Imperium Rzymskie na przełomie er spoglądało z zainteresowaniem na krainę położoną między Odrą a Renem, nazwaną przez nich Germanią. Owa kraina zamieszkana była przez mnóstwo dzikich plemion, których wzajemne stosunki bywały bardzo skomplikowane. Często walczyły one ze sobą ze względu na to, że wszystkie prowadziły półkoczowniczy tryb życia, nie uprawiały rolnictwa przez co ustawiczne brakowało im żywności, a sposobem na to była według nich grabież ościennych plemion i państw[1].
Jednym z założeń Oktawiana Augusta było oparcie granic rozległego Imperium o przeszkody naturalne, na południu pustynie, na zachodzie Atlantyk, na wschodzie o niedawno zawarty pokój z Partami. Otwartą kwestią pozostała granica północna i północno-wschodnia.
Najpierw Druzus Starszy, a potem Tyberiusz odnieśli w Germanii serię zwycięstw i pomyślnych eskapad w głąb terenu nieprzyjaciela. Sam Tyberiusz postanowił dotrzeć do rzeki Łaby i to tam ustanowić granicę panowania imperium, do rzeki dotarł – jednak wtedy właśnie okazało się, że podbój Germanii to jedna sprawa, a jej kontrola i zarządzanie nią to coś zupełnie innego. Plemiona bowiem unikały kontaktu bojowego z legionami, z tego względu głębokie uderzenia sił rzymskich często trafiały w próżnię lub nie przynosiły efektów.
Tyberiusz szykował kolejną kampanię, tym razem przeciwko Marbodowi – królowi Markomanów wychowanemu na rzymskim dworze, który skompletował armię na wzór rzymski, liczącą 70 tys. piechoty i 4 tys. jazdy. Planował użyć do ataku dwunastu legionów, takiej sile Marbod nie mógł sprostać. Jednak niespodziewanie w Dalmacji wybuchł bunt przeciwko Rzymowi. Ponieważ jego siła wynosiła 200 tys. piechoty i 10 tys. konnych, August zarządził przerwanie operacji przeciwko Markomanom oraz z braku rekrutów w Italii, rozpoczął formowanie legionów z wyzwoleńców.
Równocześnie postanowiono, że dotychczas podbite tereny Germanii wystarczą dla ustanowienia tam nowej prowincji Rzymskiej. Zadanie przekształcenia Germanii w prowincję powierzono Publiuszowi Kwintyliuszowi Warusowi.
Charakterystyka dowódców
Publiusz Kwintyliusz Warus miał w chwili objęcia urzędu namiestnika Germanii 54 lata. Wcześniej był kwestorem, legatem w randze pretorskiej, konsulem, prokonsulem Afryki oraz namiestnikiem Syrii[2]. Wskazuje to na fakt, że był bardzo doświadczonym urzędnikiem, jak się później okazało nie najlepszym wodzem. Po przyjeździe do Germanii wraz z liczną świtą (prawnicy, kwestorzy, trybuni skarbowi, ludzie kultury, architekci, kapłani, nauczyciele i inni, łącznie było to nawet kilka tysięcy ludzi) zaczął pobierać podatki, narzucać kulturę, obyczaje i prawo rzymskie tubylcom, a dla uproszczenia zarządzania zmienił status każdego plemienia na nieprzyjaciela Rzymu. Poza tym każdy z nowo przybyłych możnych zwęszył okazję do zysku i tak rozpoczął się czas korupcji, pogardzania i okradania germanów[3].
Arminiusz był ambitnym księciem Cherusków, wychowanym na dworze Oktawiana Augusta jako zakładnik. Dobrze znał obyczaje i słabe punkty Rzymian. Marbot, król Markomanów nakłonił młodego księcia do zorganizowania narady zwierzchników plemienia. Arminiusz zauważył, że kilka lat pokoju osłabiło czujność Rzymian. W czasie kolejnych przemarszów legioniści czuli się coraz pewniej i bezpiecznej. Plan Arminiusza zakładał wywabienie legionów Warusa w głąb gęstych lasów i tam zaatakowanie nie spodziewających się niczego Rzymian. Plan zaakceptowano z wielkim entuzjazmem.
