Kiedy wódz III Rzeszy przybył do Warszawy, nadarzyła się niesamowita okazja. Przeczytaj o tym, jak Polacy chcieli zabić Hitlera.
Po przylocie na Okęcie Hitler skierował się do Śródmieścia. Tam, w Alejach Ujazdowskich, odebrał defiladę 8. Armii, a następnie udał się w objazd po pełnym gruzów mieście. Gdy jego konwój przejeżdżał przez skrzyżowanie Alei Jerozolimskich z Nowym Światem, nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Hitler nawet nie zdawał sobie sprawy, że właśnie cudem uniknął śmierci…
Samobójcza misja
Słowa, które przed chwilą usłyszał por. Dominik Żelazko z ust mjr. Franciszka Niepokólczyckiego zdawały się być szansą:
Daję panu porucznikowi do wyboru: albo sąd, albo zadanie, którego pomyślnie wykonanie zmaże z pana wszelkie podejrzenia i wszelkie winy. Proszę wybierać.
Niestety była to tylko szansa pozorna. Zadanie, o którym wspomniał dowódca 60. Batalionu Saperów, nie mogło bowiem skończyć się inaczej, niż tragiczną śmiercią. Porucznik miał wszak pod gradem nieprzyjacielskich pocisków i bomb spadających na oblężoną stolicę przetransportować z ul. Burakowskiej na róg ul. Książęcej i Rozbratu kilka ton… trotylu!
Nolens volens por. Żelazko musiał się zgodzić. Nie miał wątpliwości, że za rzekomą dezercję, o którą go oskarżono, czeka go pluton egzekucyjny, a tak mógł przynajmniej zginąć jak żołnierz. W rezultacie 25 września z magazynu przy Burakowskiej wyruszył dowodzony przez niego konwój wozów konnych pełnych trotylu.
Kilkugodzinna odyseja przez bombardowane miasto, pełna modlitw i strachu, zakończyła się o dziwo szczęśliwie. Trotyl został przekazany por. Franciszkowi Unterbergerowi, który, będąc pod wrażeniem wyczynu por. Żelazko, objął go czule, mówiąc:
Panie poruczniku, udowodnił pan, że nie jest dezerterem, a jeśli uda nam się to, co zamierzamy, będzie pan bohaterem.
Trotyl na Nowym Świecie
To, czy por. Żelazko przejdzie do historii, zależeć miało od skutecznego wykonania rozkazu, który mjr. Niepokólczyckiemu i jego podwładnym wydał gen. Michał Tokarzewski-Karaszewicz. Generał ów – czterdziestosześcioletni weteran Legionów, na skutek swoich starań otrzymał 27 września 1939 roku z rąk gen. Juliusza Rómmla umocowanie do zorganizowania zbrojnego podziemia.
Sytuacja militarna w kraju nie pozostawiała złudzeń – wojna zakończyła się klęską, czego namacalnym dowodem było podpisanie kolejnego dnia aktu kapitulacji Warszawy. Przegrana kampania nie mogła oznaczać jednak zaprzestania zbrojnego oporu i właśnie kontynuacją walki zająć miał się gen. Tokarzewski.
Jedno z pierwszych zadań, jakie generał wyznaczył rodzącej się organizacji (która wkrótce otrzymała nazwę Służba Zwycięstwu Polski), było iście spektakularne. Otóż mjr. Niepokólczycki, mianowany w strukturach podziemia Kierownikiem Dywersji i Sabotażu, miał zorganizować zamach na… Adolfa Hitlera!
Domyślano się bowiem, że po wygaśnięciu starć regularnych wojsk wódz III Rzeszy zechce przybyć do stolicy podbitego państwa, by odebrać defiladę zwycięstwa (podobnie jak wcześniej odwiedzał zajęty Wiedeń czy Pragę). To zaś stanowiło niepowtarzalną szansę na usunięcie przywódcy najeźdźców.
Obejrzyj też: Zbrodnie niemieckie w Polsce
Jak Polacy chcieli zabić Hitlera?
Do wykonania zleconej mu misji mjr. Niepokólczycki wykorzystał wynikający z aktu kapitulacji Warszawy obowiązek odgruzowania i oczyszczenia z przeszkód skrzyżowania Alei Jerozolimskich i Nowego Światu. Spiskowcy zakładali, że w przypadku ewentualnej wizyty Hitlera będzie on z pewnością przejeżdżał w tym miejscu.
Dlatego też postanowili, że w toku prac porządkowych właśnie tam umieszczą największą część trotylu przewiezionego przez por. Żelazko. Jeden ładunek podłożono więc pod gmachem Banku Gospodarstwa Krajowego, drugi zaś pod położonym naprzeciwko budynkiem Ministerstwa Komunikacji.
