Gdy umierał, był otoczony powszechnym szacunkiem. Obecnie dominuje pogląd o fanatycznym zaślepieniu króla, który zaprzepaścił wiele szans na wzmocnienie Rzeczypospolitej. Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że część historyków i publicystów w krytyce prześcignęła nawet rokoszan. Wśród nich nieprzejednanym „rokoszaninem” okazał się Paweł Jasienica.
Przeczytaj część I
Unia brzeska
W 1589 r. powstał w Moskwie patriarchat. To wydarzenie wzbudziło zrozumiały niepokój wśród polskich elit rządzących. By uchronić Rzeczpospolitą przed rosyjskimi wpływami, postanowiono poszukać jakiegoś rozwiązania. Tutaj dochodzimy do kuriozalnej sytuacji – Jasienica bowiem podaje, iż Zamoyski „w roku 1588 powziął zuchwały i genialny zamiar przeniesienia do Rzeczypospolitej patriarchatu carogrodzkiego i oddania mu na stolicę Kijowa”. Dosyć trudno komentować te doniesienia biorąc pod uwagę fakt, że nie ma jakichkolwiek źródeł potwierdzających istnienie takich planów. Z kolei Zbigniew Wójcik twierdzi, że kanclerz proponował w 1589 r. utworzenie patriarchatu w Kijowie. Abstrahując od słuszności tego projektu, a także tego, czy w ogóle takowy istniał, ponieważ profesor nie podaje źródeł (nic nie wspominają na ten temat zarówno Wisner, jak i Grzybowski), warto zastanowić się, czy był realny. By utworzyć patriarchat w Kijowie, wymagana była zgoda pozostałych patriarchów. Nie ulega wątpliwości, że patriarcha moskiewski takowego pozwolenia nie wydał. O zignorowaniu sprzeciwu nie mogło być mowy, dlatego pozostało tylko drugie (a może tylko jedyne?) wyjście – unia kościelna.
Z projektem unii wystąpili biskupi prawosławni, a nie – jak chce Jasienica – duchowni katoliccy ze Skargą na czele. Kościół prawosławny przeżywał ówcześnie kryzys i szansę na odnowę i podniesienie znaczenia widziano m.in. w unii. Takie rozwiązanie likwidowało wpływy Moskwy, a także upośledzenie prawne Kościoła prawosławnego – pod opieką prawa i króla stawał się jedynym legalnym Kościołem na wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej, a biskupi uniccy mieli zasiąść w senacie. Już od XV wieku istotną rolę odgrywały idee zjednoczenia, dlatego projekt poparł dwór, a także Zamoyski. Unię zawarto w Brześciu w 1596 r. Biskupi prawosławni oddali się pod zwierzchnictwo papieża zachowując odrębną liturgię i własną hierarchię. Dwóch z ośmiu władyków nie przystąpiło do unii. Byli to: biskup halicki Gedeon Bałłaban i przemyski Michał Kopyteński. Swoje poparcie w ostatniej chwili wycofał magnat Konstanty Ostrogski. Doprowadziło to do rozłamu, gdyż znaczna część wiernych początkowo sprzeciwiła się unii. Jak stwierdził Wójcik powstała hierarchia bez wiernych i wierni bez hierarchii. Omawiając tę kwestię warto pamiętać, że były to czasy, gdy wiernych o zdanie najnormalniej w świecie nie pytano – nikt nie pytał w 1534 r., w 1555 r. czy w 1685 r. Podobnie było w Polsce – duchowni wyszli z projektem unii, zatwierdzono go i… już. Warto pamiętać, że mimo początkowych oporów ostatecznie ta idea zwyciężyła, a unia swoje zadania spełniła – przed I rozbiorem Kościół prawosławny liczył zaledwie 400 parafii, 40 klasztorów męskich i 15 żeńskich, unicki zaś – 9300 parafii, 147 klasztorów męskich i 19 żeńskich; także w kwestii wiernych zdecydowaną przewagę mieli unici – było ich 4,5 mln przy kilkuset tysiącach prawosławnych.
Nie znajduje także potwierdzenia często wysuwana przez różnych publicystów i historyków teza, iż unia pchnęła Kozaków w ramiona Moskwy. Gdyby tak było, to nie staliby wiernie przy Rzeczpospolitej podczas wojny z Rosją, prawda? Ich bunty, w tym największy – Chmielnickiego, wybuchały ze zgoła innych przyczyn, m.in. z powodu ograniczania rejestru czy prób powstrzymania ich wycieczek na terytoria tureckie i tatarskie.
