czarny baron

Czarny baron |Recenzja

Włodzimierz Zaczek, Czarny baron

Czy wydawało Ci się, że wiesz już wszystko o historii kraju albo regionu, z którego pochodzicie? A może chociaż o czasach słusznie minionych? Jeśli tak, to jesteś w błędzie. A byłem i ja. Czytając książkę pod tytułem „Czarny baron” autorstwa Włodzimierza Zaczka, miałem okazję zapoznać się z dziejami batalionów pracowniczych, w tym przypadku – przymusowych żołnierzach-górnikach i powiązaną z tym problemem tematyką. Przyznam – byłem w ogromny szoku, że nasza Polska ma tyle „czarnych kart” zapomnianej historii. I cieszę się, że kolejna kaka karta przestaje być tematem tabu. Ale do rzeczy.

Czym były bataliony górnicze?

W latach 1949-1959 Polska Ludowa powoływała tak zwane bataliony pracy przymusowej. W ich szeregi wchodzili żołnierze, pochodzący z rodzin posiadających tradycje walki o niepodległość. Wcielano ich do pracy w kopalniach węgla kamiennego, uranu czy do kamieniołomów. Warunki ich pracy były szczególnie niebezpieczne – wielu traciło życie, większość – zdrowie.

Jak szacują badacze tematu, przez bataliony pracy przymusowej przewinęło się blisko 200 000 ludzi. Nie dość, że ryzykowali zdrowiem i życiem, to nie posiadali żadnych praw – między innymi płacono im zaniżone, wręcz głodowe, stawki za wykonaną pracę. I właśnie ten temat porusza książka pod tytułem „Czarny baron”

Kogo powoływano do batalionów pracy przymusowej?

Warto zapoznać się z fragmentem tajnego rozkazu nr 008 z 1 II 1951 roku wydanego z polecenia Marszałka Polski Konstantego Rokossowskiego. Daje on pojęcie o tym, kogo brano w kamasze, po to, by zsyłać do najcięższych prac, w tym górniczych. A więc:

               […] 1. Podstawą do zakwalifikowania poborowego do służby zastępczej jest jego pochodzenie społeczne, oblicze polityczne i moralne oraz przeszłość polityczna.

               2. Do służby zastępczej przeznaczać:

               a) poborowych pochodzących ze środowiska bogaczy wiejskich, wywłaszczonych obszarników, kupców, właścicieli przedsiębiorstw przemysłowych zatrudniających siły najemne, właścicieli większych nieruchomości miejskich oraz synów byłych funkcjonariuszy bezpośredniego aparatu ucisku reżimu przedwrześniowego;

               b) poborowych, którzy według opinii organów bezpieczeństwa publicznego są wrogo ustosunkowani do obecnej rzeczywistości;

               c)  poborowych, których rodzice, rodzeństwo lub żona byli karani przez organa Polski Ludowej za przestępstwa polityczne;

               d) poborowych, którzy utrzymują kontakt z członkami najbliższej rodziny, pozostającymi w krajach kapitalistycznych i zajmujących wrogą postawę wobec Polski Ludowej,

               e) poborowych, którzy byli skazani w Polsce Ludowej za przestępstwa charakteru politycznego i społecznego na karę powyżej jednego roku więzienia bez jej zawieszenia i utraty praw […] [Nalepa, Wojskowe bataliony górnicze w Polsce w latach 1949-1959, Przegląd Historyczny, 85/1-2: 123-133].

Rosja – bratnia okupacja

Wraz z zakończenie działań zbrojnych, Polska stała się „pół-kolonią” Związku Radzieckiego. W zamian za pomoc w odzyskaniu niepodległości, Stalin – poza nabytkami terytorialnymi na rzecz ZSRR – wymagał od Polski kontyngentów różnego rodzaju surowców, specjalistów, czy różnego rodzaju produktów żywnościowych. Jak to mawiała moja babcia – wszystko „szło do Iwana”. W ramach umów, Polska musiała dostarczyć ZSRR 12 mln ton węgla rocznie, i to w cenie 1 dolara za 1 tonę.

W latach 1945-1948 ze Śląska przymusowo wywieziono nawet do 30 000 górników. Spora część z nich trafiła do kopalń znajdujących się w Sowietach. Spora ich część już nigdy nie wróciła. Moja babcia i dziadek opowiadali mi, że mieszkańcy Ćwiklic, koło Pszczyny, pracujący w górnictwie, po zaprowadzeniu radzieckich porządków zostali zabrani do pracy w ZSRR. I nigdy nie wrócili. Jednak to był temat tabu, więc nikt we wsi nie miał odwagi go poruszać, upomnieć się o mężów, synów czy braci.

Jednak matematyka jest nieubłagana – ktoś musiał ich zastąpić. W ich miejsce, przynajmniej początkowo, zatrudniono niemieckich jeńców wojennych oraz więźniów. Jednak w 1947 roku ogłoszono dla nich amnestię. Gdy w 1949 roku powołano do życia NRD, jeńcy wojenni zaczęli wracać do swojej ojczyzny. Toteż pojawił się problem z tym, jak dostarczyć kontyngent węgla dla Sowietów.

Jak to na Śląsku bywało?

