Inter arma silent musae and leges, jak mawiali starożytni, więc armie najeźdźców w każdej wojnie od zarania dziejów grabiły, rabowały dzieła sztuki, gwałciły kobiety… Ostatnia wojna w Europie nie była wyjątkiem, tylko tym razem krzywdy wyrządzone przez Niemców Polakom, Żydom, Francuzom i innym okupowanym krajom do dziś odczuwamy bardzo boleśnie, bo zniszczenia naszego kraju i eksterminacja narodu żydowskiego i polskiego odbywała się na niespotykaną dotychczas skalę.
Masowo rabowany był nie tylko majątek wspólny, pałace i dwory szlachty i arystokracji, ale również również majątek osób prywatnych, dzieła sztuki, książki, porcelana, biżuteria, złoto… wszystko..
Zrabowane dzieła sztuki przechowywano w różnych miejscach, czasem po prostu w domach i gdyby nie pech olbrzymia kolekcja skradzionych obrazów nadal pozostawałaby w ukryciu.
W lutym 2011 r. oddział bawarskich policjantów z nakazem rewizji wszedł do jednego z apartamentów w Schwabing, bogatej dzielnicy Monachium należącego do 80-letniego Cornelisa Gurlitta, syna Hildebranda Gurlitta, drezdeńskiego handlarza dziełami sztuki. Ciemne mieszkanie wyglądało jak wielki śmietnik, na podłodze gniły resztki jedzenia, a obok drewnianych regałów domowej roboty leżały puszki po konserwach. Niektóre od kilkudziesięciu lat.
Policjanci znaleźli tam obrazy i stare płótna, na jednym z nich widniał podpis Pablo Picasso. Góry odpadków przekopywano jeszcze przez wiele dni, w sumie znaleziono ponad 1400 obrazów. Przeniesiono je do pilnie strzeżonego magazynu niemieckiej służby celnej, a biegła historyczka sztuki nie wierząc własnym oczom stwierdziła, że to głównie prace słynnych modernistów, Picassa, Henriego Matisse’a, Marca Chagalla, Paula Klee, Oskara Kokoschki, a także sztychy Albrechta Dürera, najwybitniejszego artysty niemieckiego renesansu. 200 obrazów figurowało na listach dzieł zaginionych podczas wojny.
Kolekcja ta nadal pozostawałaby nieznana, gdyby nie kontrola celna na szwajcarsko-niemieckiej granicy. Funkcjonariusze w pociągu relacji Zurych – Monachium pytali Corneliusa Gurlitta, czy przewozi pieniądze, a jego nerwowa reakcja wzbudziła ich podejrzenia. Ponieważ miał przy sobie dużą sumę pieniędzy uznano, że ukrył majątek w Szwajcarii przed urzędem podatkowym. Postanowiono przeszukać jego mieszkanie, żeby sprawdzić dokumenty bankowe. Zamiast tego znaleziono cenne obrazy.
Przez dwa lata śledczy trzymali tę sprawę w tajemnicy, bo to wielka prawnicza łamigłówka, a spadkobiercy dawnych właścicieli mogą domagać się zwrotu dzieł. Ich wartość ocenia się na ok. 1 mld euro
Znaleziona kolekcja ta należała do zmarłego w 1956 r. Hildebranda Gurlitta, który na zlecenie Józefa Goebbelsa, szefa propagandy III Rzeszy, objeżdżał Niemcy w poszukiwaniu dzieł tzw. zdegenerowanej sztuki. Pracował również dla Hermana Göringa.
Dziełami zdegenerowanej sztuki były dla hitlerowców dzieła najznakomitszych modernistów, z którymi władze III Rzeszy postanowiły walczyć. Hitler, niespełniony artysta obrazów Picassa i Chagalla nie znosił, a modernizm uważał za zdegenerowany żydowski wymysł, który ma zatruć niemieckie dusze.
W podobny sposób odnoszono się do modernistycznych prądów w architekturze czy literaturze. W 1937 r. na polecenie Józefa Goebbelsa rozpoczęła się akcja konfiskaty dzieł modernistów z niemieckich muzeów i galerii, a setki ich obrazów zebrano potem na objazdowej wystawie „Zdegenerowana sztuka”. Ich twórcy albo emigrowali, albo wegetowali w Niemczech, gdzie nie mieli prawa pracować jako artyści. Sam Hildebrand Gurlitt za sprzyjanie „zdegenerowanej sztuce” stracił posadę szefa muzeum w Zwickau, ale na polecenie Goebbelsa oferował zdyskwalifikowane przez nazistów dzieła kolekcjonerom w kraju i za granicą, gdyż wg ówczesnego prawa obrazy można zdejmować ze ścian galerii i innych instytucji, a potem sprzedawać, nie wypłacając twórcom odszkodowania. Pieniądze z tego procederu miały trafiać do państwowej kasy, 20% prowizji otrzymywał on sam.
