We Wrzącej sieradzcy pasjonaci historii razem z członkami Stowarzyszenia „Wizna 1939” odnaleźli broń i mapnik polskiego pilota, ppor. Pawła Łuczyńskiego z okresu Kampanii Wrześniowej w 1939 roku. Dzięki niezwykłemu znalezisku została dopełniona historia oficera i związanej z nim rodziny Popłonikowskich.
Historia związana ze znaleziskiem rozpoczęła się 7 września 1939. Pilot Łuczyński miał na swoim koncie kilka sukcesów – w ciągu tygodnia zestrzelił dwa niemieckie bombowce typu „Dornier” Do-17. Tego dnia w okolicach Łowicza wziął na cel kolejny tego typu samolot z niemieckiej wyprawy. Polski pilot skutecznie zaatakował nieprzyjaciela, jednak nie udało mu się strącić niemieckiej maszyny. – Bombowiec dymiąc oddalał się w kierunku zachodnim lotem koszącym, aby uniemożliwić polskiej „jedenastce” kolejne ataki. Czas płynął, kilometrów przybywało, a Dornier dymiąc nadal utrzymywał się w powietrzu. Polski pilot dwoił się i troił, aby wykończyć intruza, niestety lot wrogiej maszyny nisko nad ziemią uniemożliwiał ostateczne zwycięstwo. W rejonie Gruszczyc podczas manewrowania maszyną Łuczyński zaczepił podwoziem o korony wysokich drzew i runął na ziemię. Inna relacja mówi, że spadł na wskutek utraty śmigła odstrzelonego przez niemieckiego tylnego strzelca ewentualnie przez brak synchronizacji własnego km. strzelającego przez śmigło. – dopowiada sieradzki miłośnik historii Robert Kielek.
Polski pilot rozbił się na pograniczu wiosek Wrząca – Gruszyce. Był to teren okupowany od kilku dni przez wroga. Całe zdarzenie widzieli mieszkańcy Wrzącej Kazimierczak i Pawlak, którzy ruszyli pomóc lotnikowi. Oficer w wyniku katastrofy został ranny, dlatego mężczyźni zdecydowali się zawieźć go do rodziny Popłonikowskich. Przedstawicielem rodu był Franciszek, sanitariusz z okresu I Wojny Światowej. Pomoc ofiarowała także jego córka Weronika, wyszkolona sanitariuszka. Porucznik Łuczyński namawiał gospodarza domu, aby przekazał informację Niemcom, że znajduje się w tym miejscu. Chciał w ten sposób oszczędzić ewentualnych konsekwencji rodzinie, która udzieliła mu pierwszej pomocy. Oficer poprosił także o przechowanie wojskowych przedmiotów.
Wieczorem tego sama dnia prawie cała okolica wiedziała, że w domu Popłonikowskich znajduje się polski lotnik. Niemiecki patrol dowiedział się o tym od złodziei koni, którzy za wydanie tej informacji nie ponieśli kary za kradzież. Po dwóch dniach pobytu we Wrzącej polski lotnik został przetransportowany niemiecką sanitarką do szpitala we Wrocławiu.
Historia z pilotem Łuczyńskim wyszła na jaw w momencie, kiedy Robert Kielek postanowił dowiedzieć się o katastrofach polskiego lotnictwa z 1939 w okolicach Wrzącej. Wiele informacji na ten temat przekazał wnuk Franciszka, Paweł Popłonikowski. Historia była przekzywana z pokolenia na pokolenie i najmłodsi przedstawiciele rodu będą opowiadać ją swoim dzieciom i wnukom.
Paweł Popłonikowski dodał także, że na polecenie pilota Franciszek Popłonikowski zakopał oficerski depozyt w postaci broni i mapnika w pobliżu domu. Przedmioty zostały zabezpieczone smarem, owinięte w materiały i schowane do skrzyni. Robert Kielek postanowił odnaleźć rzeczy i podzielił się pomysłem z członkami sieradzkiego stowarzyszenia „Wizna 1939” oraz z pasjonatami lotnictwa wrześniowego. Kwestią formalną zajął się archeolog Adam Golański z Łodzi.
Pierwszą próbę odnalezienia skarbu podjęto w sobotę 12 marca. Poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem, jednak determinacja zaangażowanych w akcję osób przyniosła zamierzony efekt. Pasjonaci po kilku dniach wykorzystując specjalistyczny sprzęt dokonali historycznego odkrycia. W skrzyni znajdowały się nie tylko broń, mapnik, lecz także wojskowy pas lotnika.
Prezes Stowarzyszenia „Wizna 1939” Dariusz Szymanowski docenił zespołową pracę. – Ta sprawa była dla nas wyjątkowa. Wiedzieliśmy, że depozyt jest w ziemi, bo urządzenie go wskazywało, niestety szukaliśmy obok. Ale uparcie dążyliśmy do tego, by wrócić i cieszymy się bardzo, że się udało. W kategoriach historycznych jest to bezcenny zabytek zwłaszcza, że znamy właściciela tego depozytu. To konkretna historia konkretnego człowieka, w której postawiliśmy przysłowiową kropkę nad i.
Cały depozyt został przekazany do Muzeum Okręgowego w Sieradzu, gdzie w środę 16 marca została otwarta skrzynia.
Nie jest to jednak cała historia. Porucznik Łuczyński po II Wojnie Światowej emigrował do Stanów Zjednoczonych. Pilot cały czas pamiętał o rodzinie, która udzieliła mu pomocy we wrześniu 1939 roku i spotkał się z nimi prawie 20 lat temu. Uczniom ze Szkoły Zawodowej w Błaszkach (był rok 85-86) na lekcji historii zadano wypracowanie „Lata okupacji w naszej okolicy”. Jeden z młodych mieszkańców Wrzącej wiedząc, że Józef Popłonikowski zna wiele historii z lat wojny, poprosił go o pomoc w tej kwestii. Ze wszystkich opowieści chłopakowi przypadła do gustu historia o polskim samolocie– wspomniał Robert Kielek. Szczęśliwym zbiegem okoliczności prawdopodobnie w 1989 roku ten sam uczeń usłyszał w I Programie Polskiego Radia informację, że polski pilot poszukuje rodziny z Wrzącej, która wtedy mu pomogła. Mężczyzna połączył fakty po czym skontaktował się z Franciszkiem Popłonikowskim. Gospodarz domu odezwał się do radia, dzięki czemu było możliwe spotkanie z porucznikiem Łuczyńskim.
Źródło sieradz.naszemiasto.pl