Paweł Jasienia zarzuca królowi, iż „posunął się tak daleko, że bezprawnie kasował przychylne dla wyznawców Cerkwi wyroki trybunału, poddał wszystkich prawosławnych sądownictwu metropolity unickiego, pragnął nawet uczynić go zwierzchnikiem samej Ławry Peczerskiej!”. Ta krytyka może wprawić czytelnika w zdumienie. Podajmy kilka faktów. Skoro zatwierdzono unię, to dziwne byłoby nierespektowanie jej zasad. Zatem uznanie władzy metropolity unickiego Hipacego Pocieja nie powinno dziwić. Warto też pamiętać, że zarówno Bałłaban, jak i Kopysteński zachowali swoje godności. Na koniec należy przytoczyć jeszcze jeden fakt – w 1622 r. Zygmunt III osobiście interweniował, by ponownie otwarto cerkiew w Mohylewie, gdy zamknięto ją, gdyż wierni nie uznali unii.
Można zatem dojść do wniosku, że mimo początkowych naprawdę poważnych oporów wśród społeczeństwa, unia była rozwiązaniem dobrym i swoje zadanie wypełniła.
Rokosz Zebrzydowskiego
Rokosz to zagadnienie zbyt szerokie, by zająć się nim dokładnie w tym artykule, dlatego zajmiemy się teraz tylko i wyłącznie tymi tezami, w których nie zgadzamy się z Pawłem Jasienicą czy Zbigniewem Wójcikiem. Zatem…
Wspierany przez jezuitów król-fanatyk pragnął wprowadzić absolutyzm poprzez odebranie szlachcie przywilejów i zminimalizowanie roli izby poselskiej, nie potrafił jednak związać się z ruchem średniej szlachty przeciwko magnaterii. „To rozejście się średniej szlachty z koroną (…) oznaczało, że już na progu XVII w. idea absolutyzmu, a więc idea wzmocnienia władzy królewskiej i państwa, została faktycznie pogrzebana”. Przekaz jest jasny – król i szlachta dążyli do absolutyzmu, lecz ostatecznie do ich sojuszu z winy króla nie doszło. Zdaniem Jasienicy od roku 1606 los Rzeczypospolitej nieustannie się staczał.
Tak mniej więcej opisują to wspomniani autorzy, zajmijmy się teraz komentarzem.
Po śmierci Zamoyskiego na czele opozycji stanął wojewoda krakowski, Mikołaj Zebrzydowski, a także podczaszy litewski, Janusz Radziwiłł. Obaj nie kierowali się pobudkami ideologicznymi (jeśli takie rzeczywiście mieli…), lecz prywatą. Zebrzydowski bowiem bezprawnie zajął po kanclerzu kamienicę przy Wawelu. Na żądanie króla opuszczenia domu, wojewoda zakrzyknął: „Ja z kamienicy, ale król z tronu wkrótce ustąpićmusi!”. Radziwiłła zaś uraziło to, że nie otrzymał godności senatorskiej, a starostwa po jego ojcu otrzymał skłócony z Radziwiłłami Chodkiewicz.
Już same przekonania przywódców rokoszu stawia pod wielkim znakiem zapytania jego cele przedstawiane przez Jasienicę i Wójcika.
Rokoszanie występowali przeciwko magnatom – i dlatego przywódcami rokoszu byli magnaci „obrażeni” na króla, w tym Janusz Radziwiłł, zwolennik rządów arystokracji.
Rokoszanie dążyli do wzmocnienia władzy królewskiej – i dlatego nazywali króla tyranem i oskarżali o łamanie prawa.
Rokoszanie opowiadali się przeciwko klerykalizacji państwa – i dlatego na czele rokoszu stał Zebrzydowski, fundator Kalwarii, przyjaciel Skargi, dożywający swoje ostatnie lata w klasztorze.
Jak widać, już podstawowe fakty nie pasują do tez wysuwanych przez Jasienicę i Wójcika. Idźmy dalej.