Pracował też dla marszałka Hermanna Göringa, szefa Luftwaffe i zapalonego kolekcjonera, który podczas wojny zlecił ogromną akcję rabunku dzieł sztuki w okupowanej przez Niemcy Europie. Skupował też dzieła sztuki dla planowanego wielkiego muzeum, które Hitler chciał zbudować w Linzu. Nie przekazał jednak władzom wszystkich obrazów, a za zarobione pieniądze nabywał i inne wybitne dzieła malarstwa europejskiego i światowego. Po wojnie twierdził, że jego kolekcja spłonęła podczas bombardowania Drezna w 1945 r., ale nie wszyscy mu wierzyli. Został po wojnie zatrzymany przez Amerykanów, jednak przekonał władze okupacyjne, że był ofiarą prześladowań. Amerykanie zwrócili mu zarekwirowane dzieła sztuki.
Nad identyfikacją znalezionych dzieł od roku pracują eksperci z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie, która zajmuje się skradzionymi dziełami sztuki. Jest to bardzo żmudna praca, nie ma jeszcze nawet wstępnego raportu. Dopiero gdy obrazy zostaną opisane, będzie można szukać ich właścicieli. Jeśli się to jednak nie powiedzie, dzieła wrócą do mieszkania ich właściciela.
Sprawa obciąża środowisko niemieckich handlarzy dzieł sztuki. Prawie 70 lat po wojnie, mimo międzynarodowych umów i rozmaitych obostrzeń, Gurlitt nie tylko trzymał zagrabione przez nazistów obrazy w swoim domu, ale bez problemu je sprzedawał?
Cała kolekcja to ponad 1,4 tys. dzieł sztuki: nie tylko obrazy modernizmu klasycznego, lecz także dzieła z wcześniejszych epok, nawet z XVI wieku. Niektóre były dotąd nieznane i nie figurują w żadnych katalogach. Obrazy są bardzo dobrym stanie, mimo brudu w mieszkaniu przechowywane były zgodnie z zasadami. Nie wszystkie zostały zrabowane przez hitlerowców.
Niewielką kolekcję 22 płócien zabezpieczono również w domu Nikolausa Fraesslego, szwagra Gurlitta. Ponoć on sam poprosił o zabezpieczenie obrazów. Przestraszył się publiczną dyskusją o ich kontrowersyjnym pochodzeniu.
Nie wiadomo, czy w kolekcji są obrazy skradzione w Polsce. Konsulat RP w Monachium wystąpił do prokuratury o przekazanie władzom polskim pełnej listy zabezpieczonych obiektów. Wg Ministerstwa Kultury w 1937 roku z muzeów Wrocławia, Bytomia i Szczecina zostały wysłane do Monachium dzieła „sztuki zwyrodniałej” na wystawę „Entartete Kunst”. Zarekwirowane przez nazistów jeszcze w tym samym roku obiekty zostały przeznaczone do sprzedaży. Wśród upoważnionych do ich zbycia antykwariuszy znajdował się Hildebrand Gurlitt. Obecnie ministerstwo czeka na potwierdzenie ze strony niemieckiej, że wśród odnalezionych obiektów znajdują się dzieła sztuki z terenów Polski. Tego samego domagają się amerykańskie kancelarie prawne walczące o dostęp do listy w imieniu właścicieli żydowskich.
23 dzieła z kolekcji Gurlitta były pokazywane w roku 1956 w Waszyngtonie i innych amerykańskich miastach w ramach wystawy prezentującej niemiecką sztukę XX wieku. Ani rządowi RFN, ani władzom amerykańskim nie przeszkadzało wówczas, że wśród pokazywanych dzieł mogły być eksponaty zrabowane żydowskim właścicielom.
Zachowanie prokuratury jest dziwne, bo rząd niemiecki zobowiązał się do publikacji list zagrabionych dzieł, podpisując w 1998 r. waszyngtońską konwencję w tej sprawie.
Amerykańsko-Żydowski Komitet (AJC) wezwał rząd w Berlinie do większego zaangażowania w sprawę zwrotu zrabowanej przez nazistów sztuki. Rośnie też międzynarodowa presja na niemiecki rząd, by opublikował listę zagrabionych przez władze III Rzeszy dzieł sztuki. Rzecznik rządu Steffen Seibert zapowiedział większą otwartość władz.
Prokuratura w Augsburgu zapowiedziała początkowo, że nie zamieści w internecie zdjęć odnalezionych obrazów, lecz oczekuje zgłoszeń od osób, które utraciły w czasie wojny dzieła sztuki. Nie wydano też nakazu aresztowania Gurlitta, który zniknął.
