Nie ma wątpliwości, iż państwo Franków położyło fundamenty pod średniowieczny porządek Europy. Było ono ostoją cywilizacji i dumnym spadkobiercą starożytnego świata. Jednocząc pod swym berłem rozdartą po upadku Zachodniego Rzymu Europę, stało się wzorem chrześcijańskiego państwa feudalnego. Jak wyglądała wojskowość dynastii Karolingów?
Swój pełen rozkwit, Państwo Franków zanotowało w latach 800-843. Wtedy to władzę stanowiła rządząca już od 753 roku dynastia Karolingów, a dzieło federacji zachodniogermańskich plemion, zyskało miano „Imperium”. Dynamicznie rozwijające się królestwo, swoje sukcesy zawdzięczało ambitnym władcom, ale też silnej, dobrze zorganizowanej armii, budzącej strach wśród pogan i saracenów. Była ona dumą późniejszego, karolińskiego imperium i zapoczątkowała zmiany w europejskiej sztuce wojennej, charakteryzujące wojskowość średniowieczną.
Frankowie wojnę mieli we krwi. Nawet frankijskie imiona swoim znaczeniem nawiązywały do walki i oręża. Przykładem jest choćby imię Lotar – Chlot-ari czyli „sławna wojna”. Za czasów dynastii Karolingów wszyscy wolni mężczyźni zobowiązani byli do służby wojskowej, nawet ci z terenów świeżo podbitych. Należy przyznać, że mieli do niej wiele okazji, gdyż niemal każdego roku królestwo prowadziło jakąś kampanię wojenną. Gdy tylko padł rozkaz władcy, armia miała być jak najszybciej z formowana. Według Ludwika Pobożnego czas mobilizacji wynosić miał tylko 12 godzin. W tym czasie królewscy wasale musieli zgromadzić armie. Mobilizację przeprowadzano w oparciu o terytorium. Wojsko formowano albo z sił ściągniętych z podbitych królestw – regna, albo tworzono je w punkcie zapalnym, tam gdzie istniało zagrożenie. Wśród ludności zmuszonej do służby wojskowej byli też tacy, którzy próbowali się od niej uchronić. W zamian za zwolnienie od obowiązku służby w armii należało zapłacić specjalną grzywnę, zwaną „heribannum”. Jeśli jednak grzywna nie została zapłacona, niechętni do bycia rekrutem musieli przygotować się na karę śmierci. Oprócz dołączania do armii, ludność służyła jej dostarczając zaopatrzenie. Obowiązek „carnaticus” polegał na oddaniu części zwierząt domowych na rzecz pożywienia dla armii, zaś „hostilium” było daniną w wozach i wołach, które służyły jako zwierzęta pociągowe.
Sprawna mobilizacja armii możliwa była dzięki długiemu planowaniu. Frankowie prowadzili bardzo ofensywną politykę, toteż bez przerwy utrzymywano ludność w pogotowiu. By władca mógł szybko sformować armię dokonywano licznych dokumentacji. Na barkach wasali królewskich spoczywał obowiązek stworzenia listy zdolnych do służby ze swojego regionu, a także spisu ilości i stanu wyposażenia, liczby „wspierających” kampanię oraz możliwe do zorganizowania zaopatrzenie. Dzięki udokumentowanym informacjom, lokalni opaci, hrabiowie etc. mogli szybko wykonać rozkaz króla i wyruszyć z wojskiem na wyznaczone miejsce.
Armia Karolingów dzieliła się na dwa rodzaje: scara – wojsko stałe oraz exercitus – zwoływane przez wasali. Scara była niewielką armią zawodową werbowaną z najwyższych warstw senioratu takich jak: scholares, scola i milites aulae regiae. Król nie szczędził na nią funduszy, toteż była ona dobrze wyposażona, a żołnierze walczyli konno, przez co byli zdolni do szybkiego reagowania w razie niebezpieczeństwa. Exercitus było wojskiem powoływanym tylko w razie potrzeby. W jego skład wchodziła zarówno jazda, jak i piechota z obszaru całego państwa. Powołani do wojska żołnierze musieli wyposażać się na własny koszt. Uzbrojenie się było bardzo drogie, toteż na ekwipunek jednego powołanego składały się fundusze wielu rodzin. W lepszej sytuacji byli tylko członkowie drużyn możnowładców, których to wyposażał i utrzymywał patron.