Zygmunt III rzekomo usiłował wprowadzić absolutyzm. Wniosek taki Jasienica wysnuwa na podstawie propozycji królewskich z 1606 r. Król postulował wtedy, by wprowadzić zasadę uchwalania ustaw większością głosów, a posłów zobowiązać do zakończenia sejmu uchwałą. Teraz warto się zastanowić – czy usprawnienie prac sejmu doprowadziłoby do jego upadku, do obniżenia wagi? Czy system większościowy wprowadzony w Polsce dopiero 3 maja 1791 r. jest cechą systemu monarchii absolutnej?
Trzeba jasno stwierdzić – Zygmunt III od zawsze szanował powagę sejmu. Potwierdzeniem tego jest np. sytuacja z 1590 r. Szlachta wielkopolska na zjeździe w Kole wystąpiła wtedy przeciwko postanowieniom sejmu, m.in. przeciwko konstytucji „Asekuracja hetmańska”, która znacznie zwiększyła uprawnienia Zamoyskiego. Co zrobił król? Nie poparł stanowiska życzliwej wobec niego szlachty, która krytykowała jego politycznego rywala, lecz potępił naruszanie autorytetu sejmu. Dopiero na kolejnym sejmie specjalne pełnomocnictwa zostały Zamoyskiemu odebrane. Król także podczas rokoszu informował opozycję, że jedynym stosownym miejscem do rozmów nie są zjazdy, ale sejm walny.
Opozycja na propozycję zmian w sejmowaniu zareagowała burzą. Jako kontrpropozycję wysunęła sprawę zabezpieczenia konfederacji warszawskiej. Król, by ratować sejm, wycofał się z planów reformy, zajęto się natomiast postulatem opozycji tak, że pod koniec obrad wypracowano projekt, który wymagał jeszcze ostatecznej aprobaty. Tutaj dochodzimy do kwestii spornej, gdyż jedynym źródłem, które relacjonuje tamte wydarzenia, jest fragment dziennika jezuickiego domu Św. Barbary Jana Wielewickiego:
„Najpobożniejszy król uznał tę rzecz za podejrzaną, toteż w późną noc, przed konkluzją ostatniego dnia posłałdo nas tajemnie koncept uchwały taki,jaki już był na piśmie, chcąc,aby pilnie zbadano, czy nie zbruka jaka plama jego sumienia”.
Z zapisu Wielewickiego dowiadujemy się, że król, niezdecydowany czy ustawa nie przyniesie mu go grzechu, przesłał go do domu zakonnego – jezuitom ze Skargą na czele. Oni zaś mieli wtedy przystąpić do agitacji wśród posłów i senatorów, co doprowadziło do upadku projektu i – ostatecznie, przez protest Janusza Radziwiłła – sejmu. Jasienica bez żadnego oporu uznaje relację Wielewickiego za prawdziwą. Zwróćmy teraz uwagę na ocenę Wisnera, którą uznajemy za trafną. Po pierwsze: ciężko sobie wyobrazić, by jezuici w chwili tak ważnej opuścili obrady i trzeba było im projekt „przesyłać”. Po drugie: jeszcze trudniej uwierzyć, że Zygmunt III, któremu bardzo zależało na dojściu sejmu do skutku i uspokojeniu kraju, oddał ster w recę jezuitów. Przecież król zarówno wcześniej, jak i później bez zawahania zgadzał się na konstytucje o tumultach, które miały zachować pokój religijny, więc dlaczego miałby w 1606 r. się zastanawiać? Po trzecie i najważniejsze: autor relacji chciał wyolbrzymić udział jezuitów w upadku projektu, dlatego chyba nie dziwi, że jezuitów przedstawia jako głównych bohaterów tamtego sejmu.
Sprawa ta dotyka pewnego problemu – zarzutu Jasienicy pod adresem króla jakoby Zygmunt III był uległy jezuitom. Jest to błędne mniemanie, a najlepszym dowodem jest to, że rok wcześniej, gdy Zygmunt III żenił się z Konstancją Habsburg, siostrą zmarłej pierwszej żony – Anny, jezuici stwierdzili, iż – mimo dyspensy papieskiej – jest to związek kazirodczy i zagrozili opuszczeniem dworu. Król w tej sprawie nie miał problemów z kwestią sumienia i postawił na swoim – ślub się odbył, a jezuici zostali. Już ten jeden fakt stawia pod znakiem zapytania prawdziwość relacji Wielewickiego.