Niemcy odmawiali dotąd komukolwiek nawet wglądu w listę dzieł, gdyż przeciwko Gurlittowi trwa dochodzenie w sprawie niezapłaconych podatków. Poza tym na razie nic mu nie grozi i w ciągu dwóch lat śledztwa prokuratura nie postawiła mu żadnych zarzutów.
Eksperci uważają, że zakwestionowanie praw Gurlitta do obrazów będzie skomplikowane. W mieszkaniu znaleziono rachunki, z których wynika, że jego ojciec w 1940 roku kupił od ministra propagandy III Rzeszy Józefa Goebbelsa 200 obrazów, akwarel, rysunków i grafik za symboliczną sumę 4 tys. szwajcarskich franków.
W ostatnich dniach pod naciskiem zagranicznej opinii publicznej rząd podjął decyzję o publikacji dzieł znalezionych w Monachium.
Na stronie internetowej www.lostart.de obejrzeć można 25 dzieł z kolekcji Corneliusa Gurlitta. Są to dzieła, których proweniencja wskazuje na to, iż były przedmiotem grabieży dokonanej w czasach nazistowskich. Rząd w Berlinie nie kryje, że czyni to pod presją zagranicy. Wg amerykańskiej prasy Departament Stanu był zdania, że utrzymywanie całej sprawy w tajemnicy stanowi naruszenie postanowień konwencji waszyngtońskiej z 1998 r. Jej stroną są też Niemcy, co nakłada na władze także obowiązek poszukiwania właścicieli skonfiskowanych w czasach nazistowskich dzieł sztuki.
Jeżeli po publikacji w Internecie dzieł z kolekcji Gurlitta znajdą się ich byli posiadacze, nie oznacza to, że automatycznie dzieła te zostaną im zwrócone. Pani Imke Gielen, adwokatka specjalizująca się w sprawach restytucji dóbr kultury twierdzi, że niemożliwy jest zwrot dzieł sztuki niemieckim muzeom, z których zabrały je przed laty nazistowskie władze na mocy odpowiedniej ustawy dotyczącej tzw. sztuki zdegenerowanej. Ustawa ta nie została ona anulowana do dzisiaj i uniemożliwia odzyskanie obrazów na drodze prawnej. Na jej podstawie z muzeów i prywatnych kolekcji skonfiskowano najczęściej bez odszkodowania ponad 21 tys. obrazów, rzeźb i innych obiektów.
Ponoć nie ma przeszkód, aby osoby prywatne zgłaszały pozwy restytucyjne, lecz przeprowadzenie dowodu własności będzie niezwykle trudne. Dotyczy to zwłaszcza dzieł sztuki „zdegenerowanej”. Jedna z tych spraw toczy się od lat przed sądem w Monachium bez pozytywnego rozstrzygnięcia dla osoby starającej się o restytucję.
Wg Wolfganga Wippermanna, prof. Wolnego Uniwersytetu w Berlinie postawa niemieckiego rządu w sprawie restytucji dzieł sztuki jest mało spójna. Niemcy mają pretensje o to, że tzw. berlinka, czyli Biblioteka Pruska jest nadal w Krakowie, wysuwają też żądania restytucji dóbr pod adresem Rosji i innych krajów. Ale i od Niemców oczekuje się wyczerpujących i zdecydowanych działań poszukiwawczych szczególnie w Bawarii. Tam dzieje się ciągle wiele niewyjaśnionych spraw. Bawaria ma nadal prawa do dzieł Adolfa Hitlera, co przynosi jej rządowi określone korzyści materialne.
W Niemczech jest instytucja powołana do ścigania zbrodniarzy nazistowskich, których z racji wieku jest coraz mniej. Może należałoby utworzyć podobną, której będzie poszukiwać spadkobierców właścicieli zrabowanych przez nazistów dzieł sztuki? Potrzebne byłyby do tego umowy międzynarodowe.
Nie sposób wykluczyć istnienia podobnych kolekcji jak ta znaleziona w Monachium. Wg Konrada Kramara, eksperta ds. poszukiwań zaginionych dzieł sztuki te zbiory nie są z pewnością jedyną istniejącą kolekcją zrabowanych dzieł sztuki. Podczas ich transportu do centralnego magazynu nazistów w Altaussee w Austrii w latach 1943/1944 panował zupełny chaos, a wiele cennych eksponatów zostało skradzionych. Poszukiwania powinny objąć nie tylko Niemcy. To jest ciągle nierozwiązany problem. Konieczna jest też reforma prawa w tym zakresie. Nie tylko Żydzi, ale i Polacy, Francuzi, Belgowie, Czesi i inne narody, które przeżyły hitlerowską okupację mają pełne prawo pytać, czy są jeszcze w Niemczech zrabowane im dobra.
Małgorzata Korwin-Mikke