Sosnowiec. Nic śląskiego okładka

Sosnowiec |Recenzja

Anna Malinowska, Sosnowiec. Nic śląskiego

Najlepsze, co człowieka może spotkać w Sosnowcu to niewątpliwie autobus lub tramwaj do Katowic. No i podróż między tymi miastami zajmuje więcej czasu niż wynikałoby z odległości, ponieważ trzeba doliczyć czas odprawy paszportowej. Ogólnie – nic dobrego. Nawet logotyp Sosnowca przypomina wirusa SARS-CoV-2. Ile jest prawdy w takim odbiorze postanowiła sprawdzić Anna Malinowska w swoim najnowszym reportażu Sosnowiec. Nic śląskiego.

Wiele z obecnych dzielnic miasta Sosnowca ma rodowód średniowieczny. Milowice, Klimontów czy Zagórze wspominane są już w źródłach z 1228 r. Największym impulsem do rozwoju miejscowości było budowa stacji Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej.

Ponieważ tutaj od 1846 r. zbiegały się granice trzech państw (w widłach Czarnej i Białej Przemszy znajduje się tzw. Trójkąt Trzech Cesarzy, czyli punkt styku Prus, Austro-Węgier i Cesarstwa Rosyjskiego), teren ten przeszedł głęboką metamorfozę. Przybyli do ówczesnych Sosnowic saksońscy Lamprechtowie, Schönowie i Dietlowie oraz śląscy Renardowie tchnęli nowego ducha w region.

Zakładano nie tylko kolejne fabryki, ale budowano przepiękne pałace, cerkiew, a nawet udało się zdobyć pozwolenie na budowę katolickiej świątyni. Uwieńczeniem tego sukcesu było nadanie Sosnowcowi praw miejskich 10 czerwca 1902 r.

Żarty, żarciki

Chociaż obecnie Katowice i Sosnowiec należą do jednej Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii oraz województwa śląskiego, to jednak nadal mają do siebie daleko. Sama Anna Malinowska przyznaje, że dopiero pisząc reportaż odkryła tak naprawdę Sosnowiec. Bo i trudny jest on do pokochania. Jak słusznie zauważa autorka książki: beznadziejne blokowiska, kiczowaty napis I love Sosnowiec, Kiepura i całkiem ładny dworzec kolejowy – to podstawowa wiedza, którą nabędzie każdy pobieżny wizytator miasta.

Bywalec social mediów zauważy jeszcze krucjatę prowadzoną przez prezydenta miasta Arkadiusza Chęcińskiego przeciwko żartom. I choć próbuje przytyki obrócić w coś medialnego, jak zaproponowanie stand-uperom roastu Sosnowca czy rozdawanie podczas wydarzeń kulturalnych broszury stylizowanej na paszport, to jednak przebija z tego pewien kompleks. Bo który włodarz poświęca tyle energii na dementowanie żartów?

Czasami również „wychodzi z nerw”, jak w przypadku porównywania logotypu miasta do covida, kiedy to straszył pozwami. Swoją drogą przypomniała mi się afera, która wybuchła w Sosnowcu kiedy wprowadzano nowe tablice rejestracyjne. Sosnowiec miał w pierwszym wariancie mieć tablice SS. I była to jedyna drama w kraju: nikt nie oburzał się na tablice WH czy SB.

Odkrywając miasto

Chociaż jestem fanką dowcipów o Sosnowcu, a historia dostarcza naprawdę dobry kontent, to jednak samo miasto znam tylko ze świetnych powieści historycznych Zbigniewa Białasa: duologii Kafelek mistrza Alojzego, Talu oraz Rutki. Recenzowana pozycja, składająca się z wielu różnych historii, zmieniła moją perspektywę.

Nie wiedziałam, że warto zapuścić się w tę dżunglę wielkiej płyty żeby zobaczyć przepiękne pałace (których jak się okazuje jest ich tutaj najwięcej ze wszystkich części GZM). Chętnie w Roku Żeromskiego i 120-lecia Rewolucji 1905 Roku przeczytam tę inną, sąsiednią historię.

Anna Malinowska poprzez własne odkrywanie oraz rozmowy z ludźmi w różnym stopniu związanymi z Sosnowcem kreśli bardzo ciekawy obraz. Pokazuje jak bardzo to miasto tętniło życiem przed I wojną światową, jak bardzo było pełne skrajności, ale również multikulturowe.

Cieszy bardzo długi wywiad z ks. dr. Mikołajem Dziewiatowskim z Cerkwii Świętych Wiery, Nadziei, Luby i matki ich Zofii, który opowiada zupełnie dla mnie egzotyczną stronę Zagłębia: prawosławie. I chociaż miałam zaszczyt współpracować ze śp. mitratem ppłk. rez. Sergiuszem Dziewiatowskim to jednak nigdy nie przyszło mi do głowy interesować się prawosławnymi Zagłębiakami.

Ciekawym jest, że Sosnowiczanie nie wykształcili jeszcze wspólnej tożsamości. Choć wydaje się, że po boomie spowodowanym powieściami Białasa był czas na określenie samych siebie, to jednak nadal funkcjonują oni tak, jak ich prezydent: w opozycji do żartów i Śląska. A przecież tyle się dzieje wokół samego miasta i naszego trudnego sąsiedztwa, jak choćby genialne sztuki teatralne Teatru Zagłębia i Teatru Śląskiego: Nikaj oraz Węgla nie ma. Teraz dodatkowo mamy reportaż Sosnowiec. Nic śląskiego. Jest wokół czego budować.

Sosnowiec. Nic śląskiego – czy warto?

Recenzowana pozycja idealnie wpisuje się we wspólne projekty kulturalne realizowane przez śląskie i zagłębiowskie instytucje kultury. Ale trzeba również podkreślić, że napisana jest tak, aby zainteresować nie tylko uczestników odwiecznej świętej wojny.

Sądzę, że każdy, kto sięgnie po tę pozycje odnajdzie w niej coś dla siebie. I może w końcu w mediach ogólnopolskich przestanie się mówić czy pisać: jesteśmy na Śląsku, w Sosnowcu. To naprawdę irytuje. Obie strony Brynicy.


Wydawnictwo Czarne
Ocena recenzenta: 6/6
Daria Czarnecka


Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Czarnym.

Comments are closed.