Między Bugiem a prawdą okładka

Między Bugiem a prawdą |Recenzja

Bartłomiej Wypartowicz, Wojciech Kozioł, Między Bugiem a prawdą. Czy Polska może odbudować swoje wpływy na wschodzie

Czy Polska może być aktywnym graczem na terenach byłych republik sowieckich? Z pewnością tak, o czym Autorzy Między Bugiem a prawdą dają piękny wywód. Książka nie tylko stanowi analizę naszych błędów i dobrych „zagrywek”, ale tworzy również perspektywę dla rozwoju, tym razem, w pełni przemyślanej i konsekwentnej polityki. Tym bardziej, że wydarzenia mijających kilku lat zdają się dowodzić, że to właśnie z tej strony grozi nam coraz większe niebezpieczeństwo. Dlatego warto pochylić się nad tą pozycją nieco dłużej.

Co w książce Między Bugiem a prawdą piszczy?

Wcześniej nie bardzo interesowałem się zagadnieniem naszej wschodniej polityki zagranicznej. Być może wynikało to z faktu, że w rodzimej debacie publicznej, nikt nie traktował tego tematu zbyt poważnie. Wszystkie informacje, które docierały do nas z telewizora czy innych mediów, miały wydźwięk zdecydowanie prozachodni. A przecież świat nie kończy się na Waszyngtonie, Brukseli, Paryżu czy Berlinie. Skoro nikt nie mówił, to i mnie nie chciało się zastanawiać.

Zresztą, nasze elity polityczne, niezależnie od zapatrywań, zajęte są walkami między sobą, a nie realizacją dalekosiężnych problemów geopolitycznych. Niemniej, wcześniej, dało się wyczuć większe wyczucie klimatu, i bardziej zdecydowane zaangażowanie, ponad podziałami, aby sytuacja międzynarodowa Polski była w miarę spójna i miała sens. Ale nie będę narzekał na głupotę naszych polityków.

O czym opowiada książka? Po pierwsze – o naszej drodze ku Europie – procesie wchodzenia w struktury Unii Europejskiej oraz dołączenia do Paktu Północnoatlantyckiego (NATO). Wszystko opisane jest skrótowo, ale niezwykle rzeczowo. No co? Nie będę się czepiał, skoro książka zmierza w zupełnie innym kierunku.

Kolejny rozdział dotyczy naszych stosunków z Białorusią i Ukrainą. Ale warto sięgnąć po ich diagnozę: „W latach 90. Sama [Polska] była zbyt słaba politycznie, ekonomicznie i militarnie. A kraj zachodu nie widziały w tym żadnego interesu, ponieważ, co wydaje się kluczowe w zrozumieniu późniejszych działań Europy Zachodniej, nie postrzegały one nowo powstałej Federacji Rosyjskiej jako zagrożenia.

Widziały ją jako państwo słabe, rozbite, zdegenerowane, ze słabym przywódcą, który zdecydowanie bardziej woli wznoszenie toastów niż odbudowę siły państwa. ale z drugiej strony widziały też w Rosji szansę lub miejsce dla swoich interesów.

Jednocześnie Polska musiała uważać na nadmierne działania w stosunku do Białorusi i Ukrainy, gdyż państwa te mogłyby postrzegać takie starania jako próbę odbudowania polskiego imperializmu i zagrożenie własnej państwowości” (s. 27). Czyli – od początku mieliśmy związane ręce.

Nasze kontakty z Białorusią i Ukrainą, i należy przyznać to z całą jaskrawością – nie są one najlepsze. Wynika to z kilku czynników. W przypadku Białorusi, jej kierunek niemal od początku zmierzał w stronę Moskwy. Białorusini pod rządami Aleksandra Łukaszenki zrobili wszystko, aby żyć „pod butem” Putina.

Niestety nasze środowisko polityczne nie wykazuje należytej uwagi, aby osłabić reżim Łukaszenki. Wprawdzie założenie „Biełsatu” czy program stypendialny dla białoruskich uchodźców politycznych są potrzebne i dobre, to jednak nie wyczerpują instrumentów, które warto byłoby użyć.

Była sobie Ukraina

W przypadku Ukrainy sprawa wygląda podobnie. Ukraińcy po odzyskaniu niepodległości w 1991 roku nie potrafili zdecydować się, który kierunek będzie dla nich lepszy – szeroko pojęty Zachód czy Moskwa. Ponadto kraj podzielony był na kilka, może nie zwalczających się, ale nie kompatybilnych organizmów. Wschód kraju ciążył zdecydowanie ku Rosji, zachód i południe – ku Waszyngtonowi. Krym – początkowo zabiegał o autonomię, ale w wyniku rosyjskiej propagandy i intryg poszedł w kierunku Rosji.