Rokoszanie okrzyknęli jednak Skargę „głównym wichrzycielem państwa”. Zabolało go to na tyle, że prosił generała zakonu o zgodę na opuszczenie dworu. Co warte uwagi wskazuje się Skargę jako zwolennika władzy absolutnej. Jak wykazał to Janusz Tazbir, jest to błędne, gdyż jezuita uważał, że ta należy się tylko Bogu, bowiem człowiek z takimi uprawnieniami byłby tyranem. Dlatego wymagał, by „pan radą i prawem okrzeszony był”.
Dość trudno wskazać konkretne cele rokoszu, bowiem rządziły nim ogromne sprzeczności – opozycją rzekomo występującą przeciwko możnym kierowali magnaci. Domagano się tolerancji i jednocześnie żądano usunięcia jezuitów-cudzoziemców. Oskarżano o absolutum dominium, o tyraństwo władcę, który… usiłował zwiększyć znaczenie sejmu. Najlepiej chyba cały rokosz podsumowuje dwuwiersz Daniela Naborowskiego:
„Owo sławne Coś, które rokoszem rządziło
Jako sam dobrze pomnisz, w Nic się obróciło”.
Nam tylko pozostaje z tymi słowami się zgodzić.
Szwecja, unia, rekatolicyzacja
Szwedzi nie chcieli króla-fanatyka, bali się rzekomo planowanej przez Zygmunta III rekatolicyzacji. Tego uczy się w szkołach, taki pogląd forsuje Zbigniew Wójcik. Jak było naprawdę? Naprawdę to… Fanatyczni Szwedzi nie chcieli króla.
Po śmierci Jana III król popłynął do Szwecji na koronację. Polacy przed podróżą przypomnieli mu o kwestii Estonii. Przypłynąwszy do ojczyzny był serdecznie witany – przytoczmy słowa kanonika krakowskiego Jana Gałczyńskiego: „Bardzo ludzie Króla Jegomości miłują, a on też umie się im accomodować”. Szwedzi z czasem jednak nabrali trochę dystansu, gdyż będąc zagorzałymi protestantami krzywo patrzyli na katolickie otoczenie króla. Król przed koronacją wydał „Królewskie zaręczenie”, w którym przyznał nadrzędne miejsce luteranizmowi, później przyjął koronę z rąk protestanckiego biskupa.
Szwecja była jednak innym krajem niż ten, który pamiętał z dzieciństwa. Uprzednio tolerowano katolicyzm, obecnie stwierdzano, że: „Szwecja to teraz jako jeden mąż, wszyscy mamy jednego Pana i Boga”. Po powrocie króla do Polski Riksdag zakazał katolikom przebywania w Szwecji, upadły klasztory. Nie ma żadnego dowodu na to, że król dążył do rekatolicyzacji w swojej ojczyźnie. Przeciwnie – potwierdził nadrzędność luteranizmu, zaś powyższe fakty są dowodami na nietolerancję Szwedów, wręcz fanatyzm.
Oprócz nietolerancji Szwedów przeszkodą okazał się stryj – książę Karol Sudermański, który, choć obiecał Janowi III uznać jego syna królem, sam miał ochotę na przejęcie władzy i pewnym momencie podjął grę polityczną zarówno przeciwko Zygmuntowi, jak i Radzie Królestwa. Począł przedstawiać konflikt z królem jako spór na tle religijnym i to wkrótce zaczęło odnosić sukcesy. Jego intrygi doprowadziły dwóch Wazów aż na pole bitwy w 1598 r. Zygmunt III rozpuścił później wojska, na krótko pojednał się z Karolem, by w rok później zostać detronizowanym. Szwedzi zażądali przysłania królewicza Władysława, by wychowano go w wierze luterańskiej. Król nie zrobił tego, nie wysłał swojego jedynego, jak dotąd, syna. W 1600 r. Szwedzi ogłosili królem Karola, a król – zgodnie z życzeniem Polaków, w tym Zamoyskiego – przyłączył Estonię do Rzeczpospolitej.
Warto teraz zadać sobie pytanie, czy wojna między Polską a Szwecją była nieuchronna. Naszym zdaniem tak. Między tymi dwoma państwami konflikt istniał od dawna. Szwedzi pragnęli utworzyć z Bałtyku wewnętrzne jezioro, Polacy ani myśleli oddawać swoich terenów. Estonia nie była najważniejsza, bowiem spór ten zaczął się już podczas I wojny północnej, gdy Szwecja i Polska znajdowały się w przeciwnych obozach. Różnice interesów szwedzkich i polskich wskazują, że otwarta wojna wybuchłaby prędzej czy później.
