I boję się snów, Wanda Półtawska
„Spróbuję to opisać, choć właściwie nie wierzę, czy jest to możliwe. Wydaję się, że nie znajduję odpowiednich słów – tego nie może zrozumieć nikt, kto sam nie przeżył, kto nie był nami.” Tak zaczynają się wspomnienia Wandy Półtawskiej, jednej z czterdziestu tysięcy Polek, które przeszły przez piekło niemieckiego obozu koncentracyjnego w Ravensbrück.
Wanda Półtawska jest doktorem medycyny w dziedzinie psychiatrii. Książka „I boję się snów” jest dla niej rozprawą z przeszłością, z najciemniejszym rozdziałem w życiu nie tylko człowieka, ale i narodu, świata. Półtawska swoją różnorodną działalność zawodową i społeczną podporządkowuje w całości wierze katolickiej i to przez jej pryzmat należy postrzegać także i tą książkę. Nie radząc sobie z ciężarem wspomnień postanawia je spisać. O swoim pomyśle początkowo mówi: „Najpierw nie chciałam – potem jednak w nocy, gdy bałam się snów, pisałam…”. Stąd czytelnik dowiaduje się dlaczego autorka wybrała dla swoich wspomnień taki właśnie tytuł. Ravensbrück nie dla wszystkich kobiet było takie same. Prawdziwym piekłem okazało się dla kobiet, które same siebie nazywały „króliczkami”, królikami doświadczalnymi, na których przeprowadzane były eksperymenty medyczne. Takie zbrodnicze eksperymenty medyczne niemieccy lekarze przeprowadzali w wielu obozach koncentracyjnych od wybuchu II wojny światowej, aż do jej końca. W Ravensbrück przeprowadzano doświadczenia pseudomedyczne polegające na operacjach kostnych i mięśniowych (głównie na młodych Polkach), a także zabiegi sterylizacji. Książka pełna jest strasznych opisów tychże eksperymentów. Wiele kobiet nie przeżyło, część do końca życia została kalekami. Potworność tych doświadczeń obrazuje fragment: „Biała ściana, a może fartuch lekarza. Lekarza? U szczytu? Jednonogie kalectwo? Czy kadłub bez nóg, czy…? O śmierci, coś stała tak blisko, nie odchodź! Ten jeden raz byłabyś ocaleniem…”
W posłowiu autorka dotyka jeszcze jednej, bolącej kwestii – 50-lecia wyzwolenia lagru. Półtawska wspomina, że wahała się jechać w to miejsce śmierci. W końcu pisze, że „…dla tych prochów zdecydowałam się pojechać na tę pielgrzymkę, chciałam, żeby na tym placu, gdzie nas bito, poniewierano i zabijano, stanął kapłan w biało-czerwonej szacie – białej, bo zwycięstwo, czerwonej, bo męczeństwo; i chciałam, żeby buchnął w niebo hymn potężny modlitwy, żeby było wiadomo, że – pomimo wszystko – Boga chwalimy – Te Deum Laudamus!” Niestety wyczekiwana przez ravensbrüczanki Msza Św. po polsku nie odbyła się. Nikt setki polskich kobiet nie przywitał po polsku. Nikt nie reprezentował narodu, którego czterdzieści tysięcy kobiet cierpiało w tym obozie. Nie było ani przedstawiciela rządu, ani polskiego ambasadora, ani jednego polskiego księdza! Jedyne słowa, które padły po polsku, to słowa modlitwy wieczne odpoczywanie, wypowiedziane przez trzy byłe polskie więźniarki.
Całość wspomnień o niewoli w Ravensbrück ukazuje do czego zdolny jest człowiek pełen nienawiści i jak wielkie spustoszenie ta nienawiść czyni. Na myśl przychodzą słowa więźnia innego obozu koncentracyjnego – św. Maksymiliana Marii Kolbego – „Tylko miłość jest twórcza. Nienawiść prowadzi donikąd”. Nienawiść przylgnęła mocno do ideologii faszystowskiej i stworzyła kobietom z Ravensbrück piekło na ziemi. Ta książka to pełna bólu próba wybaczenia zła, to przestroga i piękna lekcja prawdziwej wiary.
Edycja Świętego Pawła
Ocena recenzenta: 6/6
Paulina Ambrożak