Czarna Julka lubi mężczyzn. Oni też ją lubią. Całymi godzinami potrafią gapić się na nią. Ale nie tylko oni. Kobiety też patrzą. Patrzą i podziwiają, jaka Julka jest zgrabna, jaka ładna i jak się świetnie trzyma mimo swojego wieku. Bo Julka ma swoje lata. Już dawno temu skończyła czterdziestkę i teraz został jej już tylko ten port: Peenemunde. Julka lubi to miejsce, choć z rozrzewnieniem wspomina Niżnyj Nowogród, miasto, w którym przyszła na świat. Urodziła się jako Projekt 651, w stoczni Krasnoje Sormowo, tam gdzie pierwszy raz zobaczyło też wodę jej rodzeństwo; „Whiskey”, „Golf” i kilka innych okrętów podwodnych. Bo Julia , tak naprawdę ma na imię „Juliett” i jest okrętem podwodnym typu B-124. Jej rówieśnicy dawno już leżą na dnie, albo skończyli żywot w hucie żelaza, a Julka trwa i ma się nieźle. Jej smukły, ciemny kadłub, codziennie odwiedzają tłumy gości, a sesje zdjęciowe, w których bierze udział, nawet przestała już liczyć. Lubi być w centrum zainteresowania, jak każda kobieta…
„Julia” zaprasza na pokład. Kiedy zanurzamy się w jej czeluściach, zaczynają do nas docierać dziwne dźwięki. Czyżby zabytkowa maszyneria miała ożyć i wypływamy w morze? Nie, to nagrania. Z głośników płyną dźwięki imitujące życie na okręcie. Wchodząc od strony dziobu, trafiamy do przedziału pierwszego, który mieścił aparaty torpedowe kaliber 533 i marynarski kubryk. Ciężko było jednak tu spać, ze wzglądu na sąsiedztwo sterów głębokościowych, które hałasowały niemiłosiernie, oraz na gabaryty koi – jak dla krasnoludków. Ktoś jednak śpi na jednej z marynarskich pryczy. To manekin. Cała załoga, z kukiem włącznie, to manekiny przebrane w radzieckie mundury. Sztuczne postaci zastąpiły ponad 80-osobową załogę, w skład której wchodziło 12 oficerów, 16 podoficerów i 54 marynarzy. Drugi przedział to kajuty oficerskie i akumulatorownia, oraz hydrauliczne elementy sterujące rakietami. Niby nic ciekawego, plątanina rur i zegarów, ale męska część wycieczki spogląda na te wnętrzności z dużym zainteresowaniem. Przedział III to ciąg dalszy akumulatorowni, system regeneracji powietrza, oraz plątanina kabli, przewodów, rur i wskaźników, których przeznaczenie zna chyba tylko sama Julka. Jest tu też kapitańska kajuta, nie odbiegająca wystrojem od kabin dowódców na innych okrętach podwodnych: surowo i skromnie. Zdecydowanie najciekawszy jest IV przedział. Tu jest serce okrętu; to tu urzędował sternik, nawigator, radiooperator i hydroakustyk. Ze wszystkich urządzeń najbliższa jest mi radiostacja, tylko tu wiem co do czego służy. Reszta, z małymi wyjątkami, to czarna magia. No tak, ale na niewiele młodszych urządzeniach pracowałam sama… Spoglądam w peryskop: port, dawna elektrownia, w której dziś znajduje się muzeum, wyspa, las. Przedział V to ciąg dalszy akumulatorów, mierników prądu, kajuty, kambuz i łazienki. Warunki ciężkie, żeby nie powiedzieć prymitywne. Dalej, w przedziale VI jest maszynownia; przerażający gąszcz urządzeń, dzięki którym okręt żył. Dwa silniki Diesla o mocy 4000 KM każdy (440 obr./min), oraz jeden turbodoładowany sześciocylindrowy o mocy 1720 KM (700 obr./min), napędzający generator prądu stałego PG-142 o mocy 1000 kW. Nie ma prądu – nie ma życia. Akumulatory musiały zapewnić moc dla urządzeń radiolokacyjnych, łącznościowych i wielu innych, a przede wszystkim dla regeneratorów powietrza; czas przebywania okrętu pod wodą wynosił około 33 doby, a autonomiczność na powierzchni mógł zachować przez 90 dób. Przedział VII to siłownia z dwoma silnikami elektrycznymi o mocy 6000 KM i bateriami, mnóstwem zegarów kontrolnych i paneli sterowania. Za nim ostatni przedział, VII. Wnętrze Julii tak jak zaczynało się, tak i kończy, wyrzutniami torped, tym razem kaliber 400 i kojami dla obsługującej je załogi. Oj, nie pospali chłopaki podczas zanurzenia; kadłub okrętu drgał, a jego wnętrze przenosiło każdy dźwięk pracy silnika i wszelkich urządzeń. Jeśli ktoś zdecydował się na trudne życie podwodniaka, to o luksusach musiał zapomnieć. „Juliett” była wielozadaniowym okrętem podwodnym, do roku 1987 pływała we Flocie Północnej i jej zadaniem było patrolowanie Morze Śródziemnego, Oceanu Spokojnego, a często Bałtyku i Morza Czarnego. Później, aż do 1991 roku, pływała tylko po Bałtyku, żeby w 1994 zacumować tu, w Peneemunde. Jak na owe czasy, elektronika Julki, była nowoczesna, ale podczas kolejnych remontów, wymieniano ją na co raz lepszą. Najważniejsze wyposażenie elektroniczne okrętów podwodnych, to urządzenia namiarowe. Na Juliett zamontowano stację hydronamiarową MG-200 Arktika-M, oraz urządzenie hydroakustyczne MG-15. Prowadzenie nawigacji zapewniał system Siła-N-651, dwie echosondy: wodna i lodowa; NEL-6 i EL-1, oraz stacja radiolokacyjna poszukiwania celów nawodnych RŁK-101” .
Uzbrojenie stanowiły pociski samonaprowadzające P 6 z głowicami burzącymi, lub jądrowymi o wadze ok. 930 kg, przy całkowitej masie startowej pocisku 5300 kg . Ich zasięg bez osiągnięcia celu wynosił ok. 350 km. Żegnamy Julię, opuszczamy jej przepastne wnętrze i wychodzimy na zewnątrz, gdzie czeka na nas jasność dnia. Radość z jaką witam promienie słoneczne, uświadamia mi co przeżywali ludzie, zamknięci na długie dni, a nieraz i tygodnie, w czeluściach czarnego kadłuba, bez dostępu do naturalnego światła. Do zobaczenia, Julio.
Katarzyna Lewańska-Tukaj