Rekrutowana z ludzi, których nie było stać na walkę konno piechota, miała skromny ekwipunek. Przeważnie składała się na niego: owalna bądź okrągła tarcza, włócznia, krótka broń biała np. toporek lub nóż. Za pancerz wystarczyć musiał zazwyczaj jedynie żelazny hełm. Konnica była lepiej uzbrojona. Posiadanie konia i umiejętność walki na nim zapewniała wyższy status, przez co były pewne wymogi co do podstawowego wyposażenia. Podstawą była włócznia, tarcza i krótki bądź długi miecz. Od IX wieku kolejnym obowiązkowym elementem stał się pancerz. Frankijscy jeźdźcy używali kolczugi z długimi rękawami lub zbroi łuskowej zwanej „brunia”. Składała się ona z żelaznych, brązowych, bądź kościanych łusek. Żelazny hełm, odkrywający twarz, chronił głowę jeźdźca, a jego przedramiona i golenie prawdopodobnie dodatkowo pokrywały osłony wykonane z metalowych folg. Póki co, archeolodzy nie odnaleźli choć by jednego ich egzemplarza; teksty źródłowe sugerują jednak, iż bogaci jeźdźcy czasem ich używali. Włócznie używane przez konnych miały u nasady grotu tzw. „skrzydełka”. Zapobiegały one zbytniemu zagłębieniu się włóczni w ciało przeciwnika i utknięciu w nim. To proste usprawnienie wbrew pozorom bardzo ułatwiało walkę. Nietrudno zgadnąć, iż najdroższą bronią o jaką mógł pokusić się żołnierz, był miecz. Te używane przez Franków były długie na około metr, a ich szerokie ostrza wykuwano ze skręconych, żelaznych prętów. By nie rdzewiał, miecz trzymano w pochwie od wewnątrz wyściełanej nasączonym oliwą futrem. Szczególna troska o jego stan wynikała nie tylko z ceny broni, ale też jej symboliki. Miecz oprócz swego bojowego zastosowania, był też oznaką dostojeństwa posiadacza.
Ze względu na walory bojowe, lepsze wyposażenie i wyszkolenie, to konnica wiodła prym w frankijskiej armii. Wraz z kolejnymi wiekami, zdobywała w niej coraz większą wagę, aż w VIII wieku całkowicie ją zdominowała. Karolińska jazda stosowała taktykę zaskoczenia i brawury polegającą na silnych, przełamujących uderzeniach wprowadzających panikę w szeregach przeciwnika. Konnica walczyła w jednostkach zwanych „Cunei” liczących 50- 100 jezdnych. Jeśli zaistniała taka potrzeba, jazdę przezbrajano na lekkie konne jednostki, których bronią były między innymi oszczepy. Świadczy to o dobrym wyszkoleniu i elastyczności tej konnej formacji. Upowszechnił się mit, iż jazda frankijska swą skuteczność zawdzięczała strzemionom, które to przyjęto od Awarów. Nie jest to prawda, ponieważ strzemiona miały przede wszystkim za zadanie ułatwić konnym pokonywanie długich dystansów i zmniejszyć zmęczenie w trakcie jazdy. Pewniejszy dosiad zapewniały dość wysokie siodła, dzięki którym jeździec był trudniejszy do zrzucenia z końskiego grzbietu. Nieprawidłowym jest również wyobrażenie frankijskiego wojownika składającego się do uderzenia włócznią, trzymając ją pod pachą tak, jak czyniło to rycerstwo z kopią. Frankowie walcząc konno, włócznią zadawali ciosy od góry albo od dołu tak jak robiła to jazda w starożytności. Czasem nawet trzymali ją oburącz. Co ciekawe, Frankowie dysponowali dość szczególnym rodzajem konnych łuczników. Walczyli oni pieszo, a konie wykorzystywali do szybkiego przemieszczania się. Można rzec, że byli to swego rodzaju „łuczniczy dragoni”. Opancerzeni, frankijscy jeźdźcy najczęściej dosiadali tzw. konia berberyjskiego. Frankowie wybierali te rasę ze względu na jej siłę i wytrzymałość, jaka była potrzebna do walki z ciężkim, okrytym pancerzem wojownikiem na grzbiecie.
