Hel – ostatnia twierdza | Część 1

Niewielki punkt na skraju wąskiego pasa ziemi skłania do dyskusji o należne miejsce w geograficznej skali kraju. Pytania o właściwą perspektywę – czy jest to początek, czy może raczej symboliczny koniec Polski. Patrząc na historię okresu II Rzeczypospolitej, nie można mieć co do tego wątpliwości. Tam zaczynała się Polska. Zaczynała się tworzyć, gdyż wcześniej jej tam nie było. Ani w sensie politycznym, ani też społecznym. Powstawała z typowym dla owego czasu wigorem optymistycznych wizji i planów, ograniczonym jedynie finansowym niedostatkiem rodzącego się państwa. To tam dwa razy w historii kraju istniał fragment wolnej Polski, mimo że wokół trwały zaborcze zawirowania. Hel, formalnie nietknięty przez skutki I rozbioru, pozostał kawałkiem wolnej RP aż do roku 1793. Podobnie podczas kampanii wrześniowej tragicznego roku 1939 w nadrzędnej Jastarni działały aż do października ostatnie samorządowe organy wolnego państwa. Zakres inwestycji uprawnia to miejsce do miana małej Gdyni, udział w wojnie do tytułu wielkiego Westerplatte. Zwykle na historię Pomorza patrzymy jedynie przez pryzmat działań wojennych, nie zdając sobie sprawy, iż jest to jedynie niewielki element całości. To tam bowiem w dziejowej mikroskali uwidacznia się obraz losów II RP. Jej trudnych, niekiedy wręcz komicznych, początków, niepohamowanego ducha rozwoju i działania, i wreszcie nieszczęśliwego końca.

Początek

Hel jest cudowny. Ten wybór mórz jest rozczulający. (…) Jedno morze pachnie jodem i śledziem, drugie nęci bałwanami i stojącą w przystani „Jadwigą”…[1].

Magdalena Samozwaniec (córka Wojciecha Kossaka) pisarka satyryczna i eseistka.

Kolonia rybacka w Helu widok współczesny
Kolonia rybacka w Helu widok współczesny

Zajmowanie Pomorza odbywało się w oparciu o opracowany w sierpniu 1919 roku „Plan wstępny okupacji Prus Zachodnich”. W myśl jego założeń przyznany Polsce w traktacie wersalskim niewielki północny skrawek ziemi z dostępem do morza miał być przejmowany stopniowo. Ze względu na zwłokę Niemiec w ratyfikowaniu tej umowy międzynarodowej sprawa przejmowania byłych terenów zaboru pruskiego odłożyła się w czasie do początku roku 1920. Sama operacja przebiegała bez poważniejszych incydentów w relacji z wojskami niemieckimi. Już 18 stycznia wojsko polskie mogło zająć Toruń, który stał się wówczas stolicą województwa pomorskiego. Niecały miesiąc później – 10 lutego – przejęciu przez Rzeczpospolitą niewielkiego fragmentu Bałtyku nadano uroczysty charakter zaślubin[2]. W kolejnych dniach przeznaczony do przejmowania Pomorza batalion morski rozlokował w ważniejszych miejscowościach regionu po jednym plutonie wojska[3]. Z uwagi na fakt, że we wspomnianym okresie zarówno w Helu, jak i w Kuźnicy utworzono tzw. punkty obserwacyjne do kontrolowania obszaru morza terytorialnego, można przyjąć, że pierwsze oddziały polskie wkroczyły do Helu już z początkiem roku 1920. W odróżnieniu jednak od Pucka oddziały z biało-czerwonymi emblematami nie mogły liczyć na entuzjastyczne przyjęcie. W wymiarze społecznym miasto św. Piotra nie zawierało w sobie żadnych elementów polskości, stanowiąc na obszarze odradzającej się Rzeczypospolitej niewielką, niemiecką enklawę ludnościową [4].