Zaminowano także jezdnię i chodniki. Do odpalenia materiałów wybuchowych posłużyć miała odpalarka elektryczna, a gdyby ta nie zadziałała – odpalarka prochowa. Detonator umieszczono w podziemiach pobliskiego Café Clubu pod czujnym okiem dwóch zmieniających się posterunków (z których każdy składał się z oficera i sapera), czekających na sygnał od obserwatorów.
Mimo to, gdy sześciokołowy mercedes Hitlera przemknął 5 października 1939 roku przez skrzyżowanie Alei i Nowego Światu, wybuch nie nastąpił.
Dlaczego?
Stracona szansa?
Powody były dość prozaiczne. Przede wszystkim nikt z polskiego podziemia nie wiedział, kiedy i czy w ogóle Hitler przybędzie do Warszawy. Nawet gdy w dniu defilady, tj. 5 października 1939 roku, na ulicach pojawiły się liczne niemieckie patrole i posterunki, na dachach wyższych budynków umieszczono gniazda karabinów maszynowych, a Śródmieście niemal odcięto od reszty miasta, trudno było zorientować się, co stanowi przyczynę tak radykalnego zaostrzenia środków bezpieczeństwa. Zwłaszcza, że nie był to wcale pierwszy raz, gdy Niemcy czasowo zamykali ruch uliczny w określonej części Warszawy.
O tym, że defilada Hitlera zaskoczyła konspiratorów świadczy m.in. fakt, że właśnie tego dnia w kamienicy przy Nowym Świecie 7, a więc tuż obok Banku Gospodarstwa Krajowego, odbywało się pierwsze posiedzenie Głównej Rady Politycznej przy nowopowstałej organizacji, z udziałem samego gen. Tokarzewskiego!
Przeprowadzenie zaplanowanej operacji oznaczałoby zatem niechybnie nie tylko śmierć Hitlera, ale i znaczne straty na szczytach rodzącego się państwa podziemnego.
Mimo zaskoczenia, zamach mógł jednak dojść do skutku, gdyby nie to, że wskutek prewencyjnych działań Niemców obserwatorzy najprawdopodobniej nie byli w stanie skontaktować się z posterunkiem przy detonatorze.
Dowodzący posterunkiem oficer miał wprawdzie zgodę na działanie bez znaku od obserwatorów, ale, ujrzawszy kawalkadę aut, zawahał się, gdyż ze swojego stanowiska nie był w stanie ocenić, czy to aby na pewno Hitler, a nie inny niemiecki dygnitarz, przejeżdża właśnie przez skrzyżowanie. Dogodny moment minął i ładunki nie zostały zdetonowane.
Gdyby polski zamach na Hitlera się powiódł, dzieje świata z pewnością potoczyłyby się inaczej. Trudno wprawdzie wyrokować o jego dalekosiężnych skutkach, jeżeli chodzi jednak o perspektywę krótkodystansową można założyć, że konsekwencją zamachu byłby krwawy odwet Niemców na ludności Warszawy (śmierć w szczególności poniosłoby zapewne kilkuset wziętych przed defiladą zakładników, w tym m.in. prezydent Stefan Starzyński).
W III Rzeszy najprawdopodobniej rozgorzałaby zaś krótsza lub dłuższa i mniej lub bardziej krwawa walka o władzę, której rezultat miałby decydujący wpływ na dalszy przebieg wojny.
Do zamachu jednak nie doszło. Ładunki rozbrojono, co zaś stało się z materiałem wybuchowym trudno jednoznacznie orzec. Albo znaleźli go Niemcy, albo usunęli go sami Polacy, albo pozostał na Nowym Świecie co najmniej do końca wojny, a, kto wie, może aż po dziś dzień.
Możliwe również, że częściowo prawdziwa jest każda z tych hipotez. Pewną wskazówką, iż co najmniej jedna partia trotylu przeleżała w miejscu niedoszłego zamachu przez całą wojnę, może być relacja żony mjr. Niepokólczyckiego, zgodnie z którą mjr. po wojnie nigdy nie przeszedł i nie przejechał Nowym Światem na odcinku pl. Trzech Krzyży – Aleje Jerozolimskie. W odpowiedzi na pytanie żony, dlaczego tak robi, mówił:
Przysiągłem sobie kiedyś, że moja noga nigdy tam nie stanie. Dlaczego, nie pytaj, bo nie odpowiem.
Patryk Halczak
Bibliografia:
Baliszewski D., Polski zamach na Hitlera, Newsweek, nr 4/2002.
Bargielowski D., Po trzykroć pierwszy. Gen. Michał Karaszewicz Tokarzewski, t. 2, Warszawa 2001.
Korboński S., Polskie Państwo Podziemne. Przewodnik po Podziemiu z lat 1939-1945, Warszawa 2008.
Moorhouse R., Polowanie na Hitlera. Historia zamachów na wodza Trzeciej Rzeszy, Kraków 2006.
Nowak-Jeziorański J., Kurier z Warszawy, Kraków 1993.
Szczyt żenady taka akcja.