Jak historia ludzkości długa i jak świat szeroki (choć w odniesieniu do rzeczywistego kształtu naszej planety ten przymiotnik niezbyt pasuje) zawsze próbowaliśmy przewidzieć przyszłość. Tę najbliższą związaną z bezpośrednimi konsekwencjami naszych decyzji albo nie do końca zależną od nas, jak na przykład pogodę na jutro. Albo właśnie dalszą, odległą o tydzień, miesiąc, rok, kilka, –dziesiąt, –set (niepotrzebne skreślić) lat. I zawsze przy tym okazujemy się… no właśnie. Naiwniakami!
O czym to dziś miało być? A no właśnie o pogodzie. I o tym, że za nami długi majowy weekend. I jakoś tak natchnęło mnie i pewnie Ne tylko mnie, do rozmyślań ile warte są nasze prognozy na przyszłość, kiedy nawet nie zawsze i nie do końca potrafimy przewidzieć pogodę na parę dni do przodu. Bo nie tak było na majówkę właśnie? Chyba nikt z prognozujących nam aurę na te grillowe dni nie trafił w punkt. A długi weekend jak wszystko w Polsce był taki nie za ciepły nie za zimny; nie za suchy nie za mokry; taki w sam raz. Nieważne gdzie, kto był. I to prawda, że dziś pogodę prognozuje się inaczej niż dawniej, ale nie macie wrażenia, że stulecie temu jakoś częściej sprawdzały się ludowe obserwacje niż teraz modele matematyczne? A wiem, co mówię, bo mieszkam w wioseczce, gdzie żyje jeszcze parę osób urodzonych „przed wojną”, jak sami mówią (chyba chodzi im o II wojnę światową, ale co ja tam wiem) i jak one orzekną, co nas czeka następnego dnia, to zawsze jest prawda. Nawet gdyby w telewizji zapowiadali zupełnie, co innego. Zawsze wiedzą, kiedy będzie padać, kiedy „przyjdzie wiatr”, albo sypnie śniegiem. A pogodynki? No cóż, sami oceńcie. Ludowe obserwacja, jakoś zawsze okazywały się trafniejsze.
I kiedy tak głęboko zastanowić się nad kwestią pogody to dojdziemy do wniosku, że to wcale nie jedyna dziedzina życia, którą próbuje przewidywać się na podstawie jakiś osiągnięć nauki (tak jak meteorologia wykorzystuje najrozmaitsze osiągnięcia nauk ścisłych). Od zawsze człowiek miał tę mentalność, aby patrzeć przód i spróbować, choć przewidzieć, co może go czekać za tygodnie, lata, dziesiątki lat. I chętnych do słuchania takich prognoz zawsze jest mnóstwo. A przy okazji nikogo nie zraża to, że pogody na jutro to nikt przepowiedzieć nie potrafi, ale co będzie za sto lat to już na pewno wiedzą!
No, bo pomyślmy. Jeszcze w latach trzydziestych w USA prognozowano, że najpóźniej do roku 1960 „żywność, odzież i mieszkania”, w skrócie wszystko, co potrzebne człowiekowi do życia, będzie bezpłatne. A już totalnie na tym polu popłynęli dziennikarze i naukowcy z Krakowa, którzy w 1926 zapowiadali, że w roku 2000 nasze życie ulegnie diametralnej zmianie. Nastąpi taki rozwój elektryczności, że przymiotnik „ciężka” przestanie określać pracę a rozwój technologii i robotyki sprawi, że będziemy żyć sobie niebywale wygodnie. A najlepszy była w tym artykule akapit o transporcie i przemyśle u progu XXI stulecia. Gospodarka bez węgla, prąd z energii słonecznej, wodnej i niewiadomo jeszcze jakiej, a co za tym idzie czyste środowisko i bezpieczny, elektryczny transport. To wszystko przewidywano w „Ilustrowanym Kuryerze Codziennym”, który ukazywał się w Krakowie w pierwszych dekadach XX wieku.
I co? Dostrzegacie ironie? Mamy rok 2019! Ja się pytam gdzie moje bezpłatne mieszkanie, ciuchy i żarcie? Gdzie moja własna turbina elektryczna, którą obiecywali mi w IKC? I gdzie moje czyste środowisko? No właśnie. Tamte i tym podobne prognozy pokazują, że raczej lepiej się za przewidywanie przyszłości nie zabierać nawet, gdy mamy ku temu naukowe podstawy. Bo przecież zarówno amerykańscy naukowcy jak i krakowscy dziennikarze też tłumaczyli, że je mają. Ba! Powiem (napiszę) więcej! Nobel (tak ten od Nagrody i dynamitu), Gatling (dokładnie ten sam, który wynalazł szybkostrzelną kartaczownicę) i Oppenheimer (nie mylicie się, ten od bomby atomowej) też mieli naukowe podstawy, nawet mocne i zapierali się i klęli na wszelkie świętości, że ich wynalazki całkowicie zmienią świat i– uważajcie, bo teraz najlepsze– raz na zawsze zaprowadzą pokój na świecie (sic!)!
Pozbieraliście już szczęki z podłogi? Właśnie tyle są warte prognozy naukowców na kolejne dni, tygodnie i lata. I wszyscy oni tylko robią z siebie idiotów, niezmiennie od tysiącleci. A wiecie, co jest najlepsze? Że za idiotów uznać można też tych, którzy w te prognozy wierzą. A wśród nich pewnie jest każdy z nas. Bo to takie naturalne, że polegamy na tym, co słyszymy. A nietrafione prognozy i przewidywania mają piękną, uświetnioną tradycję.
Okej! Koniec poważnych rzeczy. Trzeba przecież cieszy się życiem. Mamy maj przecież! A tak na serio to pamiętajmy o tym, kiedy następny raz będziemy słuchać prognozy– nieważne czy pogody czy ten na rok 2119. Nikt z nas przecież nie zamierza okazać się naiwnym idiotą! I bądźmy raczej gotowi na każdą ewentualność i pogodę.
Dawid Siuta