Arminiusz zdołał nakłonić do wspólnej walki plemiona Brukterów, Chauków i Marsów. Zadaniem Chauków było rozpoczęcie groźnych rozruchów, Cheruskowie mieli zwrócić się do Rzymian o pomoc, Brukterowie mieli upozorować działania wojenne by uniemożliwić koncentrację legionów, a zadaniem Marsów było odcięcie dróg ucieczki zwabionym w zasadzkę przeciwnikom. Ponadto, ponieważ na ziemiach Marsów mieszkało najwięcej Rzymian, mieli oni wymordować najeźdźców i zdobyć obozy zimowe.
Arminiusz i Segestes, udali się z wojskami posiłkowymi do Warusa. W czasie uczty doszło do poważnego sporu między Arminiuszem i Segestesem. Warusowi udało się załagodzić sytuację, ale doszły do niego złe wieści: stronnicy obu zwaśnionych stron toczą ze sobą walki, Chaukowie są gotowi do wmieszania się w całą awanturę, a Brukterowie już rozpoczęli działania zbrojne. Namiestnik Germanii wahał się z podjęciem decyzji o wymarszu, gdyż nie miał przy sobie idealnej do walki w trudnym terenie lekkozbrojnej piechoty. Dopiero po zapewnieniach Arminiusza, że oddziałów takich dostarczą Germanie, zdecydował się na opuszczenie obozu.
Siły obu ze stron
Publiusz Kwintyliusz Warus wyruszył na czele trzech legionów: XVII, XVIII i XIX oraz sześciu kohort wojsk pomocniczych. Siły te liczyły 15 tys. ciężkozbrojnych legionistów oraz 3 tys. żołnierzy wojsk pomocniczych. Należy zwrócić uwagę na niewielką liczbę lekkich oddziałów, których regulaminowo powinno być tyle samo, co ciężkiej piechoty. Warus siły te rozmieścił równomiernie w całej prowincji i z tego powodu miał przy sobie tak nieliczne lekkie jednostki. Rzymska konnica liczyła 2000 jeźdźców (500 Rzymian oraz 1500 Germanów Arminiusza). W sumie było to około 20 tys. zdolnych do walki żołnierzy.
Razem z wojskiem podążała służba obozowa, której liczebność zwykle wynosiła 1/3 sił głównych. W tym przypadku byłoby to około 7000 ludzi, którzy w pewnym stopniu znali się na wojaczce. Dodatkowo za armią podążała pewna rzesza prawników, kupców oraz grupa zwykłych cywili (w tym kobiety i dzieci). Można przyjąć, że Kwintyliusz Warus prowadził około 30 tys. ludzi, ale tylko 20 tys. było zawodowym wojskiem. Reszta mogła zostać użyta do walki, ale nie musiała. Jeśli chodzi o wyposażenie i wyszkolenie żołnierzy, przewaga Rzymian była kompletna, nie mówiąc o towarzyszących legionom balistach i katapultach. Wszystkie te atuty można było w pełni wykorzystać tylko w dogodnych warunkach terenowych, najlepiej na niezalesionej równinie.
Siły germańskie ciągnące na legiony szacuje się na około 40 tys. wojowników. Główną siłę stanowili wojownicy Cherusków − było ich około 25 tys. Plemiona Brukterów i Marsów wystawiły po 10 − 15 tys. wojowników. Łącznie dawałoby to 45 − 65 tys. ludzi, jednak część oddziałów pogubiła drogę lub nie przybyła na czas[4]. Możliwości mobilizacyjne plemion zaangażowanych w powstanie były dużo większe, ale były też duże trudności ze skoncentrowaniem i dobrym uzbrojeniem większej ilości wojowników. Słabo uzbrojone oddziały mogły szybko ponieść ciężkie straty, wpaść w panikę, zarazić nią inne oddziały i tym samym pogrzebać szansę na zwycięstwo. Mimo to przewaga liczebna była po stronie Germanów.