Moskwa, dymitriady, katolicyzacja
Gdyby nie zachłanność i fanatyzm Zygmunta III, rządzilibyśmy Rosją… Ale, niestety, nic z tego – musiał sam zażądać władzy, do tego chciał zniszczyć prawosławie…
To przekonanie jest tak silne, że pojawia się zarówno w pracach Wójcika, Podhorodeckiego i Jasienicy (jak zwykle posuwa się on dalej niż inni – twierdzi bowiem, że Zygmunt III spodziewał się także zmiany wyznania panującego w… Persji), jak i artykułach dziennikarzy – wystarczy wspomnieć artykuł Piotra Semki „Jak równy z równym”, w którym autor, opierając się na twórczości Jasienicy, również prezentuje te poglądy, czy też artykuł „Polsko-rosyjskie mocarstwo”, gdzie Piotr Skwieciński kreśli wizję polsko-rosyjskiego państwa, które mogło powstać, gdyby Zygmunt III – jak sam autor pisze – „największe chyba koronowane nieszczęście w dziejach Polski”, był inny niż w rzeczywistości.
Po hekatombie jaką zaserwował swoim poddanym Iwan IV Groźny Rosja pogrążona była w głębokim kryzysie, zwanym „wielką smutą”. Pojawili się wtedy różni pretendenci do tronu, a właściwie „spadkobiercy”, bowiem podawali się za syna Iwana IV, uważanego za zamordowanego w Ugliczu Dymitra. Nie wnikając w szczegóły, bowiem jest już świetna biografia Samozwańca autorstwa Danuty Czerskiej, naszkicujmy sobie ówczesną sytuację. Po śmierci Iwana IV na tronie zasiadł jego syn Fiodor, znowu następcą którego został Borys Godunow. Nowy car odszedł z tego świata kilka tygodni przed zajęciem Moskwy przez wojska wspieranego przez polskich magnatów Dymitra Samozwańca. Najprawdopodobniej został otruty. Po śmierci Borysa I na tron wstąpił jego syn – jako Fiodor II. Krótko trwały jego rządy, bowiem również został zamordowany. Władzę objął Dymitr I Samozwaniec, lecz po kilkunastu tygodniach rządów został obalony, a jego zwłoki – zmasakrowane. Teraz z kolei rządy przejął Wasyl Szujski.
Do 1609 r. Zygmunt III tylko nieoficjalnie działał na rzecz pogłębienia kryzysu w Rosji. Wspierał po cichu Samozwańca I. Do zaangażowania w otwartą wojnę skłonił go dopiero podpisany przez Wasyla Szujskiego i Karola Sudermańskiego układ, który wymierzony był przeciwko Rzeczypospolitej. Król nie ogłosił swojego zamiaru na sejmie, lecz przedstawił go senatorom w kwietniu 1609 r. Uzyskawszy ich zgodę król wydał deklaracje w Lublinie i Wilnie o przyczynach rozpoczęcia wojny (chęć wypełnienia zobowiązania odzyskania utraconych wcześniej prowincji) i przystąpił do oblężenia Smoleńska. Była to twierdza o znaczeniu strategicznym. Kto panował w Smoleńsku, posiadał klucz do serca Litwy lub serca Moskwy. Litwa utraciła go niemal sto lat temu, bo jeszcze za Zygmunta Starego. Teraz o twierdzę upomniał się wnuk przedostatniego Jagiellona.
Objęcie władzy przez Szujskiego nie uspokoiło sytuacji w Rosji. Wciąż panował nie car, a chaos. Niemal równocześnie z zamordowaniem Samozwańca pojawiła się plotka, że jednak przeżył – za po raz kolejny cudownie ocalałego Dymitra podał się inny człowiek, który szybko zdobył poparcie części polskich magnatów i moskiewskich bojarów. Dodatkowo do wojny przystąpił król Polski. Chaos rodził podziały, frakcje. Jedna z nich 28 stycznia 1610 r. przybyła pod Smoleńsk i przedstawiła królowi propozycję obrania królewicza Władysława na cara. Oprócz tego postulowali, by Władysław potwierdził prawa bojarów i Cerkwi, a wszystkie siły miały ruszyć pod Moskwę w celu obalenia Szujskiego.
Tutaj dochodzimy do kolejnej sytuacji, gdy fakty nie pasują do tez krytyków Zygmunta III.