Niczym byłoby wojsko, nawet najlepiej uzbrojone, gdyby nie wyszkolenie i dyscyplina. Frankowie pod tym względem również stali na dobrym poziomie. Przeciętny mężczyzna, od maleńkości miał styczność z bronią i walką. W wieku dziecięcym popularne były zabawy drewnianymi mieczami i udawane pojedynki. Podrostki, które mogły brać udział w polowaniach, również tam zyskiwały doświadczenie, sprawdzając swoje umiejętności na dzikiej zwierzynie. Bardzo ważne były warunki życia. Młodzi chłopcy zarówno z warstw niższych, jak i wyższych, przyzwyczajeni byli do ciężkiej egzystencji w trudnych warunkach. Trening z prawdziwego zdarzenia obowiązywał adeptów wojskowego fachu tylko z bogatych rodzin. Oprócz ćwiczeń na drewnianej broni, trenowali walkę różnymi rodzajami „ostrego” oręża, jazdę konną, walkę z końskiego grzbietu i pieszo. Ciekawym elementem szkolenia była swego rodzaju zabawa, zwana „causa exercitii”. Polegała ona na starciu się dwóch, równych ilościowo, drużyn z użyciem prawdopodobnie drewnianej broni. Taka zabawa uczyła nie tylko współpracy w grupie, ale też przyzwyczajała do bitewnego chaosu. Surowa dyscyplina odgrywała bardzo ważną rolę. Sam Karol Wielki jako wzór drylu uznawał rzymskie legiony i to na nich próbował się wzorować. Wojsko musiało być bezwzględnie posłuszne dowódcy, którego rozkazy ogłaszane były z pomocą trąb i chorągwi wyznaczających kierunek. Niesubordynacja spotykała się z surowym wymiarem kary.
Armia Karolingów była mieszaniną oddziałów pochodzących z różnych rejonów państwa. Głównym dowódcą był Król, jednak w razie jego nieobecności dowodził majordom. Dużymi armiami mogli dowodzić tylko Frankowie. Dawało to w pewnym stopniu zabezpieczenie przed zdradą. Poszczególnymi jednostkami niejednolitymi etnicznie dowodzili lokalni, poddani królowi możni. Na różnorodność frankijskiej armii składały się oddziały wojsk sprzymierzonych lub w pełni podległych. Nie było niczym dziwnym zobaczyć w niej bretońską konnicę, słynącą z odwagi i tego, że wzorem rzymskich clibanarii pokrywała pancerzem konie, czy hiszpańską piechotę miotającą oszczepami. Za ciągnącym się wojskiem podążała też inna armia, złożona z kupców i wszelkiej maści szulerów szukających łatwego zysku. Według źródeł znana była z zawziętości w obronie własnego dobytku i wszelkiego rodzaju rozpusty, z opowiadaniem „brudnych dowcipów” włącznie.
Frankowie swoje sukcesy opierali na szybkim przemieszczaniu się armii, niespodziewanych atakach i wyniszczaniu infrastruktury wroga. Dowódcy starali się jak najszybciej dostać do serca przeciwnika i zadać mu najdotkliwsze straty. Frankijskie armie były bezlitosne, a swój największy gniew kierowały przeciwko poganom. Pomimo iż sami nie byli całkiem ochrzczeni, Frankowie swoją motywację odnajdywali nie tylko w chęci łupienia, ale też religii chrześcijańskiej. Księża w armii nie byli niczym niezwykłym. Podnosili oni żołnierzy na duchu i udzielali im w razie potrzeby ostatnich sakramentów. Wyczerpujące, agresywne kampanie musiały być szczegółowo zaplanowane. Wojny nie prowadziło się przez wszystkie miesiące roku, a piechota w większości złożona była z rolników związanych obowiązkiem pracy w polu. Na ich zapas Karolingowie jednak nie musieli narzekać. Zasoby ludzkie w czasach Imperium były na tyle duże, że według R. F. Wernner’a władca mógł wezwać pod broń ok. 100.000 piechoty i 35.000 jazdy. Tak duże rezerwy dawały przewagę nad przeważnie mniej licznym przeciwnikiem. Duże wojska generowały duże koszya, toteż kampanie starano się zakończyć jak najszybciej. W tym celu nie rezygnowano z nocnych marszy, aby uzyskać przewagę w czasie nad wrogiem. W razie dłuższego postoju armia stawiała obóz. Co ciekawe, namioty używane przez żołnierzy były kopią tych, jakie stawiane były przez rzymskich legionistów . O tak ufortyfikowanych obozach jak te rzymskie, nie było jednak mowy. Frankowie nie uchylali się od prowadzenia oblężeń i potrafili korzystać z ułatwiających zdobycie fortyfikacji machin. Najczęściej używali drabin i taranów, czasem sięgali bardziej skomplikowanych konstrukcji, takich jak napędzane siłą ludzkich mięśni mangonele, które podpatrzyli u Awarów.