Pod względem uzbrojenia i wyszkolenia germańskie wojska wyglądały marnie. Posiadanie pancerza było niezwykłą rzadkością, a podstawową bronią była włócznia framea, chociaż w wielu przypadkach był to po prostu zaostrzony kij pełniący funkcje włóczni oraz oszczepu. Również struktury dowodzenia były słabo rozwinięte. Wódz mógł ustawić wojsko do bitwy, ale dalsze jej losy były poza jego kontrolą, zazwyczaj atakowano całymi siłami, co w konfrontacji ze zwartymi kohortami kończyło się rzezią stłoczonych germanów. Były podstawowe trzy rodzaje oddziałów: piechota, jazda germańska (bardzo ceniona przez Rzymian) oraz oddziały jazdy wymieszanej z piechotą[5].
Przygotowania do bitwy
W takim szyku legion był w stanie pokonać około 15 km dziennie, ale zależało to od terenu i stanu dróg. Po kilku dniach marszu siły Warusa dotarły do pasa ziem niczyich, czyli do wzgórz Lasu Teutoburskiego. W regionie tym do dziś zachowały się spore kompleksy leśne porośnięte głównie bukami, rzadziej jesionami, dębami, brzozami oraz w mniejszym stopniu także drzewami iglastymi, głównie świerkami i rzadziej sosnami. W 9 r. n.e. była to granica między ziemiami Marsów i Cherusków. Tutaj opuścili Warusa sprzymierzeńcy Arminiusza. Rzekomo udali się oni do swoich po liczne oddziały lekkozbrojne, które miały wesprzeć Rzymian. Rzeczywistość była jednak zgoła inna: w stronę Lasu Teutoburskiego maszerowały silne oddziały Cherusków, Brukterów oraz Marsów i Arminiusz udał się do nich, by objąć komendę nad sprzymierzonymi wojskami Germanów.
Przebieg bitwy
Przebieg bitwy w Lesie Teutoburskim nie jest nam dobrze znany, przedstawię jednak jedną z hipotetycznych koncepcji[6].
Noc poprzedzającą bitwę żołnierze Warusa spędzili w obozie marszowym, po czym rano wyruszyli w dalszą drogę. Początkowo rzymska kolumna rozciągnęła się na długość ok. 5 km, ale z czasem zaczęła się rwać i zajmowała większą przestrzeń. Tego dnia nad Lasem Teutoburskim przeszła gwałtowna burza. Droga, po której maszerowały legiony, już przed deszczem była w złym stanie i saperzy mieli mnóstwo roboty, a po ulewie jej stan stał się fatalny. Biegnąca dolinami przeprawa zamieniła się w rzekę błota, w której grzęzły tabory, a wojsko miało spore problemy z posuwaniem się naprzód. W takich warunkach dochodziło do zatorów, kolumna marszowa znacznie się rozciągnęła. Legaci nie byli wstanie kontrolować całych legionów, co więcej znaczne zadrzewienie terenu powodowało, że niejednokrotnie nawet centurioni nie widzieli końca swojej centurii. Ale nawet w takiej sytuacji Rzymianie nie stali się ostrożniejsi i nie zaprzątali sobie głowy tym co się dzieje po bokach. A tymczasem po drugiej stronie wzgórz kilkadziesiąt tysięcy wojowników niecierpliwiło się, by zakosztować rzymskiej krwi. Był to ostatni dogodny moment na urządzenie zasadzki. Legiony zbliżyły się na odległość 1−2 dni marszu od zamieszkałych i w miarę bezleśnych terenów plemienia Cherusków. Arminiusz nie miał wątpliwości, że w otwartym terenie nie zdoła pokonać zdyscyplinowanych rzymskich legionistów. Z