Ten usiłujący nawrócić całą Rosję fanatyk zatwierdził prawa Cerkwi, zgodził się na koronowanie królewicza przez patriarchę moskiewskiego, duchownych kazał poinformować, że: „ich cerkwie, obrzędy kościelne, ojczyzny cerkiewne i kanony swoje wszystkie egzekucje będą doskonałą miały”. Jak pisał Lew Sapieha: „Co się wiary ich dotyczy obiecować raczył Król Jegomość cale ją zachować”.
Ten zachłanny, dążący do przejęcia władzy w Moskwie król zezwolił na elekcję Władysława. Postawił jednak kilka warunków. Wybór musiała zaaprobować Rzeczpospolita, gdyż chciał uniknąć oskarżeń o prywatę. W listach do senatorów pisał: „Bez konsensusu wszech stanów nie chcieliśmy z nimi nic skutecznego zawierać” oraz: „Jakośmy tę ekspedycję nie gwoli privatom naszym i potomstwa naszego, ale dla dobra powszechnego Rzeczypospolitej przedsięwzięli”. Tutaj warto na chwilę się zatrzymać – król zaprzeczał, jakoby wyprawę podjęto w celu wywyższenia rodu Wazów. Sam stwierdzał, że on w Rosji rządzić nie chce, bo „ani natura taka jest, ani to tak łakome państwo”, lecz 19 listopada 1608 r. Krzysztof Radziwiłł w liście do swego brata Janusza donosił, że: „Król snadź myśli, z Karolusem przymierze uczyniwszy, wszystką swoją moc na Moskwę obrócić i królewicza na to państwo osadzić”. Zatem jeśli królem kierowała chęć osadzenia Władysława w Moskwie lub odzyskanie Smoleńska albo obie te sprawy naraz, to i tak zaprzeczają one całkowicie tezom Jasienicy, że Zygmunt III sam chciał przejąć koronę.
Jako drugi warunek król postawił uspokojenie sytuacji wewnętrznej w Rosji: „Na tak niebezpieczne panowanie i niepewny pokój potomstwa swego miłość, sumienie i rozum narażać nam nie radzi”. Trudno odmówić królowi racji – skrajnie nieodpowiedzialnym byłoby posyłanie swojego pierworodnego syna do wstrząsanej kryzysem Moskwy, gdzie ostatnio koronowane głowy spadały częściej niż liście jesienią. Przyznawał natomiast, że jeśli wszystko się uspokoi, to wyrazi zgodę: „Jeśli wszystkich zgoda nastąpi na doskonale we wszystkim uspokojone państwo, nie będzie od tego Jego Królewska Mość być raczył”.
Jak wiemy kilka miesięcy później miała miejsce bitwa pod Kłuszynem, gdzie hetman Żółkiewski rozgromił wojska przeciwnika, a sam – choć nie miał żadnych do tego uprawnień – podpisał z bojarami kolejny układ. W myśl układu zgadzali się oni na elekcję królewicza, lecz – co bardzo istotne – żądali zwrotu zamków już przez Polaków zdobytych, odstąpienia od Smoleńska i zaprzestania oblegania kolejnych. Piotr Semka rozwiązanie to nazywa „finezją Żółkiewskiego”, my – krótkowzrocznością. W imię obiecanej korony mieliśmy odstąpić od Smoleńska, od twierdzy-klucza. Na szczęście król wykazał się dużym realizmem politycznym. Nie zgodził się na ten układ, bo uznał go za bardzo niekorzystny: „Więc odstąpić nam za tym zaciągiem nie pokazawszy najmniejszej nadziei odzyskania tego, co się dawno od tego narodu odjęło, a do nas rekuperować obiecało, jako byśmy mogli?”. I choć dalej zapewniał bojarów o zgodzie na elekcję królewicza i zachowaniu praw Cerkwi, to od Smoleńska odstępować nie zamierzał, bo co, gdyby odstąpił, a okazało się, że bojarom kandydatura Władysława już nie odpowiada? „Jakie upewnienie wiary ich ku nam, jeśli pograniczne zamki nie w naszym ręku i na zamkach moskiewskie, nie nasze, praesidia będą?”. Pamiętajmy także, że Władysława poparła tylko część bojarów, a nie ich ogół. Warto się też zastanowić, czy nawet ta część rzeczywiście popierała królewicza, czy miał być zaledwie kartą przetargową w konflikcie bojarów z Szujskim. A może podstawieni pod ścianą – jak mówi pewne powiedzenie – jako tonący złapali się brzytwy…?
