Agnieszka Dauksza, Klub Auschwitz i inne kluby. Rwane opowieści przeżywców
„Człowiek bez znajomości umierał, nikt tam ręki nie podał, tam nie było Boga ani Matki Boskiej, ani człowieka, ani przyjaciela, tam nie było nic. I trzeba było umierać.”
Są takie książki, po które boję się sięgać, a jednak ciekawość wygrywa i nim się obejrzałam, mam za sobą wyjątkową lekturę. „Klub Auschwitz i inne kluby” Agnieszki Dauksza to głosy ludzi, którzy przeżyli obozy zagłady. Czym są tytułowe kluby? To stowarzyszenia zrzeszające osoby, które przebywały w różnych obozach. To ludzie, których cechuje silna potrzeba oraz chęć podzielenia się trudnymi doświadczeniami. Dziś są już u kresu swoich sił, ale walczą by pamięć o nich przetrwała.
Autorka w swojej książce umieściła dziewięć rozmów przeprowadzonych z „przeżywcami”, takim mianem wolą się określać jej bohaterowie. Każdy z rozmówców ma inną historię, w innych okolicznościach trafił do któregoś z obozów, w różnych momentach ich funkcjonowania. Zajmowali się różnymi profesjami, ktoś grał w obozowej orkiestrze, ktoś inny pracował w kuchni, niektórzy trafili do pobliskich fabryk, ktoś inny spędzał czas w baraku dla dzieci. Egzystencja w obozie rządziła się swoimi prawami, rozmówcy odnajdują wiele niebywałych szczegółów z obozowej rzeczywistości. Zapominamy, że nie wszyscy więźniowie nosili pasiaki i nie wszyscy mieli numery.
Po wielu rozmowach z przeżywcami, ostatecznie w książce znalazły się opowieści Polek i Polaków. Zaskakujące zdanie wypowiedziane przez jednego z rozmówców, że zazdrości Żydom Auschwitz, Żydzi maja Holokaust, a oni doczekali się „polskich obozów zagłady”. Trwa „wojna polsko – polska” na powątpiewania w obozową przeszłość, niektórzy w tej walce odpuszczają, pamięć bowiem płata figle.
Przeżywcy chcą częściej mówić o tym jak teraz się czują, kim są, jak wygląda ich życie, jak obozowe doświadczenia wpłynęły na ich stosunek do świata, do ludzi. Dziś wycieczki do obozów nie są dla nich niczym przykrym, oswoili to miejsce „fajnie tam jest, czysto, porządek, elegancko (…) nawet lubię tam jeździć”. Kolejne zaskoczenie. „Cieszę się, że byłam w obozie(…)później nic nie wydawało mi się takie złe”.
Prawie w każdej rozmowie, pada pytanie o stosunek do Niemców. Po tych przeżyciach, okaleczeniach dusz i ciał, potrafili wybaczyć oprawcom. Rozmówcy autorki to ludzie pragnący jedności i pojednania, ich zdaniem szukanie odwetu może tylko doprowadzić do tragedii.
Drugoplanowymi bohaterami są rodziny byłych więźniów. Nie znają pełnych historii swoich bliskich, łatwiej obcym o tym mówić, strach przed tym, jak zareagują, a i pamięć już nie ta, historie się rozmywają, ulatują niezapisane. A mimo wszystko w opowieściach jest dużo ciekawych szczegółów z obozowej codzienności, samej organizacji obozów. W książce znalazły się także fotografie bohaterów, które z pewnością nadadzą nietypowego charakteru lekturze.
Ta książka co rusz mnie zaskakiwała, choćby radosnym nastawieniem rozmówców. Czuć było od nich spokój. Cechuje ich duże poczucie humoru. Ich euforia to może efekt znalezienia idealnego słuchacza – skryby? Może to radość, że w końcu ich historie trafią na podatny grunt?
To taka książka od której boli głowa. Człowiek zaczyna doceniać to co ma. Przestaje narzekać, widzi dobre rzeczy. Książka świadectwo – by zachować pamięć o tych, którzy sami już nie pamiętają. Dla każdego z nich, co innego było ważne wtedy, ale dziś łączy ich pragnienie przetrwania w naszej pamięci.
Ocena recenzenta: 6 / 6
Wyd. słowo/obraz terytoria
Paulina Błuszko