powodu wymuszonego pośpiechu nie wszystkie oddziały barbarzyńców zdążyły się stawić w punkcie zbornym. Gdy najlepsze kohorty wraz z wodzem naczelnym oderwały się od reszty kolumny, Arminiusz wydał w końcu rozkaz ataku. W jednej chwili zbocza po obu stronach drogi zaroiły się od dziko wrzeszczących wojowników, zbiegających w dół w kierunku kompletnie zaskoczonych Rzymian. Germanie z kilku metrów ciskali we wrogów oszczepami i odskakiwali do tyłu, by zrobić miejsce dla swoich towarzyszy. W pierwszej fazie bitwy żołnierze rzymscy ponieśli spore straty, szczególnie legioniści maszerujący na skraju kolumny. Sytuacja Rzymian była trudna, ale jeszcze nie tragiczna. Najszybciej opanowano sytuację na czele kolumny, tam gdzie przy wodzu naczelnym biły się elitarne kohorty. Sygnaliści zadęli w trąby wydając rozkazy dla kolumny marszowej. Było to ważne, bo żołnierze usłyszeli, że ktoś jednak dowodzi, a to oznaczało, że jednak nie jest tak źle. Rzymianom udało się nawet odbić resztki taborów dwóch pierwszych legionów. Dużo gorzej działo się z trzecim legionem. Tam żołnierze nie ratowali taborów lecz własne życie. Odcięte od kadry dowódczej manipuły próbowały przebijać się do sił głównych, ponosząc przy tym dotkliwe straty. Legion pierwszy próbował przedrzeć się do legionu drugiego, który walczył o tabory, natomiast legion trzeci rozpaczliwie walczył o dotarcie do sił głównych, zostawiając tabory z całym dobytkiem legionistów. Sytuacja była zła, to oczywiste, ale na razie nic nie wskazywało na zagładę legionów. Germanie, straciwszy impet pierwszego uderzenia, dawali się łatwo odpędzić, ale Rzymianie nie byli wstanie wykorzystać lokalnych zwycięstw ze względu na brak lekkiej piechoty, a ciężka nie mogła ścigać lekko odzianych barbarzyńców. Nadciągał zmierzch. Germanie zrozumieli, że jeszcze nie pokonali wroga, ale sami też byli zmęczeni. Walka ustawała. Ocalałe resztki trzeciego legionu i wojsk pomocniczych nadciągały do obozu jeszcze późną nocą. Warus przekonał się, że wybudowany dla trzech legionów obóz marszowy jest za duży. Pierwszego dnia walk straty jego armii sięgały 1/4 stanów wyjściowych. Los cywili pozostawał nieznany. Obecna sytuacja legionów była zła. Brakowało żywności, nikt nie wiedział o położeniu wojsk Warusa, a gdyby nawet udało się przesłać wiadomość o pozycji, to i tak nie miałby kto przyjść z pomocą. Pozostałe dwa legiony w Germanii były na to za słabe, a stacjonujące w Panonii oddziały były daleko. Zdecydowano się na walkę w otwartym polu. Aby móc w pełni wykorzystać siłę legionów, należało wyprowadzić armię z lasu. Wycofanie się przebytą już drogą odrzucono, ze względu na konieczność pokonania zbyt dużego dystansu. Groziło to skrajnym wyczerpaniem żołnierzy, którzy zmuszeni byliby odpierać ataki Germanów przez wiele dni. Warus zdecydował się na marsz w kierunku najbliższych bezleśnych obszarów, czyli na północ, na tereny mieszkalne Cherusków, a następnie chciał dotrzeć do rzek Haase, a potem Ems. Tam mogła przybyć flota Fryzów i uratować jego armię.
