Michael Morys-Twarowski, Polskie Imperium. Wszystkie kraje podbite przez Rzeczpospolitą
W popularnej serii „Ciekawostek historycznych” (wydawnictwa Znak) ukazała się kolejna odsłona historii Polski, jakiej darmo nam szukać w szkolnych podręcznikach. Opowiedziana wartkim językiem, jest nie tylko interesującą lekturą, ale też próbą sprostowania (czy może nawet odkłamania) negatywnych skojarzeń i krzywdzących stereotypów, jakimi obrosły dzieje Rzeczpospolitej szlacheckiej.
Michael Morys-Twarowski wybrał kilkanaście najciekawszych, najbardziej spektakularnych zwycięstw polskich doby baroku. Skupił się na stuleciu, w którym Rzeczpospolita miała największy zasięg terytorialny. Było to możliwe za sprawą genialnych dowódców: hetmanów wielkich i polnych (obojga narodów – zarówno koronnych, jak i litewskich), ale też i dworskiej dyplomacji.
Doktor Twarowski jest amerykanistą mieszkającym w Polsce. Interesuje się i publikuje przede wszystkim prace poświęcone historii Śląska Cieszyńskiego (dawniej zwanego też Śląskiem Austriackim). W „Polskim Imperium” poniekąd kontynuuje swoje poszukiwania historyczne, kierując się jednak znaczne bardziej na południe Europy (ku Banatowi, Transylwanii, Mołdawii, aż po Może Czarne i Krym) i daleką północ – Inflanty (dziś znane nam jako państwo Łotyszy). Buduje swoją historię zatem na nieobecnych od dawna na politycznych mapach Europy przestrzeniach nazw etnicznych. Ta swoista geografia historyczna nakazuje nam przynajmniej na chwilę zapomnieć o dzisiejszym rozumieniu Kresów Rzeczpospolitej, bowiem „kresami” wówczas zwano kres kresów, i skraj skrajów, czyli najdalsze zakątki wpływów polskiego imperium: Kresy Multańskie (o których tak pięknie pisał zapomniany już dziś badacz – dr Rolle), a także Smoleńsk, grody bracławskie, Cecorę, Jassy czy Kiszyniów…
Byliśmy potęgą na miarę Imperium Osmańskiego i upadliśmy jak i ono. Byliśmy Imperium staropolskim, szlachecką „republiką” monarszą, która musiała przeminąć, by na jej gruzach narodziły się u schyłku XVIII wieku nowe potęgi militarne – Imperium Rosyjskie i Cesarstwo Niemieckie. Warto jednak pamiętać o Rzeczpospolitej imperialnej, bo… tak naprawdę tylko wówczas byliśmy światem wieloetnicznym i wielokulturowym. Szukanie lepszej, piękniejszej, dostatniejszej Polski z pominięciem (czy wymazaniem) ogromnego kulturowo-historycznego dziedzictwa Rzeczypospolitej Obojga Narodów jest nierozsądne, a nawet głupie, bowiem ta dawna, staropolska barokowość ukształtowała następne pokolenia Polaków bardziej, niż nam się dzisiaj niejednokrotnie wydaje.
Przyzwyczailiśmy się do patrzenia na naszą historię jako na pasmo klęsk, porażek, pochopnych, nieprzemyślanych i beznadziejnych zrywów niepodległościowych. Oswoiliśmy się z martyrologią narodu polskiego. Z historii dawniejszej (tej co najwyżej wyrywkowo poznanej i nie do końca zapamiętanej z lekcji historii w szkole średniej), kojarzymy najczęściej, że wiek XVII to czas niekończących się wojen, stulecie zdobywania, odbijania, to znów oddawania ziem, przesuwania granic… Komunistyczna propaganda nauczyła nas zaś, że historia Polski szlacheckiej, to przede wszystkim dzieje rozpijania chłopów, lata samowoli szlacheckiej, próżniactwa, liberum veto i sarmacki ciemnogród i zabobon… Tymczasem Michael Morys-Twarowski pokazuje nam, że bynajmniej tak nie było, że możemy i powinniśmy być dumni z I Rzeczpospolitej.
Ocena recenzenta: 6/6
Maciej Dęboróg-Bylczyński