Książka sensacyjna, a do tego osadzona w historycznej fabule. Maciej Siembieda w Katharsis nie zabierze Cię w podróż po chronologicznie opowiedzianej historii. Przemyty w przedwojennej Gdyni, grecka wojna domowa, operacja Harling i Bagienne Boje. Co jeszcze wplótł w swoją polsko-grecką sagę Maciej Siembieda?
Historia. Słowo znane każdemu. Przeszłość, która miała i nadal ma niebagatelny wpływ na to, kim jesteśmy i w jakim miejscu obecnie znajduje się każdy z nas. Jednakże zasadniczym pytaniem, jakie należy zadać to z czym jest przez wielu ludzi kojarzona?
Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Z suchymi faktami wiejącymi nudą. Bitwy, koronacje, podziały, zabory, mapy, nazwiska, związki przyczynowo-skutkowe i niekończące się daty, które już od najmłodszych lat zabierają młodym adeptom chęć wyruszenia w tę fascynującą podróż.
Problemem nie jest przekazanie podręcznikowej wiedzy. Problemem jest to, w jaki sposób zostanie ona przekazana. Historii może nauczyć się każdy, ale żeby ją zrozumieć, potrzeba czegoś więcej, niż umiejętność wyrecytowania dat.
Trzeba umieć o niej mówić, malować obrazy z przeszłości w głowie odbiorców. To sztuka, którą umieją nieliczni. Miałam szczęście, mogę to powiedzieć z ręką na sercu. Na każdym szczeblu edukacji trafiałam na historyków, którzy bez pytania pakowali mnie w pociąg ku przeszłości, odkrywając co raz to nowe zakamarki historii.
Tylko ilu jest takich, którzy tego szczęścia nie mieli?
W przyrodzie nic nie ginie i kiedy do słowa „historia” dorzucimy słowo „sensacja”, wyłania nam się niekwestionowany król, popularyzator historii, Bogusław Wołoszański.
Ale, ale…
Czy tylko on w powieściach historyczno–sensacyjnych potrafi porwać czytelnika w świat tajemnic i zagadek, przekazując przy tym masę wiedzy? Na polskim rynku wydawniczym znajdziemy pokaźną ilość autorów, którzy próbują swoich sił w tego typu książkach. Wyłuskanie z tej całości prawdziwe literackie złoto to nie lada wyczyn.
Maciej Siembieda
Potrzeba wielu zmarnowanych godzin, mnóstwo wzdychania okraszonego nutą irytacji, a i niezapowiedziane drzemki mogą się zdarzyć. Wiem, bo sprawdziłam. Przychodzi jednak w końcu taki moment, kiedy książka zaczyna zabierać nam sen, apetyt, a filiżanka z gorącą kawą w trybie ekspresowym robi się zimna. Wtedy wiemy, że to jest to. Szukając złota, natrafiliśmy na literacki diament.
Moim niekwestionowanym diamentem, który subtelnie i z klasą wślizgnął się na polski rynek wydawniczy parę lat temu, jest Maciej Siembieda. Przez dłuższy okres czasu miałam wrażenie, że czytelnicy mijali autora szerokim łukiem, bojąc się po raz kolejny dotknąć sfery historycznej.
Krzyk, który podnosiłam za każdym razem w celu pokazania tego diamentu, u większości znajomych czytelników był zbywany machnięciem ręki. Czasami, zamiast tego wypływały z ich ust słowa: nie lubię historii, to nie dla mnie, historia jest nudna, może kiedyś.
Po jakimś czasie coś ruszyło. Nazwisko autora zaczęło pojawiać się wśród czytelników z szybkością huraganu. Przekonał ich. Dał im czas i to, czego od książek historyczno–sensacyjnych czytelnik wymaga.
W każdej z jego powieści najważniejszym aspektem jest granica, którą tworzy między fikcją literacką, a prawdą historyczną, łącząc to w tak nieprawdopodobny sposób, że człowiek chce więcej i więcej. Mogę w tym momencie stwierdzić, że autor nie bierze jeńców. Jak ktoś już zacznie czytać jego powieść, to nie dość, że przepadnie na długie godziny, to nieświadomie pozna jakąś część przeszłości, która utknie mu w głowie.
Miłośnicy historii zaś mogą odkryć przez przypadek perełki, które napędzą ich umysły do zbadania pewnych aspektów, ze swoją niezawodną wnikliwością.
„Katharsis”
W maju tego roku, rynek czytelniczy oszalał. Ukazała się nowa książka Macieja Siembiedy pt. „Katharsis”. Z opinii, które zaczęły spływać wartkim strumieniem, można było wyczytać jedno: autor przeszedł samego siebie.
