Możni, duchowieństwo i rycerze zebrani w katedrze wawelskiej w niedzielę 20 stycznia Anno Domini 1320 w głębokim skupieniu obserwowali arcybiskupa gnieźnieńskiego Janisława, nakładającego złotą koronę na pokrytą lokami głowę malutkiego księcia i jego małżonki.
-Vivat Król Władysław! Vivat królowa Jadwiga! – rozległy się radosne okrzyki.
Łokietek podniósł się z klęczek, zacisnął palce na złotym berle i odwrócił powoli w stronę swych poddanych, tym razem już nie jako jeden z dzielnicowych książąt, ale jako władca całego królestwa. Wiedział, że zbliża się kres rozbicia dzielnicowego i nadchodzi czas zjednoczenia. Jego marzenie nareszcie zaczynało się spełniać, chociaż droga do polskiej korony wcale nie była łatwa.
Zaczęło się dramatycznie. Łokietek został pozbawiony swoich ziem przez czeskiego króla Wacława z rodu Przemyślidów, którego miał już kiedyś wątpliwą przyjemność poznać. Przez jakiś czas przebywał u niego w niewoli. Można więc wysunąć wniosek, że panowie raczej nie darzyli się szczególną sympatią, uważając siebie nawzajem za przysłowiowy odcisk na stopie. Co więcej, żeby jeszcze dobić leżącego, Władysław został obłożony klątwą przez biskupa poznańskiego Andrzeja i wygnany z kraju. Była to jego największa życiowa klęska.
Co nasz książę robił na przymusowej emigracji? Cóż opinie na ten temat są wśród kronikarzy podzielone. Jedni piszą, że prawdopodobnie schronił się na Rusi Halickiej. Drudzy, że pewniakiem poszedł w gościnę do naszych odwiecznych przyjaciół Węgrów. Trzeci, że zawędrował do Rzymu, gdzie uczestniczył w uroczystościach „Jubileuszu Narodzin Chrystusa” i odbywał pokutę za swoje wcześniejsze grzeszne życie. Czy skrucha i szczery żal za grzechy odmieniły wewnętrznie małego księcia? To już sprawa między nim a Stwórcą, jednakże nie ulega wątpliwości, że Władysław stosunkowo szybko podniósł się z politycznego i moralnego upadku. I postanowił odzyskać swoje dziedzictwo.
Około roku 1304 powrócił do Polski w towarzystwie uzbrojonych po zęby przyjaciół z Węgier. Na start odzyskał Sandomierszczyznę, która stała się jego bazą wypadową do dalszych akcji. Sukces niezłomnego księcia mógł być jednak krótkotrwały, gdyż Wacław na wieść o powrocie upierdliwego karła wpadł w istny szał. Przewrotny los postanowił jednak rozwiązać ten wieloletni konflikt za nich. Z korzyścią dla Łokietka, jak to czynił już dawniej, usuwając wówczas z jego drogi wszystkich przeciwników politycznych lub tych, po których miał nadzieję dziedziczyć. Co ciekawe sam Władysław nigdy nie przyczynił się w żadnej mierze do eliminowania tych konkurentów. Nie było spisków, skrytobójstwa, zamachów, ani trucizn. Facet po prostu miał pod tym względem farta i wszyscy jego oponenci umierali jeden po drugim, a biorąc pod uwagę krótką żywotność człowieka w średniowieczu, narażonego na wszelakie niebezpieczeństwa, to podobne zgony następujące nagle po sobie nie powinny ani dziwić, ani wzbudzać podejrzeń. Takie były wtedy czasy. I, tak też stało się tym razem.
W czerwcu 1305 roku zmarł czeski król Wacław II, a w roku następnym w Ołomuńcu zamordowano jego syna Wacława III (zamordowany przez niemieckiego rycerza, nie Władysława, gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości). W ten sposób na dobre zakończyły się rządy czeskie w Polsce, a tron królewski został znów umieszczony w ogłoszeniach „Do wynajęcia”
Jako jednego z potencjalnych, głównych najemców wymieniano oczywiście księcia Łokietka, a ten nie próżnował w tym czasie i w żadnym wypadku nie zamierzał zmarnować kolejnej okazji. Rozpoczął swój marsz po koronę z impetem godnym oficerów CBŚ wchodzących w drzwi bladym świtem. Jeszcze w 1306 roku opanował Małopolskę i Pomorze, a w roku kolejnym wkroczył do Krakowa. Początkowo nie udało mu się tylko ponownie zająć Wielkopolski, gdzie władzy kurczowo jak kapitan przy sterze, trzymał się jego krewniak Henryk Głogowski, ale jak już napisano kilka linijek wcześniej, Władysław miał niezawodnego asa w rękawie, czyli ogromne szczęście. W roku 1309 książę Wielkopolski po prostu umarł i choć początkowo władzę przejęli jego synowie, to miejscowa ludność szybko straciła do nich sympatię, widząc, że książęta chętniej spędzają czas w towarzystwie Niemców niż Polaków. Łokietek postanowił więc wybawić biednych Wielkopolan od okropności codziennego oglądania Niemców na swoich ulicach i w 1314 roku bez najmniejszego trudu zdobył Poznań, przyłączając w ten sposób do swoich ziem, kolejną ważną ze względów strategicznych część Polski.

