Katarzyna Roman-Rawska, Zaśnięcie Anisy. Opowieść o polskich starowierach
Zaśnięcie Anisy. Opowieść o polskich starowierach autorstwa Katarzyny Roman-Rawskiej jest intymnym portretem mniejszości, która jeszcze mniej funkcjonuje w świadomości polskiego społeczeństwa niż np. Karaimi. Próżno szukać ich wśród oficjalnych spisów i na poważnych stronach kończących się w adresach gov.pl. Są ostatnimi, którzy funkcjonują na podstawie przedwojennego rozporządzenia Prezydenta Rzeczypospolitej.
Starowierzy, starowiercy, staroobrzędowcy lub raskolnicy. Wszystkie te określenia oznaczają przeciwników patriarchy Nikona, który w 1660 r. postanowił oczyścić rosyjskie księgi liturgiczne ze zniekształceń i naleciałości będących wynikiem kilkuwiekowego ręcznego przepisywania tekstów modlitw.
Ostatecznie podczas soboru Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego (1666-1667), w którym brali udział patriarchowie Paisjusz (aleksandryjski) oraz Makary III (antiocheński) uznano ważność reform Nikona, a staroobrzędowców uznano za heretyków. Ich przywódcę protopopa Awwakuma pozbawiono stanu duchownego. Ostatecznie zesłano go do Pustozierska koło Archangielska, gdzie został spalony na stosie wraz ze swoimi towarzyszami w Wielki Piątek 1682 r.
Szukający swojego miejsca na ziemi starowierzy osiedlali się między innymi w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Szwecji czy Kurlandii. Dopiero caryca Katarzyna II uznała staroobrzędowców za pożytecznych i pracowitych poddanych oraz pozwoliła im wstępować do stanu kupieckiego. Obecnie na terenie Polski znajdują się cztery świątynie (zwane molennami): w Suwałkach, Wodziłkach, Gabowych Grądach oraz Wojnowie.
Odkrywanie tych „gorszych” korzeni
Katarzyna Roman-Rawska starowierką jest po kądzieli. Jej matka Olga (a tak naprawdę Olina) to starowierka z Gabowych Grądów. Anisja, Siemion, Iwan, Agafia, Warwara, Nikoła są dziadkami i pradziadkami. Wyłaniają się z mroku niepamięci, nie tylko tej spowodowanej próbą wtłoczenia starowierów w ramy odwiecznego podziału świata na Polaków i Ruskich, kacapów, chadziaji – jak powszechnie nazywa się u nas Rosjan.
To również wynik trwania we własnym świecie wyznaczanym porami roku i świętami obchodzonymi w molennie. Świecie, który tyle razy przeżywał zagładę i odradzał się, że aż cud, że można jeszcze naliczyć aż ok. 1400 starowierów.
Zazwyczaj odkrywając swoje korzenie kierujemy się narracją warszawską: babki nikną w pomroce dziejów jako matki i żony, a dziadkowie to bohaterowie kolejnych wojen czy zrywów niepodległościowych. Oczywiście walczą zawsze po stronie polskiej, nie ma wśród nich żołnierzy armii obcych, a jeśli już to jak tylko można przechodzą „do swoich”.
Wszyscy są katolikami (z dużą dozą nieufności ostatecznie – „od biedy” – mogą być ewangelicy). Mieszane korzenie to coś, co trzeba ukrywać, tłumić w sobie. Szczególnie, gdy podejrzanie kierują się one ku Rosji czy Niemcom.
Autorka dzieli się strzępkami wspomnień, dokumentów, rozmowami, które powoli budują w niej samej poczucie przynależności oraz chęć uratowania pamięci. Wyłaniają się z nich trudne losy, wielokrotne doświadczenie wypędzenia czy wtłoczenia w ramy państwowe. To również opowieść o intymności, tkliwości i marginalności. Wiecznym trwaniu obok oficjalnej historii świata. Losy Gabowych Grądów są niesamowite.
Niezwykła zwykłość
Starowierzy od lat są badani przez kolejne pokolenia studentów i uczestników projektów badawczych. Często wyobrażenie o polskich amiszach (jak mylnie określa się ich często) jest egzotyczne. Badacze oczekują skostniałej, trwającej w formalinie siedemnastowiecznej społeczności.
Nie dostrzegają lub nie chcą dostrzec, że staroobrzędowcy zmieniają się tak, jak otaczający ich świat. Nie są już zagubionymi wśród puszcz i jezior bożymi szaleńcami. Otwierają się pozostawiając głęboko w sobie rys własnej wiary niezwiązanej z żadną narodowością.
Co uderza w reportażu Zaśnięcie Anisy to fakt, że wsie staroobrzędowe stały się niejako ofiarami wielowiekowego patriarchatu. Większość młodych wyjechała, a na gospodarce pozostali tylko kawalerowie. Gdy ich matki 0odeszły obejścia zaczęły popadać w ruinę. Mężczyźni nie byli nauczeni dbania o wszystko, co wokół nich.
O takie codzienne dbanie, nie poważne „męskie” czynności. Nie ma we wsiach niczego, co czyniłoby je przyjemnym dla oka skansenem, który bardzo dobrze wygląda na instagramowym stories. Autorka jest w swej podróży szczera, czym wcale nie umniejsza starowierom. Tym pełniej pokazuje ich dzieje, pozostając uczciwą wobec nich, siebie oraz czytelnika.
Zaśnięcie Anisy. Czy warto?
O starowierach wiedziałam niewiele. Tyle, ile wypada historykowi. Nie potrafię sobie przypomnieć czy na studiach socjologicznych kiedykolwiek o nich wspominano. Dzięki Zaśnięciu Anisy odkryłam piękny świat nieznanej mi mniejszości religijnej ze wszystkimi jej cieniami i blaskami. Sądzę więc, że główna misja Katarzyny Roman-Rawskiej została spełniona: babcia Anisa będzie pamiętana.
A dla tych, którzy sceptycznie odniosą się do kwestii czy w dzisiejszym świecie jakaś mniejszość może być aż tak nieobecna w świadomości dodam, że czytając tablicę 5. „Ludność według przynależności do wyznania religijnego w 2021 r.” będącą wynikiem ostatniego spisu powszechnego odnalazłam pastafarianizm, ale nie było wyszczególnionego wyznania staroobrzędowego.
Wydawnictwo Czarne
Ocena recenzenta: 6/6
Daria Czarnecka
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Czarne.