Kraj ponadto, od samego początku borykał się z ogromną korupcją. Być może jest to spadek po dawnym ZSRR, który miewał podobne problemy. Kolejnym mankamentem ukraińskiego systemu jest istnienie silnej presji ze strony oligarchów.

Tych kilkunastu bajecznie majętnych ludzi, w ciągu lat 90. podporządkowało sobie zdecydowaną większość ukraińskiej gospodarki, mediów… Trzymają oni w żelaznym uścisku większość sznurków na kijowskim teatrze polityczno-gospodarczym. A co za tym idzie – ich lojalność wobec rządów w Kijowie nie zawsze jest pewna, o ile nie trąci zdradą.

Polak i Ukrainiec dwa… ale co?

A jaka w tym wszystkim jest rola Rzeczypospolitej? Anuż dosyć niepewna. I wynika to z kilku powodów. Nasi politycy nie dość, że dotychczas nie byli zainteresowani szerszą perspektywą współpracy polityczno-gospodarczej, to raczej woleli zasłaniać się zażyłościami z XX-wiecznej historii obu narodów. A przecież, jak uzasadniają sami Autorzy, nasze współistnienie nie opierało się tylko na antagonizmach. Wręcz przeciwnie.

Gdy dwa lata temu wybuchła pełnoskalowa wojna na Ukrainie, to, co zrobiła Polska było bezprecedensowe w naszych dziejach. Nie dość, że w pełni poparliśmy Ukrainę, to przyjęliśmy kilka milionów ukraińskich uchodźców, dzieląc się nawet swoimi domostwami.

Kto by o czymś takim wcześniej pomyślał? Wspieraliśmy aktywnie starania Ukrainy o wsparcie na Zachodzie i w świecie. Dostarczyliśmy im część własnego uzbrojenia, energię, środki żywnościowe, lekarstwa…

Ale zawsze przychodzi czas na rozliczenia. W pewnym momencie, na potrzeby bieżącej kampanii wyborczej, ówczesny rząd, igrając z narosłym niezrozumieniem naszej polityki zagranicznej, naszej racji bytu, zdecydowanie pogorszył stosunki z walczącą Ukrainą. Dla czysto partykularnych interesów zniszczył to, co sam wcześniej tak okazale zbudował. Rząd PiS dokonał zwrotu w tył, idąc na rękę rosyjskiemu okupantowi. Rząd Donalda Tuska, wprawdzie stara się dokonać poprawy sytuacji, ale nie bardzo mu to wychodzi.

Zabawmy się jednak w człowieka biznesu. Co z tego wszystkiego będzie miała Polska? Najpewniej nic. Nie uczestniczymy już w rozmowach dotyczących sytuacji politycznej i militarnej na Ukrainie. Nasze miejsce zajęły Niemcy i Francja, które przecież początkowo opowiadały się za stroną rosyjską.

Nasze starania o udział w odbudowie Ukrainy również zostają daleko w tyle. A przecież byłaby to niezrównana szansa, aby oba państwa, Polska i Ukraina, wspólnymi siłami dokonały czegoś wspaniałego, co przyniosłoby wymierne środki obu stronom.

Co gorsza, nasze starania o należyte ustalenie sprawy rzezi wołyńskiej, w czasie trwania wojny, są nieco nie na miejscu. W czym one mają pomóc? Bez wolnej, bezpiecznej Ukrainy, przecież i tak niczego nie wskóramy. Myślimy, że Putina będzie ta sprawa cokolwiek obchodziła? I może jeszcze odda nam części wraku? Nie bądźmy śmieszni. Nasz realizm polityczny jest w opłakanym stanie.

Dlatego tak bardzo podobają mi się pomysły, które zdają się nam podsuwać Autorzy książki. Nie będę się szczegółowo w nie zagłębiał, ale moim zdaniem są naprawdę dobre, naprawdę wymagają rozważenia. To nie czcza gadanina, jakieś bajdurzenie czy ułańska fantazja. Wypartowicz i Kozioł wszystkie swoje propozycje, wnioski i rozmyślania opierają na realnych przesłankach, na sensownych źródłach. Nic tylko korzystać. Ale czy znajdzie się w tym kraju choćby jeden polityk, któremu będzie chciało się pomyśleć?

Między Bugiem a prawdą. Na koniec

Książkę czyta się szybko. Jest pouczająca na każdym poziomie. To taki ożywczy podmuch realizmu politycznego popartego głębokimi studiami tematu. To książka, którą powinien przeczytać każdy, chcąc samodzielnie myśleć Polak. Wszystko okraszone jest sporą dawką poczucia humoru – o ile ktoś coś takiego jeszcze rozumie w naszym pięknym, ale mocno zahukanym kraju.


Wydawnictwo Prześwity
Ocena recenzenta: 5/6
Ryszard Hałas


Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Prześwity.

Comments are closed.