Cała Twoja książka poświęcona jest polskiej duszy, jej wadom – żeby nie powiedzieć nędzy – i słabościom. Czy to oznacza, że istnieje jakiś charakter narodowy, że możemy powiedzieć, że Polacy są tacy, Niemcy owacy, a Żydzi siacy?
Pytasz, czy istnieje narodowy charakter? Moim zdaniem „charakter” to za mocne określenie. Każdy z nas ma wyłącznie swój własny charakter. Jest on kwestią indywidualną, bodaj najbardziej osobistą, wewnętrzną. I dlatego nie może być czegoś takiego, jak polski albo niemiecki charakter – inaczej przecież, my Polacy, bylibyśmy tacy sami, nieodróżnialni od siebie w naszych reakcjach, poglądach, obsesjach. Z drugiej strony jednak trudno zaprzeczyć, że bycie Polakiem wpływa na nasze indywidualne charaktery, odciska na nich pewne znamię, czy piętno. Z pewnością na jednych bardziej, a na innych mniej, ale ten wpływ jest nieuchronny. Jest to kwestia rodzimej kultury, języka ojczystego, obyczaju, dziejów narodowych etc. Za tym idzie, raz głębsza, raz płytsza, ale zawsze jakoś obecna świadomość przynależności, świadomość bycia Polakiem, czyli polska tożsamość. Świadomość ta może być bolesna albo pełna dumy; często zapewne bywa też neutralna, ograniczająca się do stwierdzenia faktu bycia Polakiem i nie łącząca z tym głębszych uczuć; niejednokrotnie też świadomość ta odznacza się ambiwalencją. Sądze, że zaliczam się do tego ostatniego rodzaju.
Mówisz, że napisałem książkę o wadach polskiej duszy. Sugerowałoby to, że polskość jest dla mnie doświadczeniem przede wszystkim bolesnym. Można byłoby tę tezę zradykalizować, i stwierdzić, że napisałem książkę o polskości jako pewnej „wadzie”, albo „dysfunkcji” człowieczeństwa. Z pewnością taki głęboki pesymizm daje o sobie znać w moim pisaniu. Równoważy go jednak uparte doszukiwanie się w polskości pewnego niewyzyskanego potencjału. Jestem jednak przekonany, że aby go wyzyskać, należy zaprzestać – jak określiłem to w eseju o Bobkowskim – onanizowania się Polską. I coś takiego, z wnętrza odczuwanej przeze mnie ambiwalencji, chciałbym właśnie zasugerować czytelnikom mojej książki: od polskości nie ma ucieczki, ale bezkrytyczny zachwyt i autoerotyczna cześć dla niej pęta nas i infantylizuje. Dlatego konieczny jest spór, niezgoda, zmaganie – nie po to by zniszczyć, czy odrzucić, ale pozwolić się polskości „wykazać”, zmusić ją by w nas dojrzała, wydobyć z niej to, co jako Polakom pozwoli nam żyć we współczesnym świecie, twórczo się rozwijając.
Kiedy, w Twoim przekonaniu, pojawił się naród polski? A w gruncie rzeczy istotniejsze byłoby pytanie, jakie – jako metafizyk – znajdujesz elementy kształtujące zbiorowość zwaną „narodem”?
No cóż, trudno będzie zaspokoić mi Twoją ciekawość. Bo konsekwentnie staram się unikać dociekań i wypowiedzi w kwestii narodu jako takiego. Na tym polega m.in. specyfika moich esejów, że zamiast myśleć o narodzie, który jest pojęciem zbyt w moim przekonaniu ideologicznie obciążonym, chcę mówić o byciu Polakiem, co jest treścią podstawowego, bezpośredniego, współczesnego doświadczenia każdego z nas. Mówienie na bazie tego doświadczenia o narodzie to już interpretacja, która, jak się to potocznie mówi, jest mocno oderwana od życia, czyli zamiast przybliżać, raczej oddala do zrozumienia tego, co interpretuje. W mojej książce staram się skupić na samym pierwotnym doświadczeniu polskości. Zbliżyć się do niego z różnych stron, przedzierając się przez różnorakie interpretacyjne wykładnie. Po to, żeby dzisiejszym Polkom i Polakom ułatwić tworzenie nowych interpretacji polskości, uruchomić na nowo, od początku, myślenie o polskiej tożsamości. Taka wolna od przed-sądów i zaszłości autorefleksja jest nam dziś ogromnie potrzebna. Dlatego właśnie kategorię „narodu” obejmuję czymś w rodzaju „fenomenologicznej redukcji”, bo trzymanie się jej utrudnia takie żywe myślenie o Polsce, na jakim mi zależy. Nie wypowiadam się więc, czy naród jest, czy go nie ma, ani też jak powstał, ale staram się dotrzeć do tego, co sprawia, że my Polacy, tłumaczymy sobie nasz los w kategoriach różnie rozumianego bytu narodowego (lub tego z zapałem unikamy).
Dlatego moje myślenie bliższe jest pojęcia „ojczyzny” niż pojęcia „narodu”. Ojczyzna to dla mnie przede wszystkim doświadczenie, naród zaś to jego intelektualna nadbudowa i to taka, która nam Polakom utrudnia uczciwe i samodzielne spojrzenie na Ojczyznę, na Polskę. Jest więc czymś, co zamiast ułatwiać, raczej utrudnia patriotyzm (lub czyni z niego coś nieznośnie bezwzględnego, jak było, dajmy na to, w przypadku Herberta).
Są rozmaite koncepcje dotyczące powstawania narodów. Mówi się o „nowoczesnych narodach”, a także o pewnym, charakterystycznym dla nowoczesności, fenomenie jakim jest nacjonalizm. Na czym opierasz swoją krytykę nacjonalizmu?
Nie krytykuję nacjonalizmu jako takiego (co nie znaczy, że jestem jego admiratorem!). Krytyce poddaję polski nacjonalizm, a dokładnie nacjonalizm pewnych polskich wybitnych nacjonalistów… A chodzi znów o te trudne aspekty bycia Polakiem, czyli doświadczenia polskości, które pchają niektórych z nas w ramiona nacjonalizmu, widzącego w polskim narodzie coś wyjątkowego i szczególnie wspaniałego, albo – przeciwnie – coś wstydliwie i haniebnie skrzywdzonego, upodlonego i dlatego zapóźnionego. Pytam więc, co nas ku tego rodzaju – odpowiednio – mirażom lub fobiom popycha. I staram się to definiować i nazywać, „wypytując” o to wielkich polskich myślicieli XX wieku.
Szukając odpowiedzi, natykamy się na polski kompleks. Trzeba o nim odważnie pisać: nasza narodowa duma, nasze przekonanie o polskim uniwersalnym mistrzostwie świata we wszystkim, podszyta jest niewiarą, poczuciem niższości i zagrożenia… Pojawia się w Twoim pytaniu kategoria nowoczesności. Otóż ów polski kompleks to w dużym stopniu uraza względem nowoczesności i poczucie nieprzystawania do niej. Polski nacjonalizm zaś to wypływające z tego samego kompleksu zaklinanie rzeczywistości, że niby Polacy to wielki nowoczesny naród, a jeśli nie, to my Polskę zaraz unowocześnimy i upomnimy się o należne nam miejsce wśród największych, nowoczesnych nacji.