Stuart Dybek, Wybrzeże Chicago
Książka Stuarta Dybka Wybrzeże Chicago opowiada o świecie migrantów, którzy żyją na granicy światów. Z jednej strony mamy swoją, narodową przeszłość. Z drugiej – amerykańską teraźniejszość, w jej wszystkich odcieniach. Słowem – mieszanka, może nie zawsze wybuchowa, ale zdecydowanie intrygująca.
Książka jest wielowątkowa, opowiadana oczami młodego człowieka, który lustruje Amerykę poprzez pryzmat tego, co w niej dziwne, wyjątkowe, nieoczywiste. Poprzez te wszystkie drobne historie, Autor dotyka duszy miejsca, o którym opowiada. Ciekawie pisze również o ludzkich dramatach, o zamknięciu poszczególnych mieszkańców miasta na świat, na innych…
Chicagowski miszmasz
Początkowo nie rozumiałem co chciał powiedzieć Autor, pisząc tę powieść. Jednak im dalej się zagłębiałem w kreację miasta i jego bohaterów, tym łatwiej było mi poczuć tę osobliwą wrażliwość. Bo Dybek pisze nie tylko o Chicago, jako miejscu ogromnej różnorodności. Chicago staje się osią, czy też może bardziej rusztowaniem, na którym zaczepiła się historia, teraźniejszość i przyszłość. I wszystkie one toczą się jednocześnie, czasem osobno, a czasem razem. Taki paradoks czasu i przestrzeni.
Na ulicach miasta mamy bowiem możliwość zaobserwowania, jak lokalne społeczności dawnych lub obecnych migrantów z Europy Wschodniej, adaptują się do nowych warunków. Niejednokrotnie przynoszą ze sobą dawne dramaty, ból ucieczki, czasem wstydu. Jednak w amerykańskich warunkach, to wszystko nabiera nieco innego sensu, innego odcienia, który nie jest do końca jednoznaczny. Emigrantom czasem łatwiej jest żyć w takiej bańce, skleconej na potrzeby chwili, niż przyznać się do swojej przeszłości. A może to tylko taki mit założycielski, który ułatwia odnalezienie się w nowym świecie?
„Wybrzeże Chicago”, czasem jest trudna w odbiorze, i nie zawsze jest oczywista. Niemniej jest dosyć ciekawym doświadczeniem. Bardziej literackim niż historycznym. Bardziej społecznym niż kulturoznawczym. A może to wszystko jednak się łączy? Tak jak cała ta pstrokacizna ludzi z Czech, Polski, Ukrainy, Żydów, która mimo nowej gleby, nie może uwolnić się od tego, co jest jej spuścizną ze Wschodniej Europy?
Przyznam, że im bardziej zastanawiam się nad tym, co przeczytałem w książce, tym więcej jej wymiarów poznaję. Im bardziej pieszczę jej zakamarki, tym bardziej filozoficzną zdaje się być. Tak, to coś naprawdę wyjątkowego. Ale czy i wy odkryjecie jej zalety? A może dałem się oszukać?
Ameryka kolorowa, Ameryka wesoła
Mamy tutaj wątek asymilacji, jej problemów czy przejmowania tych samych poglądów, co „starzy” mieszkańcy amerykańskich miast. Stąd też pojawiają się tutaj terminy, nie zawsze pochlebne, najczęściej negatywne, wobec tych, którzy są inni. można tutaj odczuć niepochlebną ocenę wobec Amerykanów o ciemnej karnacji skóry. Bohaterowie-emigranci nie potrafią jednak uzasadnić, skąd ta negatywna ocena się wzięła. Zwyczajnie przejmują amerykańskie doświadczenia, slogany, włączając je do własnej tkanki „kulturalnej”. Powielają coś, nawet wówczas, gdy sami tak nie uważają. Być może taka postawa ułatwia im odnalezienie się w obco-swojskim miejscu?
Ciekawa jest również kwestia dorastania w świecie, w którym mamy niewyobrażalną gamę sprzeczności. Z jednej strony matka, która zabrania uprzedzeń. Z drugiej rówieśnicy, a nawet członkowie rodziny, którzy zaprzeczają temu pięknemu ideałowi. Mamy tutaj katolików, którzy nie bardzo rozumieją własną wiarę. Często zadają jej kłam, tworząc osobistą „religię” z własnych uprzedzeń, trosk, traum. Ale znaleźć możemy również tych, którzy w swej niewierze, konfrontacji ze światem zewnętrznym, żyją pełnią życia. Nawet jeśli nie znajduje to zrozumienia w oczach innych.
Sam Autor kreśli siebie jako młodzieńca, podsłuchującego wszystkich, którzy wydają mu się ciekawi. A im bardziej ci obserwowani są niekonwencjonalni, tym większą jego ciekawość budzą. Ich odchylenia, nieprzewidywalność, jakieś odejście od norm (zarówno społecznych, jak i moralnych) są tym, czego szuka. Co więcej, jedna historia buduje narrację dla drugiej, przez co wszystko zdaje się być spójne, kompatybilne.
Bardzo podoba mi się język, którym operuje Dybek. Jest on piękny, subtelny, z cała gamą niedopowiedzeń, choć wszystko na pierwszy rzut oka zdaje się być oczywiste. Wszystkie niuanse, cały sens narracji Autora zyskuje głębszy sens, gdy poznamy jego dziwny świat.
Choć pisze z pozycji kogoś, jakby to określić, zmęczonego życiem, to jednak wszystko, co nam pokazuje, zdaje się go fascynować. Zadziwia go swą niepojętą prostotą, która przy bliższym kontakcie, okazuje się być niezwykle złożoną, niespójną, wręcz nielogiczną. I być może dlatego Chicago staje się tak niesamowitym miejscem.
Wybrzeże Chicago – podsumowanie
Książka ma 15 rozdziałów. Nie wszystkie są równe, a i objętość tekstu jest różna. Przyznam, że nie zrozumiałem jeszcze tych krótszych. Być może wynika to z odmienności kulturowej. Gdzie Chicago, a gdzie Pszczyna, z której piszę recenzję. Całość mieści się na 172 stronach. To książka dla tych, którzy lubią intelektualną zabawę, z lekką nutką sarkazmu, nieoczywistych gagów sytuacyjnych. Polecam i ostrzegam – może skraść wasze serce.
Wydawnictwo Księgarnia Akademicka, Seria: Dwa Horyzonty
Ocena recenzenta: 5/6
Ryszard Hałas
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Księgarnia Akademicka. Tekst jest subiektywną oceną autora, redakcja nie identyfikuje się z opiniami w nim zawartymi.