Zabić księdza. Niewyjaśnione wątki zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki | Część 2

7 lutego 1985 r. zakończył się tzw. „proces toruński”, czyli rozprawa za zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki. Wydawać by się mogło, że sprawa została zamknięta – władzom udało się załapać i skazać winnych funkcjonariuszy, których samowolna akcja skończyła się śmiercią kapelana „Solidarności”. Ale czy aby na pewno wszystko wyjaśniono? Okazuje się, że problem ten do dnia dzisiejszego nie został rozwiązany i wciąż zdecydowanie więcej jest w nim pytań niż odpowiedzi.

Czytaj część pierwszą 

Sala sądowa stała się jednak miejscem spektaklu wyreżyserowanym przez władzę. Sam gen. Czesław Kiszczak przyznał po latach w jednym z wywiadów, odpowiadając na pytanie czy „proces toruński” był reżyserowany: „Tak, był. Oskarżeni nie mogli wyjść poza ramy ściśle wyznaczone przez resort, czyli obowiązywała ich cały czas tajemnica służbowa”[1]. Nad całością rozprawy, aby była ona zgodna z zamysłem władzy czuwał z ramienia MSW płk Zbigniew Pudysz, który później został awansowany na generała.

W zachowaniu oskarżonych widać było jakby pewność, że nad całością przewodu sądowego „czuwa” ktoś wysoko postawiony. Rzeczywiście było tak, że nad procesem czuwało Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, na czele którego stał gen. Czesław Kiszczak. Przebieg rozprawy był bezpośrednio transmitowany z gmachu sądu w Toruniu do Ministerstwa w Warszawie (w pomieszczeniu obok sali sądowej znajdowały się sprzęty techniczne służące do realizacji tego celu)[2].

Skoro kierowano procesem (a władza miała wpływ na „niezależną” władzę sądowniczą) to może kierowano i zabójstwem? Przecież Piotrowski miał dawać odczuć swoim podwładnym, że wszystkie działania są inspirowane „z góry” i za jej przyzwoleniem. W toku śledztwa jak i procesu pojawiło się wiele wątków, które wskazują na udział w całej sprawie tzw. „osób trzecich”, które warto chociaż zasygnalizować.

Pierwszym wątkiem wartym zasygnalizowania jest wątek związany z początkiem ostatniej drogi ks. Jerzego, czyli trasy z Bydgoszczy w kierunku Torunia. Marek Wilk pilotujący Volkswagena, którym poruszali się Waldemar Chrostowski i ks. Jerzy Popiełuszko, zeznał, że kiedy „odprowadził” samochód do granic miasta Bydgoszczy, śledziło go tajemnicze auto jadące wcześniej za samochodem porywaczy[3]. Był to więc dodatkowy pojazd, o którym nie wspominano w trakcie śledztwa. Czy więc samochód porywaczy był śledzony przez jeszcze inną, tajemniczą grupę? Wątek ten rozjaśniły zeznania Piotrowskiego złożone kilka lat po procesie, w 1990 r. Wspominał, iż w noc po zabójstwie ks. Popiełuszki rozmawiał ze znajomym z innego wydziału MSW, który zapytał „co się u nas w Departamencie IV dzieje, bo, jak powiedział dosłownie: «jesteście obserwowani od około dwóch tygodni»”[4]. W toku dalszej rozmowy wyszło na jaw, że pod obserwacją były mieszkania Chmielewskiego oraz operacyjny lokal Pietruszki. Istnieją więc podstawy, aby przypuszczać, że grupą Piotrowskiego interesowała się inna grupa. Jakie było jej zadanie? Można jedynie spekulować. Prawdopodobne wydaje się, że owa tajemnicza grupa kontrowała późniejszych porywaczy czy wykonywała zaplanowane wcześniej zadanie.

Elementem, który budzi wątpliwości jest sprawa uczestnictwa w zdarzeniach Waldemara Chrostowskiego. Był on jedynym świadkiem porwania. Dzięki jego ucieczce udało się od razu wszcząć poszukiwania kapłana. Mimo faktu, że za skokiem Chrostkowskiego przemawiają świadkowie (widziano jak wyskakuje z pojazdu), niektórzy badacze poddają pod wątpliwość czy mógł on odnieść tak nikłe obrażenia przy skoku z samochodu przy prędkości 90 km/h.

Piotr Litka w swojej książce dotyczącej wydarzeń związanych ze śmiercią ks. Popiełuszki[5], przytacza rozmowę z prok. Andrzejem Misiakiem, który wszczął śledztwo po zaginięciu ks. Popiełuszki. Prokurator (obecnie adwokat) stwierdził, że lekarz badający Chrostowskiego po skoku z samochodu, zauważył, że jego obrażenia są niewspółmierne do relacji jaką złożył kierowca księdza. Przy skoku takim możliwa byłaby nawet śmierć[6].

Tomasz Chinciński w swoim artykule Na tropach prowokacji[7], zauważa kolejny niewyjaśniony wątek związany z Waldemarem Chrostowskim. Autor powołuje się na zeznania recepcjonistki hotelu, do którego Chrostowski udał się szukać pomocy, oraz sanitariusza z karetki pogotowia, która udzieliła pomocy medycznej mężczyźnie. Według ich wyjaśnień mówił on, że mężczyźni wciągnęli księdza do lasu, bądź że ksiądz uciekł do lasu, nie było mowy o włożeniu księdza do bagażnika samochodu. Taka też informacja pojawiła się w notatce urzędowej o podjętych czynnościach śledczych[8]. Chrostowski później tłumaczył, że on jedynie mógł sugerować, że ks. Popiełuszko został porzucony w lesie.

Artykuł składa się z więcej niż jednej strony. Poniżej znajdziesz numerację stron.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*