Gdy w Polsce rządy przejęła partia komunistyczna, dla Śląska nastał ciężki czas. Początkowo nowe władze upatrywały w Ślązakach element niepewny, na wpół polski, na wpół niemiecki. Co więcej, odrębność Śląska, z regionalnymi odrębnościami, nie podobało się rządowi, który chciał wszystkim centralnie zarządzać. Wszystko to spowodowało, że Ślązacy zaczęli ukrywać swoją gwarę. Proces ten nasilił się zwłaszcza wtedy, gdy na Śląsk zaczęli przyjeżdżać „gorole”, „werbusy” czy ludzie „z Polski”.

Zrujnowana wojną polska gospodarka potrzebowała surowców, pieniędzy oraz ludzi, aby w szybkim tempie wszystko odbudować, a tym samym zalegitymizować swoją władzę. Zresztą komuniści nie ukrywali, że Śląsk ma stać się zapleczem do rozwoju gospodarczego państwa. Śląsk miał stać się ateistyczny, robotniczy i komunistyczny.

Z tego też powodu prowadzono rabunkowe wydobycie węgla kamiennego. Korzystano ze starych technologii, między innymi uruchamiano stare huty i fabryki, co w znacznym stopniu przyczyniało się do silnej degradacji środowiska na Śląsku.

Co więcej, władze komunistyczne starały się skłócić Ślązaków z resztą Polaków. Oferowano pracownikom śląskich fabryk, a zwłaszcza górnikom, wyższe zarobki, kuszono szybszym otrzymaniem mieszkania…

Niezrozumienie komunistycznej polityki w regionie Śląska spowodowało opór miejscowej ludności, przejawiający się emigracją zarobkową do „Rajchu”, czyli Niemiec, gdzie możliwości zarobkowe były zdecydowanie lepsze niż w Polsce.

Ślązacy tradycyjnie cenili pracowitość, solidarność i pobożność, a tego wszystkiego im odmawiano. Gdzieś kiedyś czytałem, że komuniści zabronili budowy nowych kościołów w Jastrzębiu Zdroju i Tychach. Gdy duża część Ślązaków-górników, wyjeżdżała „na saksy” do państw niemieckich, problem się nasilił. Zaczęły się pojawiać obawy, że Śląsk utraci swoją tożsamość.

Aby kopalnie mogły się rozwijać, i wyrabiać normy dla kontyngentów i własnych potrzeb, władze dokładały starań, aby ściągnąć do nich jak najwięcej ludzi. Jednak „werbowanie” pracowników do kopalń nie było tylko dobrowolne.

Komuniści na siłę „dowozili” na Śląsk mieszkańców tych regionów, które stanowiły dla nich kłopot tożsamościowy i propagandowy. Dlatego też wysyłano tam m.in. Kaszubów, których władza komunistyczna nie potrafiła wprząc w swe tryby. I właśnie jednym z takich przymusowych górników, stał się bohater naszej książki – Klemens Dettlaf.

Czarny baron – jak się czyta?

A no właśnie wyśmienicie. I to mimo faktu, że początkowo sądziłem, że książka opisuje losy górników, którzy zostali wywiezieni z Polski do Związku Radzieckiego. Niemniej i tak fabuła jest naprawdę wciągająca. To, czego nie wiemy, Autor opatrzył przypisami, które naprawdę sporo wyjaśniają. Książkę czyta się szybko, i ciężko jest się od niej oderwać. Ja przeczytałem ją w dwa wieczory i nie żałuję.

Choć sama pozycja nie jest porywająca, to Autorowi udało się powołać do życia człowieka z krwi i kości. Jego przygody i rozterki są naprawdę wciągające, momentami poruszające. Łatwo można się z nim utożsamić, a z pewnością nie można go nie polubić. Taki chłopak z sąsiedztwa, ale w nieodpowiednim otoczeniu.

Przyznam, że początkowo zastanawiałem się, dlaczego Autor wybrał właśnie Kaszuba jako głównego bohatera. Początkowo sądziłem, że to element mody na „kaszubskość”, bowiem ostatnim czasy wychodzi wiele książek o „herosach” z Kaszub. Nie żebym miał coś do tej grupy ludności, wręcz przeciwnie. Jednak w trakcie moich poszukiwań okazało się, że to nie przypadek. Bardzo wielu przymusowych górników pochodziło właśnie z tego regionu…

Opowieść nakreślona przez Autora w dużym stopniu odpowiada temu, co opowiadał mi dziadek – również żołnierz Polski Ludowej. Aż dziw bierze, że nie słuchałem jego opowieści z należytym skupieniem i zrozumieniem. Kto by pomyślał, że tak wiele z jego opowieści miało rację bytu? Może wydawało mi się, że coś takiego nie mogło mieć miejsca?

Książka Włodzimierza Zaczka liczy 298 stron naprawdę świetnego tekstu. Podzielona jest na sześć rozdziałów, w tym odnośniki źródłowe. Pisząc tę recenzję odrobinę posiłkowałem się nimi, aby bardziej rzeczowo podejść do tematu, choć przytoczony przeze mnie tekst tajnego rozkazu Marszałka Polski się tutaj nie znalazł. A szkoda, bo to ważne źródło, dające pojęcie o poruszanej w książce tematyce.

Czy polecam? Oczywiście. To książka dla każdego. Naprawdę świetnie się czyta i skłania do szukania informacji na poruszony w książce temat. Co więcej, pomógł mi odkryć kolejny trudny fragment historii Śląska i Polski. A to coś ogromnie cennego. Oby takich książek powstawało więcej.


Wydawnictwo Bernardinum
Ocena recenzenta: 6/6
Ryszard Hałas

Comments are closed.