El Dorado, Nowy Świat – wymarzony Eden, który gorączka złota zmieniła w piekło. W arcydziele filmowym Wernera Herzoga z 1972 roku Aguirre, gniew boży, Klaus Kinski wcielił się w jednego z najkrwawszych konkwistadorów hiszpańskich – Lope de Aguirre zwanego „Loco” (Szalony). Aguirre Kinskiego owładnięty gorączką złota nie zważa na nic i nie liczy się z nikim. Gna swych ludzi przez góry i dżunglę, rzuca w odmęty Amazonki; każe walczyć z Indianami i zabijać ich bez pardonu. Wreszcie nie waha się mordować własnych towarzyszy, którzy doprowadzeni do ostateczności, buntują się przeciwko rozkazom szaleńca. Gdy pozostaje sam na tratwie dryfującej po rzece w głąb nieznanego krzyczy, że jest „gniewem bożym”, że nic go nie zatrzyma na drodze do El Dorado.

Zdj. Wikimedia Commons
I rzeczywiście, nic nie mogło zatrzymać hiszpańskich i portugalskich awanturników, łaknących złota i zaszczytów, głodnych ziemi i niewolników. Okrutnych podbojów dokonano pod płaszczykiem niesienia „Dobrej Nowiny” poganom Nowego Świata z „arcykatolickich królestw”. I padały w ogniu zdumiewająco nielicznych arkebuzów i falkonetów całe imperia i cywilizacje Ameryki, lecz jednocześnie z każdą kolejną zdobyczą, każdą krwawą bitwą oddalał się wymarzony ideał – El Dorado! Złota było wciąż za mało, a konkurencja coraz większa i okrutniejsza. Co rusz kolejni wodzowie konkwisty ginęli w walkach między sobą lub – co gorsza – umierali w niełasce i zapomnieniu na prowincji królestwa, nad którym słońce nie gasło. Zresztą, samej Hiszpanii zrabowane skarby Azteków i Inków też nie przyniosły szczęścia. Była ona kolosem na glinianych nogach atakowanym ze wszystkich stron, by uszczknąć jego bogactwa. A najzajadlej „kąsali” go angielscy, francuscy i holenderscy korsarze, którzy dla konkwistadorów stali się „gniewem bożym” i przewyższyli ich w chciwości i pogardzie śmierci.
Wydawało się, że koło (dosłownie i w przenośni nieznane wcześniej w Nowym Świecie) chciwości i okrucieństw zamknęło się nad nieszczęsną ziemią, której rdzenni mieszkańcy, niezależnie od urodzenia i majętności zostali zmienieni w niewolników, by pracować na plantacjach i kopalniach swych białych panów. Umierali masowo; każdy bunt, każda próba ucieczki były topione we krwi rozrywanych przez psy i torturowanych ludzi. Zresztą, zabijano masowo Indian ze znacznie błahszych powodów – choćby w czasie tresury psów myśliwskich. Przesada? Bynajmniej. Polowania na Indian cieszyły się ogromną popularnością, wszak były to w pojęciu konkwistadorów, jedynie trochę sprytniejsze i niebezpieczniejsze od jaguarów zwierzęta, pozbawione duszy. Na ten popularny „sport” poświęcali oni najczęściej godziny poranne, a mięso z upolowanych Indian przeznaczali do karmienia swych łowieckich psów. Często spotkanie konkwistadorów zaczynało się od takiej oto prośby: pożycz mi ćwiartkę Indianina. Oddam ci, gdy tylko upoluję!. Podobnie w czasie wypraw wojennych przeciw zbuntowanym Indianom werbowali do walki z nimi ich rodaków. Nieraz prowadzili parędziesiąt tysięcy wojowników, których nie mieli czym żywić w dżungli. Pozwalali więc pożerać jeńców i dlatego w ich obozach wojennych istniały prawdziwe rzeźnie ludzkie. Do swych zbrodni zaprzęgli też religię. Opornych Indian wieszali na wielkich szubienicach grupami po trzynastu – na cześć Zbawiciela i jego apostołów. Te bluźniercze okrucieństwa nie przeszkadzały wielu kapłanom i zakonnikom, zaślepionych fanatyzmem i złotem na równi ze swymi odzianymi w pancerze „owieczkami”. Symptomatycznym przykładem są tutaj „kapelani Pizarra” – fanatyczny okrutnik Vincente de Valverde i karierowicz Hernando de Luque, który dla „wielkiego krzyża ze złota” i biskupstwa w nowej krainie był gotów poprzeć każdą zbrodnię swego wodza.
Znalazł się wśród nich człowiek, którego sumienie oparło się gorączce złota i zaszczytów, mimo że sam zaczynał jako konkwistador. Zobaczył on w „łownej zwierzynie” braci, choć – jak okaże się niżej – ocalił ich dzięki innej „łownej zwierzynie”.
Bartolomé de Las Casas, syn Francisca Casasa – towarzysza Krzysztofa Kolumba z jego drugiej wyprawy do Ameryki w 1493 roku, urodził się w Sewilli w 1484 roku. W młodości studiuje prawo i teologię na uniwersytecie w Salamance, lecz wzorem swego ojca postanowił szukać szczęścia za oceanem. W 1502 roku towarzyszył świeżo mianowanemu wielkorządcy Hispanioli (Haiti), Nicolasowi de Ovandzie i objął repartimiento (posiadłość), otrzymane na tej wyspie przez jego ojca. Tutaj spędził osiem lat jako plantator i zarządca indiańskich niewolników.