Drugiego dnia bitwy Warus ustawił wojsko w szyku ubezpieczonym tzn. tabor i dowództwo jechały w środku osłaniane przez piechotę w szyku kohortowym, a na tyle i przedzie maszerowały oddziały osłonowe wzmocnione jazdą. Dowództwo nad całością sił i nad strażą przednią sprawował namiestnik, a lewym i prawym skrzydłem oraz strażą tylną dowodzili legaci legionów. Długość tak ustawionej armii rzymskiej sięgała około jednego kilometra. Wkrótce po opuszczeniu obozu rozpoczęły się pierwsze utarczki z Germanami, szczególnie na przedzie i tyle kolumny. Z czasem walki przybierały na sile, ale Rzymianie parli naprzód i w końcu czoło kolumny dotarło do łąk i polan jakiejś doliny. Szybko zebrano całą armię i ustawiono w szyku bojowym, ale do pokonania pozostało jeszcze jedno pasmo wzgórz gęsto porośnięte lasem. Chcąc wyprzedzić Germanów i bez walki przebić się przez ostatnią część wzgórz Lasu Teutoburskiego, Rzymianie zwiększyli tempo marszu. Zamiar ten nie powiódł się i znów trzeba było wyrąbywać sobie drogę mieczami, płacąc za to wysoką cenę. Oddziały z przodu kolumny zostały zatrzymane, a tylne maszerowały po dogodnym równinnym terenie, naciskając na walczących towarzyszy i powodując ścisk. W niektórych miejscach tłok był tak duży, że żołnierze mieli problemy z wyprowadzaniem ciosów, nie mówiąc już o zasłanianiu się tarczami. Germanie w pełni wykorzystywali przewagę długości włóczni, masakrując rzymskie szeregi. Legiony poniosły ogromne straty, ale po raz kolejny barbarzyńcom nie udało się rozbić zdyscyplinowanej armii. Rzymianie zdołali przebić się i wyjść na otwartą przestrzeń (a przynajmniej tak im się wydawało), ale utracono znaczną część taboru i zwierząt jucznych, a odciętych kohort nikt nie myślał ratować. Nadciągał wieczór, ale walka nie ustawała. Warus chciał odejść jak najdalej od wzgórz na bardziej dogodne tereny i tam założyć obóz, a to oznaczało dalszy marsz. Walki przedłużyły się do późnych godzin nocnych. Dopiero niezwykle silna nawałnica zmusiła Germanów do zaprzestania ataków. Burza była tak silna, że Rzymianie nie byli w stanie usypać nawet prowizorycznych wałów wokół obozowiska. 10 tys. ocalałych z rzezi legionistów z niepokojem oczekiwało nastania świtu. Sytuacja Rzymian o świcie trzeciego dnia była fatalna. Gwałtowna ulewa uniemożliwiła legionistom spożycie ciepłych posiłków. Zmęczenie dwoma dniami walk − ogromne. Sprzęt był w kiepskim stanie: tarcze nasiąknęły wodą i ważyły kilka dodatkowych kilogramów, cięciwy rozmiękły od wody i nie nadawały się do użycia, sandały oblepione błotem znacznie utrudniały marsz. Teren zostawiał wiele do życzenia: niby udało im się wyjść z największych kompleksów leśnych i opuścić najbardziej strome wzgórza, ale równiny jakie mieli przed sobą w dużej części były terenami podmokłymi lub bagnami. Do marszu pozostawał pas o szerokości 140−200 metrów, który ciągnął się brzegiem moczarów i wzgórz ze wschodu na zachód. Niewielką nadzieję na poprawę sytuacji dawał fakt, że był to już obszar zamieszkany, więc gdzieś w pobliżu powinny znajdować się pola i pastwiska, na których możliwie byłoby pełne rozwinięcie armii.
Germanie zdawali sobie sprawę, że Rzymianie, choć wykrwawieni, nie są jeszcze pobici i za wszelką cenę postanowili nie wypuszczać ich na otwartą przestrzeń. Odkrycia archeologiczne w okolicach wzgórza Kalkriese wskazują, że właśnie tam doszło do ostatecznej klęski armii Warusa. Wzgórze jest najbardziej na północ wysuniętym wzniesieniem Lasu Teutoburskiego, dalej rozciągają się Wielkie Bagna. Wzgórze wznosi się na wysokość 100 m od poziomu drogi i rozciąga się na 6 km na osi wschód-zachód i na 5 km na osi północ-południe. W okolicy wzgórza Kalkriese linia lasu znacznie oddalała się od drogi tworząc spore połacie bezleśnego terenu. Chcąc zawęzić dogodny dla Rzymian teren, Germanie naprędce usypali wzdłuż drogi wał i wzmocnili go palami i gałęziami. Szacuje się, że wał miał długość 400−500 m, ale mógł być dłuższy. Zadaniem wału było zwężenie przejścia oraz powstrzymywanie groźnych kontrataków legionistów. W zamyśle Germanów miało to być miejsce ostatecznej rozprawy z Rzymianami.
