Od pierwszych dni formowania się armii polskiej we Francji, a po jej kapitulacji w czerwcu 1940 roku Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii, do polskich oddziałów zgłaszali się ochotnicy, którzy nie mogli pogodzić się z klęską i czwartym rozbiorem Rzeczypospolitej. Pod skrzydła generała Władysława Sikorskiego przedzierali się żołnierze internowani w Rumunii i na Węgrzech, uciekinierzy spod niemieckiej i sowieckiej okupacji, Polonia z państw zachodnich, a po niemieckiej agresji na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku zaczęto tworzyć armię polską w ZSRS, do której popłynął strumień „amnestionowanych” polskich zesłańców i łagierników.
Do Wojska Polskiego trafiali również ochotnicy z egzotycznych i bardzo dalekich stron świata, jak Chiny czy państwa południowoamerykańskie. Często byli to ludzie, którzy Polski nigdy nie widzieli, znali ją tylko z opowieści swych rodziców, czy dziadków lub nawet tylko z książek i czasopism kolportowanych przez polskie placówki dyplomatyczne. Zdarzali się też tacy, którzy języka polskiego uczyli się dopiero w szeregach wojska. Jednak na wieść o odrodzeniu się Wojska Polskiego wyruszali, by walczyć w jego szeregach o wolność kraju swych przodków. Nie były to łatwe decyzje, gdyż często wyjazd wiązał się ze zmianą dotychczasowej egzystencji, chociażby porzuceniem pracy na rzecz niewielkiego w porównaniu z innymi armiami żołdu i równie skromnego zasiłku dla pozostawionych rodzin, które wypłacały polskie ambasady czy konsulaty.
Jedną z jednostek, do której trafiało wielu „egzotycznych” ochotników, była Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich. Związane to było z tym, że sama brygada powstawała w egzotycznych dla Wojska Polskiego miejscach, najpierw w francuskiej Syrii, a następnie brytyjskiej Palestynie. Tutaj trafiali żołnierze nie tylko z rumuńskich i węgierskich obozów internowania, lecz także weterani francuskiej Legii Cudzoziemskiej i rekruci z bliskowschodniej Polonii. Jednak prawdziwą sensację wywołało w brygadzie pojawienie się grupy ochotników z dalekiego, mandżurskiego Harbinu.
Powstanie licznej polskiej diaspory w tym największym w Mandżurii mieście leżącym nad rzeką Sungari związane było z budową i eksploatacją rosyjskiej Kolei Wschodniochińskiej pod koniec XIX wieku. W budowie tej linii łączącej Władywostok z Port Artur wzięło udział wielu Polaków, zarówno inżynierów, jak i robotników, którzy następnie osiedli z rodzinami w „mandżurskim Hongkongu”, jak zaczęto nazywać dynamicznie rozwijający się dzięki kolei Harbin. Liczbę Polaków w mieście i okolicy szacowano na siedem, a po rewolucji bolszewickiej nawet na ponad dziesięć tysięcy. Jednak po zajęciu Harbinu przez Japończyków w 1932 roku i nabyciu przez nich Kolei Wschodniochińskiej od Sowietów w 1935 roku rozwój Polonii został zahamowany. Władze japońskie przede wszystkim masowo zwalniały w pracy na kolei „obcych” pracowników, w tym Polaków i dawały im do zrozumienia, że nie są mile widziani w kontrolowanej przez cesarstwo zachodzącego słońca Mandżurii. Z tych powodów w przeddzień wybuchu drugiej wojny światowej w Harbinie pozostało niespełna tysiąc Polaków. Mimo wszystko nadal była to społeczność bardzo aktywna, jeśli chodzi o kultywowanie tradycji swej dalekiej Ojczyzny. Świadczyło o tym między innymi istnienie w mieście ośmioklasowego gimnazjum polskiego, dwóch kościołów i Polskiego Towarzystwa Dobroczynnego. Naczelną organizacją opiekującą się polską społecznością, prócz Konsulatu RP w Harbinie, była „Gospoda Polska” rozporządzająca własną kamienicą, w której mieściła się sala teatralna na pięćset osób, biblioteka oraz redakcja „Tygodnika Harbińskiego”. Miejscowa młodzież zorganizowana była w odrębne związki, posiadała własną świetlicę i klub sportowy, którego drużyna hokejowa przez wiele lat utrzymywała tytuł mistrza Mandżurii.
Tak prężna diaspora tym boleśniej przeżywała hiobowe wieści z ogarniętej wojną Polski i wieści o kolejnych zwycięstwach nieprzyjacielskich wojsk. Prócz ofiar pieniężnych, członkowie kolonii polskiej zdecydowali wysłać do tworzącej się we Francji armii polskiej swoich ochotników. Stało się to możliwe dzięki niezwykle prężnemu konsulowi RP w Harbinie, Jerzemu Litewskiemu, który pokonał wiele trudności formalnych i finansowych. W kwietniu 1940 roku z kilkudziesięciu chętnych wybrano czternastu ochotników. Niestety, na tylu starczyło pieniędzy, gdyż kolonia polska musiała sama pokryć koszty przejazdu ochotników z Szanghaju do Francji. Warto tutaj wymienić nazwiska członków tej pierwszej grupy ochotników z Dalekiego Wschodu do Wojska Polskiego, byli to: Romuald Dramiński (ur. 1886), Henryk Bujnowicz (ur. 1910), Borys Dąbrowski (ur. 1921), Stanisław Dróżdż (ur. 1922), Antoni Kajdewicz (ur. 1921), Władysław Karnacewicz (ur. 1920), Jan Kluczyński (ur. 1921), Walenty Kuczyński (ur. 1913), Stanisław Lejman (ur. 1907), Piotr Leśniewski (ur. 1915), Wincenty Tomaszewski (ur. 1912), Andrzej Zalewski (ur. 1910), Olgierd Żydowicz (ur. 1919) i Jan Zanoziński (ur. 1905), który na własną prośbę zrezygnował ze stanowiska wicekonsula RP w Harbinie i wyjechał na własny koszt. Cała grupa, z wyjątkiem Dramińskiego i Zanozińskiego składała się z osób urodzonych w Mandżurii, z których tylko Kuczyński i Zalewski poznali Polskę, gdzie przebywali jakiś czas na studiach.