Sytuacja gospodarcza Polski po zakończeniu działań wojennych, związanych z konfliktem przeciwko bolszewikom, nie była łatwa. Szacuje się, że poniesione w jej wyniku straty wyniosły aż 1,3 mld franków. Wyjątkowo ciężkie warunki bytowe panowały w Warszawie, gdzie istniał duży deficyt lokali mieszkaniowych. W dodatku ich stan sanitarny i techniczny był daleki od oczekiwanych nawet wtedy standardów. Z danych wynika, że „[j]eszcze w końcu lat dwudziestych 80 procent lokali było pozbawionych bieżącej wody i kanalizacji. Niemal co trzecie warszawskie mieszkanie miało sublokatorów (…) Nawet gmachy rządowe i reprezentacyjne najczęściej nie nadawały się do godnego pełnienia swych funkcji”[5]. Zaopatrzenie w produkty żywnościowe również obciążone było znacznym niedoborem, co naoczny świadek tamtych czasów – Antoni Słonimski – tłumaczył z niepozbawioną emocji osoby doświadczonej kolokwialnością: „Niemcy wyżarli wszystko, co było w kraju, i na wystawach sklepowych zostawili tylko pęczak, tę zmorę kulinarną pierwszej okupacji”[6]. Na tym tle obszar byłego zaboru pruskiego przedstawiał zupełnie odmienną społeczno-gospodarczą rzeczywistość. Pomorze i Wielkopolska praktycznie nie odczuły efektów oddziaływania niszczycielskiego impetu wielkiej wojny. O ile jednak Poznaniacy wnieśli swój orężny wkład w odzyskanie niepodległości kraju w postaci zwycięskiego powstania, o tyle Pomorze wykazywało zarówno w okresie zaborów, jak też w czasie kształtowania się państwa polskiego pozbawioną kombatanckiego zapału polityczną stabilność[7]. Różnice między przyszłym województwem pomorskim a resztą tworzącego się obszaru państwowego były widoczne nie tylko w liczbach i statystykach. Mamert Stankiewicz, który w 1920 roku przybył do Tczewa, by podjąć pracę w nowo utworzonej Szkole Morskiej, tak opisywał swoje pierwsze wrażenia z Pomorza: „Gdy po minięciu Torunia wjechałem na terytorium dawnego zaboru pruskiego, trudno mi było uwierzyć, że się znajduję jeszcze w Polsce. Kolejarze nosili uniformy typu pruskiego, wyglądali jak Niemcy i prawie nie umieli po polsku, a w każdym razie często rozmawiali w najczystszym dialekcie niemieckim. Za to kraina dookoła nie nosiła żadnych śladów zniszczenia (…) Na polach pracowicie zbierano buraki i kartofle”[8]. Pomorzanie, podobnie jak Wielkopolanie i Górnoślązacy, żywili pewne obawy, że w strukturach nowego państwa polskiego, z jego nieokiełznanym chaosem ekonomicznym, mogliby ulec pauperyzacji. Podobnie więc jak Śląsk, który zagwarantował sobie pewien zakres autonomii, reprezentowanej przez Sejm Śląski, także Wielkopolska i Pomorze były zarządzane przez własną, choć ulokowaną centralnie władzę dzielnicową – Ministerstwo byłej Dzielnicy Pruskiej. Ten stan rzeczy trwał do roku 1923 i nie uchronił byłych poddanych cesarza Niemiec przed ekonomiczną zapaścią, jaką było zrównanie wartości marki polskiej z obiegową na Pomorzu marką niemiecką. Na skutek tej decyzji „(…) Polacy z innych dzielnic, obładowani bezwartościowymi markami polskimi, przyjeżdżali na zasobniejsze Pomorze i wykupywali wszystko, co się dało (…) Na dewaluacji tracili w Polsce i świecie wszyscy, ale dla Pomorza była to klęska. Przepadły w bankach niekiedy fortuny, najczęściej kapitały uciułane przez lata”[9]. Kres perturbacjom w sferze finansowej przyniosła dopiero słynna reforma Grabskiego z 1924 roku wprowadzająca do obiegu złotego. Unifikacja w dziedzinie monetarnej nie zniwelowała oczywiście różnic w poziomie rozwoju gospodarczego, a stan gospodarki młodego państwa nie pozwalał na realizację wielu ambitnych inwestycji militarnych. Niezrealizawane zamierzenia dotyczyły w głównej mierze sił morskich.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*