Arminiusz dysponował około 40 tys. wojowników, więc mógł sobie pozwolić na podział sił. Część jego ludzi miała zagrodzić Rzymianom drogę, inna część nie dopuścić do obejścia wału od południa, a kolejna grupa wojowników miała zamknąć przeciwnikowi drogę ucieczki. Na otoczonych z trzech stron wrogów, w dogodnym momencie (tzn. po zaangażowaniu w walkę wszystkich rzymskich oddziałów), od północy miało spaść dobijające uderzenie ukrytych w pobliskim lasku świeżych sił. Całkowicie okrążeni Rzymianie mieli pójść w rozsypkę i zostać wybici lub wzięci do niewoli. Przez kilka pierwszych godzin Rzymianie maszerowali w kierunku przygotowanej przez barbarzyńców zasadzki. Po pokonaniu 10 km, prowadząc ciągłą walkę, doszli w końcu w okolice wzgórza Kalkriese. Wydawało się, że plan przebicia się sprawdza. Tego dnia legioniści nie mieli większych problemów z odpieraniem niezbyt zajadłych ataków. Ale to był po prostu plan barbarzyńców: nie dać odpocząć, dopuścić w miejsce zasadzki i tam wyciąć wroga. W końcu oczom Rzymian ukazał się usypany wał ziemny, a zaraz potem na czoło rzymskiej kolumny uderzyła pierwsza grupa wojowników. Atak odparto, do kontrataku ruszyło kilka kohort, a ponieważ rozwijał się on nadzwyczaj dobrze, Rzymianie rozpoczęli szturmowanie wału. Część kohort spróbowała obejść wał albo z lewej, albo z prawej strony, odsłaniając w ten sposób swoje flanki. W tym momencie uderzyła grupa wojowników, która miała za zadanie odciąć Rzymianom drogę ucieczki wzdłuż drogi. Gdy wszystkie kohorty były związane walką, na tyły legionów uderzyła grupa wojowników zamykająca pierścień okrążenia. Jazda rzymska spróbowała wyrwać się z kotła, ale większa jej część zginęła w czasie odwrotu. Sytuacja piechoty była beznadziejna. Wiele z odciętych kohort systematycznie wybijano. Kontrataki Rzymian kończyły się źle. Wódz naczelny został ranny. Gdy Warus zdał sobie sprawę, że to już koniec, nie chcąc wpaść w ręce wroga, popełnił samobójstwo. W tym momencie jednolite dowództwo armii rzymskiej przestało istnieć. Spora część żołnierzy postanowiła przebić się na północ i uciec na bagna. Większość z nich padła. Reszta żołnierzy straciła ochotę do walki lub nie miała na nią sił. Niektórzy popełnili samobójstwo, kilkuset niedobitków dostało się do niewoli. Bitwa dobiegła końca.
Po bitwie
Spośród ocalałych Rzymian tylko garstce udało się zbiec lub przeżyć długie lata niewoli, większość jednak ścięto uprzednio torturując[7]. Na wpół zwęglone ciało Warusa rozszarpano, a jego głowę wysłano Marbodowi, który po pewnym czasie odesłał ją do Augusta[8]. Ponadto Germanie zdobyli wszystkie sztandary kohort, manipułów, auxillia jazdy oraz trzy orły legionowe, nie mówiąc o wyposażeniu poległych legionistów, zawartości taborów i wziętych do niewoli jeńcach.
Skutki bitwy
W całej Germanii wybuchło powstanie przeciw Rzymianom, niedługo po bitwie zaczęto oblegać wszystkie garnizony okupacyjne, wiadomo o dwóch, którym udało się dostać za Ren – dwu-legionowa armia Lucjusza Noniusza Aspernansa, oraz garnizon obozu Aliso[9].
Reszta garnizonów została pokonana, więc do strat Rzymian można dopisać 24 kohorty ( głównie wojsk posiłkowych), które były w nich rozlokowane. Wkrótce również zaczęto wycinać w pień Galów i Rzymian w całej Germanii, szybko zniszczono całą administrację prowincji.
W tym samym czasie zdławiono bunt w Dalmacji, a podczas gdy Tyberiusz święcił swój tryumf, August wpadł w panikę. Ogłosił żałobę, powołał nowe legiony, a w swym testamencie politycznym zabronił następcom przekraczania Renu. I choć w następnych latach odbywano jeszcze kilka wypraw i najazdów na Germanię[10], to nigdy już nie wróciła ona we władanie Rzymu.