Los lubił małego księcia, ale nie zawsze i nie wszędzie mu sprzyjał. Bywał też dlań kapryśny. Tak było, chociażby na Pomorzu, gdzie w 1307 roku Brandenburczycy zaatakowali Gdańsk. Władysław, zajęty walkami o Kraków, nie miał w tamtej chwili ani czasu, ani nawet możliwości wyruszenia z odsieczą w tak daleką podróż. Działając prawdopodobnie w stresie i pod wpływem impulsu zdecydował się na ekstremalny krok, który okazał się potem jedną z najgorszych decyzji w całej jego karierze. Mianowicie poprosił o wsparcie Krzyżaków. Jak można było się spodziewać „pobożni” zakonnicy oczywiście nie odmówili pomocy chrześcijańskiemu bratu i odparli atak Brandenburczyków, po czym następnie sami zajęli Gdańsk, a wraz z nim całe Pomorze Gdańskie. Polska utraciła swój dostęp do morza na ponad sto lat, a wojna z Zakonem stała się odtąd priorytetem Łokietka i polskiej polityki. Zanim jednak doszło do jakiejkolwiek interwencji zbrojnej, książę musiał wpierw uporać się ze wszystkimi innymi problemami. Przez kolejne lata umacniał swoją władzę, rozprawiając się przy okazji z buntownikami w podległych mu dzielnicach. Do najbardziej znanych należy bunt wójta Alberta i krakowian z 1311 roku, który dopiero po roku walk został stłumiony. Władysław, uznając winę Niemców, zastosował wtedy swoją oryginalną metodę z wypowiadaniem na głos skomplikowanych polskich słów (soczewica, miele, koło,młyn) demaskujących każdego z naszych zachodnich sąsiadów, a następnie bez możliwości apelacji skazywał ich na wygnanie z Krakowa.
W 1318 roku „Gra o Tron” weszła w decydującą rozgrywkę. Możni i rycerze zebrani na wiecu w Sulejowie poparli starania małego księcia o zjednoczenie królestwa i przygotowali specjalny dokument do samego papieża, w którym zabiegali o zgodę na jak najszybszą koronację Władysława. Do Awinionu, gdzie wówczas znajdowała się Stolica Apostolska, pojechał z tym pismem jeden z najbliższych współpracowników Łokietka biskup włocławski Gerward. Po długich i wyczerpujących negocjacjach Ojciec Święty Jan XXII łaskawie wyraził swą zgodę na koronację, do której z pewnością przyczyniła się poruszona przez Gerwarda sprawa zmiany sposobu naliczania w Polsce świętopietrza na korzystniejszy dla papiestwa. Mówiąc prostym, współczesnym językiem papież miał dostawać od Polski, w ramach swojego zwierzchnictwa nad naszymi ziemiami, więcej pieniędzy.
W rok później, a więc pamiętnej niedzieli 20 stycznia 1320 roku, Władysław Łokietek po długiej i wyczerpującej drodze, po ciężkich trudach, wyrzeczeniach, walkach, przelanej krwi, moralnym upadku i odrodzeniu, dzięki niezłomności charakteru i wielkiemu duchowi, a także wyjątkowemu szczęściu, osiągnął w końcu wyznaczony przez siebie cel i został w katedrze wawelskiej koronowany na króla Polski. Przeszedł do historii, jako jeden z ważniejszych monarchów w naszych dziejach, który zapoczątkował proces jednoczenia rozbitej Polski i ciągłości niepodległego królestwa aż do roku 1795. Był pierwszym władcą koronowanym w Krakowie i pierwszym, który przy koronacji użył legendarnego miecza Szczerbca. Był wreszcie ewidentnym dowodem na poparcie tezy, że wielkość ducha wcale nie musi iść w parze z imponującą posturą.
I chociaż ostatecznie pozostał w cieniu dokonań swojego sławnego syna, późniejszego Kazimierza Wielkiego, podobnie, jak dawno temu Mieszko I znalazł się w cieniu swojego syna Bolesława Chrobrego, to nasz mały, dzielny, niezłomny król Łokietek nie został przez historię zapomniany. Ani tym bardziej przez nas.

Dowodem na to są ulice i szkoły jego imienia, a także pomniki wąsatego monarchy w wielu miejscowościach w całej Polsce. I uroczyste, okrągłe, 700-letnie obchody tego ważnego dla naszych dziejów wydarzenia, jakim była jego koronacja, które odbędą się niebawem w Krakowie. Upamiętniające ten wyjątkowy dzień i samego małego, wielkiego władcę.
K.D.G.G ( Krzysztof Gorzela)
Bibliografia:
J.Baszkiewicz, Polska czasów Łokietka. Warszawa 1968.
Mariusz Trąba, Lech Bielski, Królowie i książęta polscy. Bielsko-Biała 2003.