Zachwyceni byli nawet ci, którzy historię omijają szerokim łukiem. Polsko–grecka sensacyjna saga, która rozgrzała czytelników w Polsce do czerwoności, jest tylko potwierdzeniem tego, że ciężko będzie komukolwiek przebić w tym gatunku autora. Maciej Siembieda zaserwował czytelnikom niebywałą podróż w czasie. Namalował w ich głowach obraz, który wielu z czytających odkrywa po raz pierwszy w swoim życiu.
Zacznijmy od operacji Harling. 25 listopada 1942 roku brytyjski Special Operations Executive, wspólnie z greckim ruchem oporu, wysadzili most Gorgopotamos, przez który przewożono pociągami zaopatrzenie dla niemieckich żołnierzy stacjonujących w Afryce Północnej.
Ta największa operacja sabotażowa w czasie II wojny światowej jest praktycznie fundamentem całej powieści. To od sławnego Ediego Myersa rozpoczyna się cały ciąg zdarzeń, pchając nas później w ramiona wojny domowej w Grecji, w konsekwencji czego Polska ma w tej historii swoją ugruntowaną pozycję.
W nocy z 25 na 26 lipca 1949 roku na pokładzie statku „Kościuszko” przypłynęło 747 rannych Greków i Macedończyków, którzy w wielkiej tajemnicy zostali umieszczeni w szpitalu nr 250 w Dziwnowie.
Szpital ten został zbudowany na terenie poniemieckiej bazy hydroplanów i został przeznaczony do leczenia rannych podczas walk na terenie Grecji, gdzie rządowe siły zbrojne toczyły bój z DSE – Demokratycznym Wojskiem Grecji.
Kiedy dodamy do tego przemytniczą historię przedwojennej Gdyni, która w tej powieści szumnie opowiada o kontrabandzie i osławionej już m.in. sacharynie, zaczynamy rozumieć, że pędzimy przez kawał wielkiej historii.
Dla mnie osobiście chyba największym zaskoczeniem był gang „Bagiennych Bojów”, z którymi zetknęłam się po raz pierwszy. Kryminalna przeszłość Gdyni nigdy nie była w kręgach moich zainteresowań, ale jak widać, lepiej późno niż wcale. Cała fabuła krąży przede wszystkich wokół tajnej radzieckiej kopalni uranu, której nadano kryptonim „Kopaliny”.
Sowieci, mając w planach budowę własnej bomby atomowej, potrzebowali pilnie tego surowca, który w latach 1949-1953 był eksploatowany w ścisłej tajemnicy przez polskich robotników, którzy umierali później na choroby nowotworowe. Nie sposób w tym miejscu pominąć faktu, że na potrzeby kopalni w pobliskim Stroniu Śląskim wybudowano osiedle mieszkaniowe Morawka, które po 1953 roku zostało przekazane do użytku publicznego.
O tej książce można mówić godzinami.
Sensacyjna powieść, która przesiąknięta jest faktami historycznymi w sposób lekki, tajemniczy i dopracowany. Maciej Siembieda nie przekazuje suchych informacji, które znużą czytelnika. Stara się wiernie odtworzyć historię, co moim zdaniem wychodzi mu znakomicie. W pewnym momencie byłam przesiąknięta literaturą obozową, która atakowała mnie ze wszystkich stron.
Tylko, że historia to nie tylko obozy koncentracyjne, oczywiście nie ujmując jej w jakikolwiek sposób kolosalnego znaczenia w dziejach historii. Dzięki takim powieściom, jak „Katharsis” Macieja Siembiedy, wielu czytelników może wyjść poza ramy tematyki, która w literaturze komercyjnej ma ugruntowaną pozycję.
Wystarczy poszerzyć swoje spojrzenie na literaturę, a wtedy okaże się, że historia nie jest wcale taka zła.
Urszula Neumann
Pani Urszulo ☝️….Świetny felieton ! 👋Jestem pod wrażeniem .Brawo
Cóż nie miałem tyle szczęścia co Pani że na każdym etapie swojej edukacji spotykałem dobrych wykładowców którzy potrafili tak dobrze ,,malować obrazy z przeszłości ,, w mej głowie .
Może tak miało być …..bo w czasach gdy nie było jeszcze internetu musiałem sam ,,domalować,, to co nie zostało dopowiedziane . Miałem tylko biblioteki ,antykwariaty ….trzeba było szukać i czytać ! Internet przyszedł na samym końcu . Ale byli też jeszcze żyjący świadkowie pewnych wydarzeń np drugowojennych . Najcenniejsze jednak wiadomości ,,wydobyłem ,, od moich rodziców . Przeżyli wojnę ….Oni oddychali powietrzem tych lat . Ojciec potrafił godzinami opowiadać o wojnie ….To On był moim NAJLEPSZYM ,,malarzem ,, jakiego znałem. To przez niego …..Kocham💓 Historię !
Pozdrawiam 🙌
Andrzej 🐺