Wiadomo było, że próby podboju i opanowania całej Germanii już pod koniec życia Augusta pochłonęły 25 lat inwestycji i łącznie cztery legiony wraz z całą kadrą dowódczą i wyposażeniem. Jak już mówiłem następcy Augusta podejmowali wyprawy w głąb Germanii, ale skutki militarne każdej z nich nic nie wnosiły do ogólnej sytuacji strategicznej[11]. Dopiero cesarz Hadrian ustanowił i prawdziwie umocnił limes na rzece Ren[12].
Bitwa, a raczej rzeź w Lesie Teutoburskim uchodziła w historii Rzymu jako jedna z największych klęsk legionów – choć w późniejszych latach odzyskano wszystkie orły legionowe, a strategicznie rzecz biorąc Germańskie plemiona raczej nie mogły wykorzystać swojego zwycięstwa i nie stanowiły tak na prawdę dużego zagrożenia dla Imperium – jak to się zdawało Augustowi- to trzeba przyznać, że ta bitwa jest jednym z pierwszych „podręcznikowych” przykładów prowadzenia skutecznej wojny partyzanckiej (niwelowanie przewagi przeciwnika, wykorzystanie znajomości terenu i warunków atmosferycznych, działania zaczepne, nękanie nieprzyjacielskich wojsk). Jeśli chodzi o samych dowódców, czyli Publiusza Kwinktyliusza Warusa i Arminiusza – to ten pierwszy nie wykazał się żadnym kunsztem dowódczym, choć w mojej ocenie nie powinno wieszać się na nim przysłowiowych psów za tę porażkę, gdyż w zaistniałej sytuacji, czyli już w pierwszym dniu bitwy, nie mógł zrobić więcej dla swoich ludzi niż tylko realizować założony plan. Suma sumarum był złym dowódcą i jeszcze gorszym namiestnikiem prowincji. Jeśli chodzi jednak o Arminiusza to trzeba przyznać, że w pełni wykorzystał swoje możliwości, zaistniałe okoliczności, oraz swoją znajomość przeciwnika – przecież wychowywał się na dworze cesarskim jako zakładnik, doskonale więc znał słabe i mocne strony rzymskiej armii. Arminiusz wykazał się sprytem i podstępem. Nazywany jest po dziś dzień oswobodzicielem Germanii dzięki swojemu zwycięstwu w Lesie Teutoburskim.
Bibliografia
Źródła:
- Swetoniusz, Żywoty Cezarów, przeł. J. Niemirska-Pliszczyńska, Wrocław 1987.
- Wellejusz Paterkulus, Historia rzymska, przeł. E. Zwolski, Wrocław 1970.
- Tacyt, Agrykola; Dzieje; Gremania; Roczniki, [w:] Dzieła, t.1 i 2, przeł. S. Hammer, Warszawa 1957.
- Kasjusz Dion, Historia Rzymska, przeł. W. Madyda, t. 1, Wrocław 1967.
- Plutarch z Cheronei, Żywoty sławnych mężów, przeł. M. Brożek, Wrocław 1956.
- Czyny boskiego Augusta, przeł. S. Drej.
Literatura:
- Żygulski Z. Jr, Broń starożytna, Warszawa 1998.
- Rochala P., Las Teutoburski 9 rok n.e., Warszawa 2007.
Przypisy:
[1] Tacyt, Germania, s. 265-266
[2] Tacyt, Roczniki, V.9,
[3] Tacyt, Roczniki, 72, op. Cit., s. 257,
[4] P. Rochala, Las Teutoburski 9 r. n.e., s. 191
[5] Ibidem., s. 210-215
[6] P. Rochala, Las Teutoburski 9 rok n.e.
[7] Tacyt, Roczniki, ks. I, 62,
[8] Wellejusz Paterkulus, s. 105,
[9] Wellejusz Paterkulus, s. 106,
[10] Swetoniusz, Tyberiusz, 17,
[11] Swetoniusz, Boski August, 23, [w:] Żywoty Cezarów, op. Cit.
[12] Wellejusz Paterkulus, Historia rzymska, ks. II, 120, op. Cit.
Artykuł pierwotnie opublikowany 03.01.2018.