przykładów można byłoby mnożyć. Niezrażeni tym Autorzy piszą:
Teoria demokratycznego pokoju występuje w wariancie normatywnym i instytucjonalnym. W ujęciu normatywnym demokracje mają wspólne interesy i wartości, w związku z czym darzą się wzajemnym zaufaniem i szacunkiem. W ujęciu instytucjonalnym z kolei rządy pochodzące z wyborów muszą liczyć się z różnymi siłami wewnętrznymi, sprzeciwiającymi się wojnie – w tym z opinią publiczną i różnymi grupami interesów – i w związku z tym są zainteresowane pokojem. Niezależnie od tych różnic oba warianty teorii demokratycznego pokoju pozwalają wyjaśnić, dlaczego demokracje rzadko walczą ze sobą nawzajem. Teorie współzależności gospodarczej opierają się na przekonaniu, że państwa są żywotnie zainteresowane zapewnieniem sobie dobrobytu. Chociaż między teoriami z tej grupy istnieją pewne różnice, wszystkie są zgodne co do tego, że to zainteresowanie dobrobytem skłania państwa nie tylko do współpracy, ale także do unikania zmagań o potęgę i wojen. Liberalny instytucjonalizm kładzie nacisk na ustanowione przez państwa reguły (normy) postępowania w otoczeniu międzynarodowym. Jako że stosowanie się do tych reguł leży w najlepszym interesie wszystkich państw, mają one silne motywacje, by ich przestrzegać, czyli – innymi słowy – by współpracować ze sobą[2].
Czy się zgadzam? Częściowo tak. Jednak w momencie, gdy w „federacja” demokracji europejskich, jaką jest Unia Europejska, stoi na skraju rozpadu, ciężko jest w tą teorię uwierzyć. Poszczególne państwa Europy, zwłaszcza te największe, jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania (ta ostatnia dla samolubnego interesu opuściła Wspólnotę), dążą do zaspokojenia swoich partykularnych interesów, a nie do uzyskania względnego konsensusu i współpracy mniejszych i słabszych „przyjaciół”.
Te „stare” demokracje dążą do hegemonii w ramach Unii Europejskiej. Czasem wygląda to tak, jakby chciały stworzyć współczesną linię wpływów, ograniczoną do tej „lepszej” części Europy. Ale to moja indywidualna ocena. Nie musicie się z nią zgadzać.
Odniosłem wrażenie, że Autorzy, obawiając się, iż ich własne wywody mogą szybko się zdezaktualizować, profilaktycznie sugerują, że takie coś ma miejsce i jest to zupełnie naturalne. Więc nie należy się martwić, bo wszystko „płynie”. Każda teoria jest tak długo żywotna, póki ktoś inny nie wpadnie na coś mądrzejszego. Ale oddajmy mu głos:
Przypadek teorii domina pokazuje, że wiarygodność teorii może zmieniać się w czasie. Bieg wydarzeń w świecie rzeczywistym może sprawić, że pojawi się wiele nowych faktów, podważających teorie dotąd uznawane za wiarygodne i uwiarygadniających inne. Jak przypomina fizyk Steven Weinberg, „greccy astronomowie epoki hellenistycznej Apoloniusz i Hipparchos stworzyli teorię, wedle której planety krążą wokół Ziemi po zapętlonych epicyklicznych orbitach; korzystali przy tym wyłącznie z dostępnych im wówczas danych”. Ich teoria – wiarygodna w momencie jej powstania – została później obalona, kiedy naukowcy odkryli nieznane wcześniej fakty[3].
