Czy wyobraża Pan sobie karanie więzieniem matematyka, który zacznie udowadniać, że 2×2=5? A w obecnych czasach oskarża sięnegujących niemieckie zbrodnie o kłamstwo oświęcimskie i postuluje się surowe kary za jego propagowanie. A może jest to mimowolne uznanie wagi historii. Historiografia ważniejsza od nauk ścisłych?
Przepisy o ściganiu „kłamców oświęcimskich” uważam za przejaw totalitarnych ciągot demokracji. Oczywiście nie dlatego, żebym uważał, że Holokaustu nie było. Był. Problem w tym, że podobne przepisy stanowią niebezpieczny precedens. O historii powinno się dyskutować na łamach książek, prasy i w salach wykładowych. A nie w salach sądowych. Jeżeli zacznie się pakować ludzi do więzień za ich poglądy na historię – nawet najbardziej dziwaczne – to może się to skończyć nieciekawie. Pachnie to bolszewizmem.
Proszę również zwrócić uwagę na to, że w większości krajów, w których obowiązują przepisy zakazujące negowania Holokaustu, można jednocześnie negować zbrodnie komunistyczne czy rzeź Ormian. Dlaczego więc to akurat Holokaust ma być chroniony prawnie, a inne ludobójstwa nie? Wydaje się to wszystko mocno nielogiczne.
Ale nie tylko kłamstwo, oświęcimskie lub katyńskie, wywołuje w wielu ludziach i instytucjach, chęć uciszenia głoszącego nie pasujące im opinie. Doświadczył Pan tego podczas sporów nad książkami „Obłęd 44” i „Pakt Ribbentrop – Beck”, i to nie było to kwestia wykazywania błędów ale wręcz żądanie zakazu głoszenia takich opinii. Można zatem mówićo agresji. Jak Pan mógłby wytłumaczyć taką postawę?
Bardzo niezręcznie mi o tym mówić. Rzeczywiście pisano o mnie rzeczy straszne, odsądzano mnie od czci i wiary. Przekręcano moje intencje i poglądy, manipulowano moimi wypowiedziami. Motywy tych ludzi były często niezwykle niskie. Nie chodziło o żadną „obronę polskiej historii przed Zychowiczem” tylko walkę z konkurencją na rynku medialnym. Klasyczny czarny PR. Ja jednak bardzo nie lubię wdawać się w takie jałowe przepychanki i pyskówki na łamach prasy i w Internecie. Uważam to za marnotrawstwo czasu i energii. Często podczas rozmaitych dyskusji orientowałem się, że ludzie którzy mnie najbardziej atakują nigdy nawet nie zajrzeli do moich książek. Nie mają pojęcia o tym co naprawdę mam do powiedzenia. Nie interesuje ich merytoryczna dyskusja o Polsce i jej historii, tylko „dawanie odporu” i „wyrażenie swojego oburzenia”.
To były oczywiście pytania prowadzące do tego najbardziej oczywistego. Mająca wkrótce ukazać się praca nosi prowokujący tytuł: „Pakt Piłsudski – Lenin”. Proszę uchylić rąbka tajemnicy, czy odkrył Pan dokumenty wskazujące na istnienie takiego porozumienia?
Nie trzeba było w tej sprawie nic odkrywać. To są rzeczy dobrze znane historykom. Tyle, że rzadko się o nich mówi. Jesienią 1919 roku bolszewicy znaleźli się w sytuacji krytycznej. Biała armia generała Denikina podchodziła pod Moskwę, a biała armia generała Judenicza stała na rogatkach Piotrogrodu. Na zachodzie ciągnął się długi front polski. Reżim Lenina był na skraju przepaści, wydawało się, że koniec komunizmu jest kwestią tygodni.
Sowiecki dyktator podjął wówczas desperacką próbę ratunku. Posłał do Polski specjalnego wysłannika Juliana Marchlewskiego z zadaniem przekonania Piłsudskiego do wstrzymania działań wojennych. Tajne rozmowy między Marchlewskim, a przedstawicielami Naczelnika Państwa odbyły się w Białowieży i Mikaszewiczach. Polacy wyrazili zgodę na sowiecką propozycję. Wstrzymali na kilka miesięcy działania wojenne i bolszewicy mogli swoje siły z frontu zachodniego rzucić przeciwko Denikinowi. Biali zostali w ten sposób pobici, a komunizm uratowany. Stało się tak w skutek kalkulacji Józefa Piłsudskiego, który uznał że czerwoni są dla Polski mniej groźni niż biali. Moim zdaniem był to błąd.