W 1611 r. padł Smoleńsk – w nasze granice wrócił po prawie stu latach. Paweł Jasienica stwierdza, że to „żadna rekompensata”. Cóż… W stosunkach polsko-rosyjskich Smoleńsk był niczym Kamieniec w relacjach Rzeczypospolitej i Turcji, może nawet ważniejszy. Dziwny traf chciał, że upadek Kamieńca w 1672 r. zawsze przedstawia się jako tragedię, zaś odzyskanie Smoleńska w 1611 r. jako marną nagrodę.
Podsumowanie
Gdy królewicz Władysław przyniósł mu przechwycony pamiętnik Jakuba Sobieskiego, w którym znajdowały się zarzuty wobec Chodkiewicza, zbeształ syna mówiąc: „Gdybym ja chciał po cudzych szkatułach szukać, co kto o mnie pisze, i królestwo, i zdrowie bym stracił”, a notatki bez wahania wrzucił w ogień.
Nie był zamknięty w sobie – jak sam powie: „Kto w tym pokoju nie był, nie może rozumieć, jako on jest wesoły”. O chęci króla do ucztowania przekonał się sam hetman Chodkiewicz, co zrelacjonował w liście do żony.
Uwielbiał sztukę, również sam tworzył.
Był kochającym mężem i ojcem.
Warto na koniec odpowiedzieć jasno na pytanie postawione w temacie artykułu.
Król w swojej polityce kierował się nie fanatyzmem, lecz zdrowym rozsądkiem. Nie wysłał swego syna na niemal pewną śmierć, odzyskał Smoleńsk. Pozostawił po sobie państwo tak silne, że będzie ono w stanie poradzić sobie prawie jednocześnie z Moskwą, Turcją i Szwecją. Popełniał błędy, lecz swoją ciężką pracą doprowadził do wzrostu autorytetu władcy, a po rokoszu nie doszedł do skutku tylko jeden sejm. Miał talent do dobierania współpracowników. Nie dał się skusić na niepewny zysk w postaci Śląska, lecz zabezpieczył granicę z Habsburgami, bo przecież kolejnej wojny Polska nie potrzebowała… Czy był zatem Zygmunt III sługą doktryn?
Nie, był sługą Rzeczypospolitej.
Jakub Witczak
Artykuł pierwotnie ukazał się w „Kwartalniku Sarmackim”
Bibliografia
Anusik Zbigniew, Gustaw II Adolf, Wrocław 2009.
Grzybowski Stanisław, Zamoyski Jan, Warszawa 1994.
Jasienica Paweł, Rzeczpospolita Obojga Narodów. Srebrny wiek, Warszawa 1982.
Ochmann-Staniszewska Stefania, Dynastia Wazów w Polsce, Warszawa 2007.
Paradowski Michał, http://kadrinazi.blogspot.com/2010/06/ja-tego-wszystkiego-nic-nie-pomne-bom.html
Podhorodecki Leszek, Wazowie w Polsce, Warszawa 1985.
Semka Piotr, Jak równy z równym, „Uważam Rze”, nr 20(67)/2012, s. 14-20.
Skwieciński Piotr, Polsko-rosyjskie mocarstwo, „Uważam Rze Historia”, nr 2, 2012, s. 60-63.
Tazbir Janusz, Piotr Skarga. Szermierz kontrreformacji, Warszawa 1978.
Wisner Henryk, Rokosz Zebrzydowskiego, Kraków 1989.
Wisner Henryk, Rozróżnieni w wierze. Szkice z dziejów Rzeczypospolitej schyłku XVI i połowy XVII wieku, Warszawa 1982.
Wisner Henryk, Zygmunt III Waza, Wrocław-Warszawa-Kraków 1991.
Wójcik Zbigniew, Historia powszechna XVI-XVII wieku, Warszawa 2004.
Słowa kluczowe: Zygmunt III Waza, Wazowie, unia brzeska
Sposób przedstawienia postaci historycznych w opracowaniach Jasienicy, spowodowana jest jego subiektywnym stosunkiem, sympatiami i antypatiami. Jest to wyraźnie widoczne w przypadku Wazy, Zamoyskiego, Sobieskiego.