Wybitnie ofensywna strategia Franków miała swoje złe strony. Dynamiczne ataki z użyciem dużej ilości wojsk pozostawiały luki w obronie. Kamienne fortyfikacje były rzadkością. Państwo Karolingów było wręcz zbudowane z drewna. Większość posiadłości możnych pozbawiona była jakichkolwiek umocnień, toteż utrzymywane w rzymskim stylu dworki były łakomym kąskiem dla chętnych grabieży wikingów. Napływający ze Skandynawii wojownicy wykorzystywali słabości obrony Franków i za pomocą szybkich, dobrze zorganizowanych akcji grabili wszystko co napotkali na swojej drodze, a następnie wycofywali się zanim nadeszły frankijskie oddziały. Wytknięta przez wikingów dezorganizacja, zmotywowała jednak Franków do mocniejszej obrony. Zaczęto umacniać dwory i stawiać fortece. Na terenach przygranicznych, zwanych „marcae”, za pomocą lokalnej pańszczyzny Frankowie wznosili twierdze, których obronę zrzucano na barki albo lokalnej ludności „Warda”, albo obsadzano je z pomocą zawodowego wojska, scara. Po pewnym czasie chroniące granic fortyfikacje zamieniły się w kolonie wojskowe, gotowe do sprawnych działań obronnych. Być może właśnie dzięki zwiększeniu uwagi na obronie twierdz, w użycie powróciła nowa-stara broń, kusza. Oddziały łucznicze, używające najpierw wzorowanych na rzymianach łuków kompozytowych, a potem prostych, były bardzo skuteczne, ale też drogie i czasochłonne w szkoleniu. Kusza nie wyróżniała się w X wieku skutecznością. Miała jednak tę przewagę, że można było tanio i w krótkim czasie uzbroić rekruta w broń dystansową, nie wymagającą ciężkich i czasochłonnych treningów. Kusza była też znacznie wygodniejsza w trakcie oblężeń i obrony fortyfikacji. Wprowadzając w użycie te znaną już w starożytności broń, Frankowie dołożyli kolejny element do średniowiecznej wojskowości z późniejszych wieków.
Armie za czasów dynastii Karolingów były zwieńczeniem procesu kształtowania się frankijskiej wojskowości. Jednak nawet najsilniejsze wojsko nie było w stanie powstrzymać wewnętrznego rozkładu państwa. Traktat w Verdun zawarty 843 roku przypieczętował los dzieła Karola Wielkiego, a Imperium uległo podziałowi pomiędzy trzech synów cesarza Ludwika I. Dawna świetność już nigdy nie powróciła. Drogi, jakie nakreśliła karolińska sztuka wojenna jednak przetrwały, a legenda wspaniałego władcy Karola Wielkiego, inspirowała królów w kolejnych wiekach.
Maksymilian Krasoń
Artykuł pochodzi z portalu Veritas de Historia
Bibliografia:
Contamine, P., Wojna w średniowieczu, tłum. M. Czajka, Warszawa 1999.
Nicolle, D., Men at arms series, The Age of Charlemagne, London 1984.
Nicolle, D., Warrior series, Carolingian Cavalryman 768-986, Oxford 2005.
Riche, P., Życie codzienne w państwie Karola Wielkiego, tłum. E. Bąkowska, Warszawa 1979.