Dla mnie kłopotem okazało się zrozumienie, która z teorii jest racjonalna. Ta, która ma umocowanie w rzeczywistości, jest świetnie udokumentowana, czy ta, która opierając się na świecie idei, propagandy, ma wszelkie szanse stać się rzeczywistością? Ciężko jest nadążyć, które z teorii są racjonalne, skoro Autorzy zdają się każdą z nich dyskredytować? Przepraszam, znajdują niedociągnięcia… Mniej więcej sugerują coś takiego:
Opieranie się na wiarygodnych teoriach jest racjonalne, ponieważ są one najlepszymi, choć w żadnym wypadku nie doskonałymi, instrumentami pozwalającymi zrozumieć, jak działa polityka międzynarodowa. Pomagają one zidentyfikować czynniki, które mają spójną konstrukcję i są poparte dowodami empirycznymi, co maksymalizuje szanse na to, że decydenci polityczni dokonają trafnej oceny prawdopodobnego rozwoju wydarzeń. Z tych powodów przywódcy są silnie przywiązani do preferowanych przez siebie teorii i uważają je za lepsze od teorii konkurencyjnych, zarówno wiarygodnych, jak i niewiarygodnych[4].
Idea nie zawsze słuszna, nie zawsze zrozumiała
W książce znajdziecie wiele kontrowersyjnych poglądów z bieżącej polityki. Nie ze wszystkimi się zgadzam, ale pewne kwestie dają do myślenia.
Pierwszy z brzegu przykład – sprawa wojny na Ukrainie. U nas na Zachodzie zakładano, że potencjalna wojna, którą rozpocznie Putin, będzie wynikiem nie racjonalnych kalkulacji, ale wolą wschodniego despoty. Jak Autorzy uzasadniają, była to błędna opinia.
Putin podejmując wojnę z Ukrainą, opierał się nie tylko na opinii własnego społeczeństwa, ale i swoich współpracowników. Cała kampania została przygotowana od podstaw, tak, by Rosja, jak najszybciej i najlepiej odniosła sukces. Jedynym jego błędem było nie docenienie tego, w jaki sposób zareagują państwa Zachodu. Ale to już nie jest kwestią poruszaną w książce. Teoria, tylko teoria…
Można odnieść również wrażenie, że wszystko, co wiedzieliśmy o tym konflikcie, było nie wynikiem racjonalności, ale myślenia życzeniowego. W każdym geście Putina chcieliśmy widzieć zaczyn jego upadku. Mnożyły się analizy, jakoby cierpiał na śmiertelne choroby. Jakoby groziły mu zamachy, a państwu rosyjskiemu rozpad.
Mija drugi rok wojny – i to wszystko nie ma racji bytu. Pozycja Władimira Władymirowicza nadal jest silna. Państwo, mimo kłopotów, nadal funkcjonuje, a po jego stronie, coraz bardziej opowiadają się nie tylko światowi pariasi, jak Korea Północna czy Iran, ale i coraz bardziej – Chiny, Indie czy państwa afrykańskie. To, co dla nas było głupotą, popartą „wschodnim” okrucieństwem, oparte jest na racjonalnych przesłankach. Tyle i koniec.
Jak myślą państwa – czy warto?
I tak, i nie. Tak – bo to ciekawe wprowadzenie i analiza najważniejszych „doktryn” politycznych współczesnego świata. Nie wszystkie mnie przekonują, ale z pewnością dają poznać smak tego, z czym mamy do czynienia na każdym poziomie naszego życia. Nie – bo Autorzy poświęcili się krytyce tych teorii politycznych, przy czym nie dają nic w zamian.
Książka napisana jest trudnym językiem, skierowanym do politologów. Jako historyk, czuję się nieco rozczarowany, bo Autorzy dobierali poszczególne przykłady wybiórczo, aby uzasadnić swój światopogląd. Moim zdaniem, powinni pokazać sugerowane wyroki i wnioski, opierając się na zdecydowanie szerszej analizie historycznej. Mamy wprawdzie takową dotyczącą inwazji na Irak, czy I wojny światowej, a nawet kryzysu kubańskiego, ale to zaledwie kilka zdań. Zabrakło mi szerszej analizy oraz opisu innych konfliktów.
Przyznam również, że ogromnie się męczyłem. Nie byłem w stanie do końca skupić się na tym, co sugerowali, dokumentowali czy interpretowali. Pod wieloma względami czuję się rozczarowany.
Wydawnictwo Prześwity
Ocena recenzenta: 4/6
Ryszard Hałas
[1] s. 23.
[2] s. 84.
[3] s. 93.
[4] s. 99.
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Prześwity.